Do kredytu udzielonego w ramach „Rodziny na Swoim” państwo obowiązane jest dopłacać połowę odsetek przez okres 8 lat. Jest to duże obciążenie dla finansów publicznych, co więcej przez swoją konstrukcję rodzi długofalowe konsekwencje i kto wie czy to nie ten czynnik przesądził w największym stopniu o ostatecznym wygaszeniu programu. Tak czy inaczej ostatnie umowy zawarte z wykorzystaniem tej formy wsparcia będą generować wydatki budżetu państwa do końca 2020 r.
Beneficjenci po 8 latach, w których mogli cieszyć się niższą ratą, będą musieli stawić czoła wyższemu obciążeniu. Oczywiście większość osób zaciągających kredyt zakładała, iż przez te lata nastąpi ich rozwój zawodowy i w konsekwencji wzrosną ich zarobki umożliwiając spłatę wyższych rat. Miejmy nadzieję, że tak się stanie.
Jednak życie różnie się układa i dla części osób wyższa rata może okazać się nie lada problemem.
Na ryzyko wystawione są także banki, które oferowały tego rodzaju produkt. Jeśli beneficjanci będą mieć kłopoty, to także one będą musiały zmierzyć się z problemem. O tym, iż może to być poważne zagrożenie dla funkcjonowania banków w przyszłości wskazywała już niejednokrotnie Komisja Nadzoru Finansowego. Wprawdzie zdolność kredytowa dla osób zainteresowanych preferencyjnym kredytem była liczona tak jakby państwowych dopłat nie było, więc teoretycznie banki nie powinny ponosić nadmiernego ryzyka. Z drugiej jednak strony jedna z kilku modyfikacji początkowych założeń ustawy umożliwiła kredytobiorcy nie posiadającemu odpowiedniej zdolności kredytowej możliwość dołączenia do umowy osób z rodziny (np. rodziców czy rodzeństwo). Jaki odsetek stanowią tego rodzaju umowy nie wiadomo, ale to w głównej mierze właśnie one będą stanowić źródło potencjalnego zagrożenia.
Można więc stwierdzić, iż pełna ocena funkcjonowania programu „Rodzina na Swoim” nie powinna kończyć się na podsumowaniu ilości i wartości udzielonych kredytów, ale również powinna w przyszłości brać pod uwagę konsekwencje jakie poniosły wszystkie zaangażowane strony.