- Moje stanowisko jest jasne – jeśli sprawa trafia do Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, w dalszym ciągu jest w toku, nie jest rozstrzygnięta - mówi Jacek Ziobrowski, prezes Wyższego Sądu Dyscyplinarnego Adwokatury.
- Moje stanowisko jest jasne – jeśli sprawa trafia do Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, w dalszym ciągu jest w toku, nie jest rozstrzygnięta - mówi Jacek Ziobrowski, prezes Wyższego Sądu Dyscyplinarnego Adwokatury.
Na pierwszej konferencji prasowej nowo wybranych władz adwokatury dużo było mowy o sądownictwie dyscyplinarnym. Czy to znak, że ta dziedzina będzie szczególnie ważna?
Niewątpliwie tak. Ona zawsze była ważna, ale naszą uwagę zwrócił istotnie zwiększony wpływ spraw dyscyplinarnych – było ich ok. 350 więcej niż w poprzedniej kadencji. Musimy na to reagować. Na zjeździe podjęto więc uchwałę o zwiększeniu z 30 do 39 liczby członków Wyższego Sądu Dyscyplinarnego, tak byśmy mogli na czas wszystko rozpoznać.
Czy postępowanie dyscyplinarne jest obecnie wystarczająco transparentne, szczególnie z punktu widzenia społeczeństwa?
Pokutujące przeświadczenie o nietransparentności nie wynika ze złej woli sądów dyscyplinarnych. Mamy ograniczenia, chodzi o szczególne obowiązki związane z tajemnicą adwokacką, ochroną dóbr osobistych, tajemnicy przedsiębiorstwa, danymi osobowymi, zwłaszcza wrażliwymi. W aktach musimy bardzo wiele anonimizować. Ostatnio mamy kilka takich spraw, gdzie zakreślona jest praktycznie połowa każdej strony uzasadnienia i stanowiska sądu.
Ale co można zrobić, by w powszechnym odbiorze nie było wrażenia, że postępowania dyscyplinarne w adwokaturze są zamknięte i utajnione?
Jawności postępowania możemy podzielić na wewnętrzną i zewnętrzną. Wewnętrzna dotyczy wszystkich działań związanych z naradami sądu i formułowaniem ostatecznego kształtu rozstrzygnięć. To zawsze pozostanie utajnione w ramach tajemnicy postępowania. Jawność zewnętrzna związana jest m.in. z przepisami RODO. Jest jednak dostęp do akt, rozprawy są jawne. Kiedy tylko możemy, udzielamy informacji z uwzględnieniem powyższych ograniczeń. Pamiętajmy tylko, że to drażliwa materia. Inny wymiar ma wniosek kogoś, kto potrzebuje zapoznać się z dokumentami sprawy do pracy naukowej lub publikacji, a inny, gdy osoba zwracająca się o wgląd do akt, niebędąca stroną, nie ujawnia swoich intencji dotyczących celu ich wykorzystania.
Poważnym problemem są przedawnienia spraw dyscyplinarnych. Jak temu zaradzić?
Każde przedawnienie jednakowo nas boli i ma duże znaczenie – czy na etapie sądu izbowego, WSD, Sądu Najwyższego. Na rozpoznanie sprawy mamy pięć lat – długo i krótko zarazem. Są sprawy, w których słucha się 80 świadków z kraju i zagranicy, co wymaga czasu i nakładu pracy. Ale są też takie, które z niewiadomych względów toczą się długo, choć na to nie zasługują. Trafiają do nas późno i mamy dwa, trzy miesiące, by je zakończyć przed upływem terminu przedawnienia. Działamy wówczas najszybciej jak można, ale ustawowych terminów na doręczenia i powiadomienia nie możemy ominąć. Powstał więc na potrzeby WSD program, który ma wzmocnić kontrolę nad biegiem sprawy od czasu wniesienia aktu oskarżenia lub wszczęcia postępowania przez rzecznika (bo chcemy ten program skorelować z działaniami rzeczników dyscyplinarnych), tak by wiadomość o biegu sprawy WSD miał już na etapie dochodzenia lub postępowania w pierwszej instancji. Tam sprawy trwają najdłużej, bo są rozpatrywane wszystkie dowody. Chcemy więc wiedzieć, na jakim etapie jest sprawa w izbie, żeby dużo wcześniej reagować na ryzyko przedawnienia.
I wówczas WSD mógłby koordynować rozpoznawanie takich spraw?
To jest dość trudne, bo według prawa o adwokaturze sąd izbowy nie podlega WSD.
W takim razie jak WSD ma reagować?
Chodzi o to, byśmy wiedzieli np., że w danej sprawie termin był wyznaczony na styczeń, a następny na październik. Możemy wówczas zapytać, skąd taka długa przerwa. Albo dlaczego po wpłynięciu aktu oskarżenia przez trzy miesiące nie ma wyznaczonego terminu. System ten ma mobilizować wszystkich uczestników postępowania dyscyplinarnego.
A na jakim etapie jest jego wdrażanie?
Musimy go tworzyć od samego dołu, od poziomu izb. A cyfryzacja w różnych izbach jest na różnych etapach, wdrożone rozwiązania nie zawsze są zbieżne. Potrzeba czasu.
Jak mówić o budowie większego systemu, gdy nawet aktualizacja bazy orzeczeń na stronie internetowej WSD okazuje się nie lada wyzwaniem? Najświeższy opublikowany tam wyrok jest sprzed roku.
Są dwa istotne powody, dla których brakuje spraw z ostatnich miesięcy. Po pierwsze, kancelaria WSD była zamknięta od marca zeszłego roku – pracowaliśmy zdalnie, wyznaczając rozprawy tylko w niezbędnym zakresie, żeby terminy nie pouciekały. Po drugie, nie publikujemy wszystkich orzeczeń, tylko te, które mają szczególne znaczenie, zawierają nowe rozstrzygnięcia lub dotyczą nowych rodzajowo i jakościowo spraw.
Podczas niedawnego zjazdu adwokatury mówił pan o problemach, jakie zrodziło dopuszczanie przedkładania przez uczestników postępowań dyscyplinarnych zwolnień nie tylko od lekarzy sądowych. Jak tę praktykę ukrócić?
W zeszłym tygodniu rozmawialiśmy o tym z nowo wybranym prezesem. Zastanawialiśmy się, jak Naczelna Rada Adwokacka mogłaby nas wesprzeć. Jeszcze pięć lat temu trzeba było przedłożyć zaświadczenie wystawione przez lekarza sądowego, teraz nieobecność usprawiedliwia zwykłe zaświadczenie lekarskie.
Deklarował pan wielokrotnie, że nadal będzie pan wysyłał kasacje do Izby Karnej SN. Ale wiemy, że one trafiają do Izby Dyscyplinarnej i tam są rozpatrywane…
To wszystko, co możemy zrobić. Jako prawnik jestem zobowiązany śledzić przepisy, orzecznictwo i wyciągać wnioski. Mamy wyrok Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, która zdecydowała, że Izba Dyscyplinarna nie jest sądem w rozumieniu prawa europejskiego i naszej konstytucji. Mamy uchwałę trzech połączonych izb SN, mamy postanowienie TSUE zamrażające działalność Izby Dyscyplinarnej. To dla mnie przesłanki do tego, by kierować kasacje do Izby Karnej. Niektóre zresztą tam trafiają, są wyznaczane terminy i rozpoznawane sprawy. Rozpatrując jedną z takich kasacji, SN podzielił moje argumenty i uznał swoją właściwość, dlatego uważam, że nie jestem odosobniony w swoim stanowisku. Oczywiście inne sprawy trafiają do Izby Dyscyplinarnej, czego należało się spodziewać. Ostatnią formą, w jakiej strony będą dochodzić swoich praw, jest wniosek o wznowienie postępowania. Na razie nastąpiło to w jednej sprawie.
Z jakim skutkiem?
Zaistniał w niej spór kompetencyjny między tymi dwoma izbami, bo strona uważała, że sąd Izby Dyscyplinarnej nie był należycie obsadzony. Sprawę przekazano do Izby Kontroli Nadzwyczajnej, która 4 listopada 2020 r. postanowiła zawiesić postępowanie do czasu wydania w tej sprawie orzeczenia TSUE. Jak widać, nie można tego sporu rozstrzygnąć na podstawie zarządzenia I prezes SN kierującego sprawę do rozpoznania w Izbie Dyscyplinarnej, tylko musimy czekać na TSUE.
Co nie zmienia faktu, że Izba Dyscyplinarna rozpatruje sprawy i jej postanowienia trafią z powrotem do WSD. A że nie mamy w Polsce instytucji sententia non existens, coś z tymi rozstrzygnięciami trzeba będzie zrobić. Mieliśmy już jeden taki przypadek, postępowanie zawieszono. Ale co z kolejnymi?
Mamy postępowanie zawieszone 13 marca i będziemy czekali na rozstrzygnięcie TSUE. Moje stanowisko jest jednak jasne – jeśli sprawa trafia do Izby Dyscyplinarnej, w dalszym ciągu jest w toku, nie jest rozstrzygnięta.
Tylko dopóki sprawa jest w toku, a kasacja nierozpoznana, dopóty nie można wykonywać orzeczeń. A w przypadku osób usuniętych z zawodu to dość kłopotliwe, bo dalej mogą one świadczyć usługi.
Jest to problem. Z pierwszym takim przypadkiem uporał się już dziekan izby warszawskiej.
Tam było trochę łatwiej, bo kasacja została odrzucona.
To świeże zagadnienie i ma pan rację, że musi być rozwiązane. Wszyscy się nad tym zastanawiamy i mamy nadzieję, że rozstrzygnięcie TSUE zapadnie jak najszybciej i będziemy mieli sprawę jasną.
Ale do czasu tego rozstrzygnięcia – co może trwać nawet lata – samorząd musi coś robić z takimi przypadkami. Inaczej sam sobie odbiera możliwość wykonywania zadania, jakim jest eliminacja z zawodu osób, które nie spełniają standardów.
Faktycznie może to trwać długo, ale już pierwszy sygnał zamrażający powinien spowodować, że Izba Dyscyplinarna powstrzyma się od orzekania. Skoro tego nie robi, nie mamy na to żadnego wpływu. Pozostaje nam tylko przedstawiać swoją argumentację i pogląd prawny.
A co zyskuje adwokatura na takiej podstawie?
Swoje stanowisko ws. kasacji przedstawiam regularnie na posiedzeniach NRA, gdzie są przedstawiciele wszystkich izb. Od prawie dwóch lat uzyskuję aprobatę dla tych działań. Nie było głosów przeciwnych. Uważamy, że to kwestia wizerunku adwokatury. Czy mamy aprobować działania sprzeczne z prawem europejskim i konstytucją? Nie możemy się im podporządkować. W naszym przekonaniu Izba Dyscyplinarna nie powinna funkcjonować i nie powinna zajmować się postępowaniami dyscyplinarnymi adwokatów.
Na ubiegłotygodniowej konferencji prezes NRA Przemysław Rosati wspomniał o możliwości zawieszania adwokatów na czas postępowania na podstawie art. 95j prawa o adwokaturze. Czy to rozwiązałoby problem, o którym mówimy?
Nie odebrałem stanowiska prezesa jako nakazu lub dyspozycji dla sądu. On głośno rozważał taką opcję, wskazał, że w tej zawiłej sytuacji miałaby ona zapobiegać większym stratom. Panu prezesowi mogło chodzić o to, że w sprawach ważnych, gdy w wyniku postępowania dyscyplinarnego następuje wydalenie z adwokatury, niezastosowanie środka w postaci zawieszenia powoduje trudną sytuację, ponieważ z upływem okresu przedawnienia taka osoba mogłaby wrócić do wykonywania zawodu.
Decyzję o tym zawieszeniu podejmuje sąd izbowy, można złożyć zażalenie do WSD. A czy od jego rozstrzygnięcia przysługuje kasacja?
Jeżeli decyzję o zawieszeniu podejmuje sąd izbowy, służy na nią odwołanie do WSD. Jeżeli zawieszenie w czynnościach adwokata następuje orzeczeniem WSD, służy od niego kasacja.
Z jednej strony wniesienie kasacji blokuje wykonanie wyroku, a z drugiej uchwała Izby Dyscyplinarnej z listopada 2019 r. przesądziła, że prokurator generalny może zaskarżyć każdy wyrok sądu adwokackiego, także ten prawomocnie umarzający postępowania. Adwokatura nie może więc ani do końca skazać, ani do końca oczyścić z zarzutów. Jak w takiej sytuacji bronić niezależności sądownictwa dyscyplinarnego?
Wszystkich nas obowiązuje kodeks postępowania karnego i kodeks karny. W takich sytuacjach, jak wskazuje SN i TSUE, jest możliwe stosowanie wprost konstytucji. Jeśli jakiś przepis jest sprzeczny z konstytucją, a sądy tego nie zauważają, jesteśmy w sytuacji beznadziejnej.
Gdyby TSUE uznał, że Izba Dyscyplinarna nie spełnia kryteriów przewidzianych dla sądu, czy trzeba będzie powtarzać rozstrzygane przez nią sprawy?
Mogę tylko odwołać się do uzasadnienia sędziego Włodzimierza Wróbla do uchwały trzech połączonych izb Sądu Najwyższego. Patrząc na chłodno, wszystkie działania tej izby można traktować jak owoce zatrutego drzewa. Zdajemy sobie sprawę, jak olbrzymie koszty społeczne to rodzi – nad czym pochylił się sędzia Wróbel. Żeby je zminimalizować, należałoby się z nimi w jakiś sposób pogodzić. Uchwała sugeruje coś w rodzaju grubej kreski w tym przypadku – wyroki do określonej daty uznać za funkcjonujące, a zastanowić się nad tymi na przyszłość. Trzeba brać takie rozwiązanie pod uwagę. Bo mamy jeszcze kwestię Krajowej Rady Sądownictwa. Jeśli TSUE kompleksowo podejdzie do zagadnienia i uzna, że KRS była niewłaściwie powołana i ma wymiar polityczny, to wskazywani przez KRS sędziowie byliby nieprawidłowo ustanowieni. Strach pomyśleć, co by się stało. Wszystko przed nami, ale nie będzie to łatwe do rozwiązania. To my jako państwo, z pomocą własnych organów sądowych, powinniśmy tę kwestię rozstrzygnąć.©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama