Legenda Steve’a Jobsa stawia obecnego sternika firmy z Cupertino pod ogromną presją. Tim Cook robi więc wszystko co może, aby obronić dorobek i pozycję rynkową Apple. Nawet, jeśli miałoby to oznaczać coraz wyraźniejsze oddalanie się od pierwotnej wizji twórcy iPhone’a.

iPhone wart plastiku?

Gdy w mediach pojawiły się pierwsze przecieki dotyczące projektu „taniego iPhone’a”, świat przecierał oczy ze zdumienia. Mało kto wierzył, że Apple, które przez lata pozycjonowało się jako firma oferująca urządzenia „jedyne w swoim rodzaju”, ot tak zdecyduje się wejść na rynek smartfonów z średniej półki. To właśnie wysoka cena i swoista elitarność decydowały przecież o sile marki giganta z Cupertino.

Mijały kolejne tygodnie, a sytuacja wokół projektu „tani iPhone” stawała się coraz klarowniejsza. Media sugerowały, że Tim Cook ma ambitny (i dość zaskakujący) plan wprowadzenia swojej firmy na rynki rozwijające się. Kluczem do realizacji tej strategii miał być tani, plastikowy i łatwo dostępny smartfon. „O iPhonie marzą przecież wszyscy, ale nie wszyscy mogą go mieć. Dajmy ludziom jego namiastkę” – sugerowali dziennikarze, ścigając się w odczytywaniu intencji przyświecających firmie z Cupertino. Tylko nieliczni zwracali uwagę na fakt, że realizacja takiej strategii oznaczałaby ostateczne zerwanie z wizją Steve’a Jobsa.

Kości zostały rzucone

Spekulacje dotyczące premiery „taniego” i „plastikowego” iPhone’a zostały ostatecznie przerwane we wrześniu br., kiedy to Tim Cook i spółka zaprezentowali światu iPhone’a 5C. Bardzo szybko okazało się jednak, że jeden z powyższych przymiotników zupełnie nie przystaje do rzeczywistości. W Cupertino firma Apple zaprezentowała nam „bezwstydnie plastikowego” (jak określił to główny projektant Apple John Ive) iPhone’a w „bezwstydnie wysokiej” cenie.

Zaporowa cena „budżetowego” iPhone’a musi dziwić. Za jego podstawową wersję (16 GB) w oficjalnym sklepie internetowym Apple’a przyjdzie nam zapłacić 549 dolarów. W tym przedziale cenowym konkurenci firmy z Cupertino plasują często swoje topowe smartfony. Co więcej, za „pełnoprawnego” iPhone’a 5S, klienci Apple’a muszą zapłacić jedynie 100 dolarów więcej. Do kogo Apple zaadresował więc swój nowy produkt? Trudno oczekiwać, aby smartfon za ponad 500 dolarów szturmem ruszył na podbój rynków rozwijających się. Trudno również oczekiwać, że trafi on do wiernych konsumentów, którzy za 100 dolarów więcej mogą mieć smartfona z najwyższej półki. Chyba jedyną osobą, która nie wyrażała zdziwienia wysoką ceną iPhone’a 5C był sam Tim Cook. Kilka dni po premierze skwitował on „narzekania” mediów jednym zdaniem: „Nie robimy w śmieciowym biznesie!”.

Kilka dni temu, podczas prezentacji kwartalnych wyników finansowych firm, sternik Apple’a był już zdecydowanie bardziej rozmowny i roztoczył przed nami zupełnie nową wizję iPhone’a. Wizję, w której widzi on miejsce nie dla dwóch, ale dla trzech iPhone’ów.
Pierwszym z nich jest obecnie iPhone 4S, który w strategii Apple’a pełni rolę urządzenia z niższej półki. Na następnym poziomie znajdziemy wspomnianego iPhone’a 5C, który reprezentuje średnią półkę produktów. Wreszcie jest też iPhone 5S – flagowy smartfon firmy, który ma reprezentować najwyższą jakość.

To jednak prawdopodobnie dopiero początek iPhone’owej ekspansji Apple. W mediach już od kilku miesięcy huczy od plotek dotyczących kolejnych smartfonów rodem z Cupertino. Sporo mówi się przede wszystkim o urządzeniach z większym ekranem, które mogłyby z powodzeniem rywalizować na rynku z coraz popularniejszymi phabletami.

Pod rządami Tima Cooka Apple funkcjonuje więc w pewnym rozdwojeniu. Z jednej strony firma oddala się od strategii Steve’a Jobsa, który był przeciwny „zapychaniu” rynku wieloma produktami. Z drugiej, firma wciąż stara się trzymać swojej dotychczasowej polityki cenowej.

Wszystko wskazuje na to, że Tim Cook chce „mieć ciastko i zjeść ciastko”. Niestety taka strategia po prostu nie może się udać. iPhone 5C nie podbije rynków rozwijających się, bo jest po prostu za drogi. Może za to zniechęcić konsumentów do produktów Apple’a, które powoli przestają być „wyjątkowe” i niepowtarzalne”.

Rynek nie lubi niedopowiedzeń

Giełda z niepokojem przyjęła informacje o nowej iPhone’owej strategii Tima Cooka. W ciągu zaledwie kilku dni od premiery iPhone’a 5C, cena akcji Apple spadła z 506 do 450 dolarów. Co prawda w kolejnych tygodniach gigant z Cupertino odbił sobie tę stratę z nawiązką (przede wszystkim za sprawą premiery nowych iPadów), ale wyraźnie widać brak zaufania do projektu „plastikowy iPhone”.

O kłopotach iPhone’a 5C świadczy również fakt, że już po miesiącu od premiery Apple zwrócił się do dostawców z prośbą o „obcięcie” części produkcji tego urządzenia (mówi się nawet o 50-procentowej redukcji zamówień). W tym samym czasie, wielcy amerykańscy sprzedawcy Walmart i Best Buy obniżyły początkową cenę smartfona o kilkadziesiąt dolarów. Może to oznaczać tylko jedno – iPhone 5C po prostu się nie sprzedaje. Oczywiście takie stwierdzenie z ust Tima Cooka nie padnie nigdy, bo oznaczałoby to przyznanie się do błędu.

Gigant z Cupertino informuje więc nas o ogromnym sukcesie nowych iPhone’ów. Robi to w sprytny sposób, łącząc iPhone’a 5C i iPhone’a 5S w jedną kategorię. W ten sposób znakomite wyniki sprzedaży flagowego smartfona Apple’a (które nie są żadnym zaskoczeniem) w łatwy sposób maskują porażkę 5C. Według danych platformy marketingowej Localyst, obecnie na 4 sprzedane iPhone’y 5S przypada 1,9 iPhone’a 5C.

Oczywiście nawet jeśli „plastikowy iPhone” okaże się kompletną porażką (na co się zanosi), to w żadnym wypadku nie przesądzi o być albo nie być giganta z Cupertino. Będzie to jednak wyraźny sygnał, że Apple powoli zaczyna „gubić się w zeznaniach”, a klarowna i jasna strategia, która przez lata charakteryzowała amerykańską firmę, coraz bardziej się rozmywa. Być może taka jest jednak cena utrzymania swojej pozycji na coraz trudniejszym rynku urządzeń mobilnych? Być może już wkrótce Apple przyjmie strategię Samsunga, który corocznie zasypuje nas setkami nowych – mniej udanych – urządzeń? Oczywiście dla firmy z Cupertino oznaczałoby to wyrzeczenie się swojej „tożsamości”. Ale kto myśli o tożsamości, gdy stawka toczy się o rynek wart miliardy dolarów?