Ścieżka, którą podążamy, rozstrzygając kwestię kredytów walutowych zaciągniętych w pierwszej dekadzie XXI w. przez Polaków na zakup nieruchomości, nie przestaje mnie zadziwiać. Od relatywnie niewielkiego uchybienia, biorąc jego znaczenie dla wartości zawieranych umów, jakim była znaczna dowolność banków w ustalaniu kursów, po jakich klienci kupowali walutę, żeby spłacać swoje zobowiązania, doszliśmy do masowego unieważniania umów, mimo że z tej nielegalnej drogi zarabiania na klientach banki korzystały w różnym stopniu – celował w tym Getin Noble Bank, wówczas kontrolowany przez Leszka Czarneckiego.
Efekt jest taki, że osoby zadłużone w walutach, przede wszystkim w szwajcarskich frankach, dostały szansę na darmowy kredyt na zakup nieruchomości. Oddają bankom tyle, ile pożyczyły, choć zeszłotygodniowa opinia rzecznika generalnego Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE) wskazuje, że być może klienci będą mogli jeszcze mieć dodatkowe roszczenia wobec banków.
Dla przypomnienia – problem z kredytami nie wybuchł dlatego, że któryś z klientów poczuł się oszukany. Iskrą dla kryzysu była decyzja Narodowego Banku Szwajcarii o obniżeniu stóp procentowych i zaprzestaniu obrony swojej waluty przed nadmiernym umocnieniem. W czwartek, 15 stycznia 2015 r. kurs franka podskoczył z 3,5 w okolice 5 zł. Gwałtowna zmiana notowań sprawiła, że drastycznie wzrosła wielkość rat płaconych przez kredytobiorców frankowych i wartość ich zobowiązań wyrażonych w złotych. Przez wcześniejsze lata mogli oni cieszyć się niższymi ratami niż osoby zadłużone w złotych ze względu na dużo niższe stopy procentowe w Szwajcarii (przez długi czas ujemne) niż w Polsce. Sytuacja była uczciwa – płacili mniej, ale w zamian wzięli na siebie ryzyko walutowe. Nie są mi znane materiały wskazujące na masową nieświadomość tego rodzaju ryzyka. Choć biorąc pod uwagę kilkaset tysięcy tego rodzaju umów, można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że niektórzy klienci mogli nie zdawać sobie sprawy, że ich zobowiązania mogą gwałtownie wzrosnąć.
Zapewne nie tylko mnie, ale większości osób niezaangażowanych w sprawę wydawało się, że naturalnym rozwiązaniem problemu będzie usunięcie z umów niedozwolonych klauzul, nałożenie na banki i być może ich zarządy kar za pogwałcenie praw konsumentów.
Pójście ścieżką unieważnienia umów sprawiło, że kilkaset tysięcy osób otrzymało możliwość zjedzenia „darmowego obiadu” na koszt reszty społeczeństwa, choć nie dotyczy to wszystkich zadłużonych we frankach. Zadłużeni w złotówkach mogą poczuć się jak naiwni, bo oni wszystkie swoje odsetki będą musieli zapłacić. Przyjęta ścieżka rozwiązania problemu niekoniecznie jest tą właściwą. Czy właśnie w ten sposób powinien działać unijny system prawny w części poświęconej ochronie konsumentów?
Druga kwestia, związana z kredytami walutowymi, która budzi moje zdziwienie, to brak reakcji ze strony polityków i spóźnione działania nadzoru. W innych państwach, którym potencjalnie groziły problemy w systemie bankowym w związku z kredytami walutowymi – jak np. na Węgrzech czy w Chorwacji – kwestię tę już rozwiązano ustawowo. W Europie tylko my zostaliśmy na placu boju. Nie wiem, czy w ogóle w Polsce jest jeszcze możliwe systemowe rozwiązanie sprawy. Można jedynie założyć, że nie nastąpi to w tym roku ze względu na wybory. Nie zakładam, żeby ktokolwiek chciał majstrować przy temacie, ryzykując, że zrazi do siebie którąś grupę wyborców-kredytobiorców.
Reakcja kursów akcji banków na giełdzie po opinii rzecznika TSUE, której najważniejszą częścią było przekreślenie nadziei instytucji finansowych na wynagrodzenie za korzystanie z kapitału w razie stwierdzenia przez sąd nieważności umowy kredytowej, sugeruje, że na tym sprawa się nie skończy. Z analiz Komisji Nadzoru Finansowego wynika, że jeśli trybunał potwierdzi opinię rzecznika (a tak z reguły się dzieje), to banki będzie to kosztować 100 mld zł, czyli równowartość 6–7-letnich zysków całego sektora. Konsekwencje mogą być poważne, nawet biorąc pod uwagę skalę całej gospodarki. Pierwsza reakcja rynku była negatywna – np. kurs akcji Banku Millennium, który miał największy problem z kredytami frankowymi, spadał nawet ponad 8 proc. Jednak na koniec dnia dużą część strat udało się odrobić. Innymi słowy – inwestorzy doszli do wniosku, że sprawa nie skończy się według najgorszego dla banków scenariusza. Co nie zmienia tego, że w najlepszym razie będzie przez kolejne kwartały, a może i lata „gniła”, szkodząc właściwie wszystkim. ©℗