Coraz więcej osób ma problemy z sądowymi terminami. Trudno się temu dziwić, bo na jakich zasadach je przedłużano, nie byli w stanie wyjaśnić nawet twórcy koronawirusowych specustaw.

A piszę o tym teraz, gdyż w takiej właśnie sytuacji znalazł się pewien jegomość skazany za groźbę karalną. Uzasadnienie wyroku sądu odwoławczego doręczono mu 23 marca 2020 r. – czyli w samym szczycie koronawirusowej paniki. Mężczyzna wniósł kasację 31 lipca 2020 r. – czyli gdy sytuacja trochę się uspokoiła. Ale sędzia sądu okręgowego odmówił przyjęcia kasacji, stwierdzając, że została ona złożona po terminie. Skazany złożył zażalenie na to zarządzenie do Sądu Najwyższego. Ten zaś - postanowieniem z 10 listopada 2020 r. (sygn. IV KZ 56/20) – zarządzenie utrzymał w mocy.
Sąd Najwyższy przyznał, że stan epidemii, na który powołał się skazany, rzeczywiście ograniczył działalność organów wymiaru sprawiedliwości i spowodował zawieszenie biegu szeregu terminów procesowych.
„Jednak powyższa okoliczność została uwzględniona przy określaniu momentu, w którym minął skazanemu G. C. – przedłużony na podstawie stosownych przepisów właśnie z powodu epidemii – termin do uruchomienia postępowania okołokasacyjnego, ustalony na dzień 15 czerwca 2020 r. Zatem, orzekając w kwestii zachowania terminu do wniesienia kasacji, uwzględniono rozwiązanie ustawowe chroniące interesy skazanych” – skonkludował SN.
I szczerze się z tym rozstrzygnięciem nie zgadzam. Uważam to za przejaw nadmiernego formalizmu, kosztem poczucia sprawiedliwości, którego tak bardzo wszyscy w wymiarze, bądź co bądź, sprawiedliwości poszukujemy. Nie popisał się, rzecz jasna, także ustawodawca, który zmusza sądy, chcące wyjść naprzeciw obywatelskim potrzebom, do kombinowania.
Wcielmy się jednak w przeciętnego człowieka, który na co dzień nie ma do czynienia z sądownictwem. Po pierwsze, miał on pełne prawo czuć się przerażonym w marcu, kwietniu, maju czy nawet czerwcu. Ludzie bardzo różnie znoszą stres związany z pandemią. Wiele osób odwleka załatwienie najprostszych spraw na czas „po koronawirusie”.
Po drugie, paremia, że nieznajomość prawa szkodzi, ma sens wówczas, gdy człowiek ma możliwość zapoznać się z obowiązującymi regulacjami. Poprzez „zapoznanie się” rozumiem zaś nie tylko możliwość otwarcia ustawy w swym komputerze lub smartfonie, lecz także np. pójścia do sądu bądź urzędu z pytaniami. Coraz częściej mam wrażenie, że sądy zapominają, iż wielu obywateli musi od kogoś usłyszeć, co w sprawach dla nich całkowicie niezrozumiałych mają zrobić. Dostęp do porad w ostatnich miesiącach był znacznie ograniczony.
I wreszcie po trzecie, trudno mi się pogodzić z sytuacją, w której ustawodawca tworzy przepisy niezrozumiałe dla fachowców i jednocześnie państwo wymaga od przeciętnego człowieka, by je rozumiał.
Tytułem przykładu: w pierwszej tarczy antykryzysowej, w art. 15zzs, postanowiono zawiesić bieg terminów procesowych i sądowych w postępowaniach podatkowych, karnych i egzekucyjnych oraz w kontrolach podatkowych i celno-skarbowych. Odwieszono je na mocy trzeciej tarczy. Od kiedy? 23 maja – wskazały Ministerstwo Sprawiedliwości oraz Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. 24 maja – poinformowały z kolei Ministerstwo Rozwoju i naczelnik Pomorskiego Urzędu Celno-Skarbowego. A Ministerstwo Finansów stwierdziło, że... nie wie. Ale obywatel wiedzieć powinien.