W wielu miastach nowo budowane mieszkania są wykupowane przez inwestorów po zawyżonych cenach, jako lokata kapitału. W efekcie są one niedostępne dla zwykłych mieszkańców. Samorządy chciałyby to ukrócić, bo tracą chociażby na wpływach z PIT, ale nie jest to wcale proste. Przynajmniej w Polsce.
Dziennik Gazeta Prawna

Europa zaczyna reagować, my się przyglądamy

W Amsterdamie nowo budowane mieszkania są wykupowane na pniu przez kapitał zagraniczny. Lokalne władze, dostrzegając to zjawisko, zamierzają wprowadzić regulacje, zgodnie z którymi każdy nowy właściciel mieszkania będzie musiał sam w nim mieszkać. Przynajmniej przez większą część roku. Ma to ograniczyć windowanie cen. Działania inwestorów, w ten sposób pomnażających swój majątek, powodują bowiem, że miasto się wyludnia, a lokale miesiącami stoją puste. Tracą na tym zwykli mieszkańcy, których nie stać na zakup, lokalni przedsiębiorcy (stałych klientów zastępują ci sezonowi, jeśli w ogóle) oraz budżet miasta.
Z podobnym problemem borykają się także Berlin, Londyn, Wenecja, Kopenhaga, Barcelona czy Vancouver w Kanadzie. Pierwsze z wymienionych miast m.in. zamroziło ceny mieszkań, wprowadzając zakaz podnoszenia przez pięć lat czynszów. Planuje też renacjonalizację prywatnych mieszkań. Jeszcze dalej poszło Vancouver, które na właścicieli nieużywanych lokali nakłada podatki. Jak pisały jakiś czas temu media, zyskało w ten sposób 38 mln dolarów, a większość z tej kwoty przeznaczyło na budowę tanich mieszkań.
Zjawisko widoczne w metropoliach europejskich w coraz większym stopniu dotyka też polskie miasta. – To problem nie tylko dużych miast, ale też tzw. wakacyjnych kurortów – Sopotu czy Zakopanego. Dla nich coraz większym wyzwaniem jest utrzymanie się, bo tracą mieszkańców i to nie tylko w centrum aglomeracji – mówi Mirosław Barszcz, prezes PFR Nieruchomości. Jak dodaje, powodem są wysokie ceny mieszkań. W Sopocie przekraczają nawet 20 tys. zł za mkw.– Z drugiej strony taka cena sprawia, że obecni właściciele decydują się sprzedać mieszkanie, by za mniej kupić większe, np. w sąsiedniej Gdyni. Wszystko to sprawia, że w Sopocie czy Zakopanem ostają się tylko tzw. letnicy. Ci jednak nie dostarczają wpływów do lokalnego budżetu – dodaje nasz rozmówca.
Dlatego samorządy bacznie przyglądają się sytuacji w tych miastach europejskich, które znalazły sposób na zastopowanie trendu związanego z wykupem mieszkań w celach inwestycyjnych. Na tym się jednak kończy. Przeciwdziałać temu bowiem nie bardzo mogą. – Komercyjny rynek mieszkaniowy, zarówno pierwotny, jak i wtórny, jest rynkiem wolnym, regulowanym przez instrumenty podaży i popytu, do którego swobodny dostęp mają wszystkie zainteresowane podmioty, zgodnie z obowiązującym prawem. Dotyczy to zarówno nabywców, jak i oferentów – przypomina Monika Głazik z biura prasowego kancelarii prezydenta miasta Lublin. – Nie dysponujemy instrumentami do regulacji rynku komercyjnych nieruchomości mieszkaniowych. To wykracza poza obszar naszych działań i kompetencji – dodaje. Podobne stanowisko prezentuje Urząd Miasta w Łodzi. – Ingerowanie w prawo własności jest niezgodne z przepisami – mówi Marcin Masłowski, rzecznik prasowy prezydenta Łodzi. Zwraca na to uwagę także wiceprezydent Sopotu Marcin Skwierawski. Choć z drugiej strony przyznaje, że rozwiązania podobne do tego, które chce wprowadzić Holandia czy do tych z Austrii, gdzie stosuje się dwie stawki przy sprzedaży lokalu (niższą dla osób kupujących na cele mieszkaniowe i wyższą dla nabywających je inwestycyjnie), są potrzebne w Polsce. – Ich wprowadzenie byłoby korzystne dla wielu miast, zwłaszcza tych turystycznych – mówi.