Adam Bodnar postanowił wstąpić do postępowania prowadzonego przez Sąd Apelacyjny w Łodzi, w którym 1247 frankowiczów walczy z bankiem (a konkretniej – mBankiem). To tzw. sprawa arbuzowa.
Rzecznik w swym stanowisku wskazuje, że sprawa trwa już niemalże od 10 lat, a konsumenci, w imieniu których występuje miejski rzecznik konsumentów w Warszawie, nadal żyją w niepewności.
Całość zaczęła się w 2010 r. od pozwu zbiorowego złożonego przez niespełna 800 kredytobiorców. Twierdzili oni, że bank powinien zapłacić im za niewłaściwe wykonywanie zawartych umów kredytowych. Zdaniem frankowiczów bowiem korporacja pobierała wyższe opłaty, niż wynikało to z tego, na co się umówiono na wstępie. Zarówno sąd okręgowy, jak i apelacyjny przyznały rację kredytobiorcom. Skuteczna okazała się jednak skarga kasacyjna. Sąd Najwyższy w 2015 r. postanowił bowiem przekazać sprawę sądowi apelacyjnemu do ponownego rozpoznania. W uzasadnieniu zaś zawarł treści korzystne dla banku.
I teraz mamy do czynienia z patową sytuacją. A to dlatego, że orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości UE od czasu wyrokowania przez Sąd Najwyższy jest korzystne dla frankowiczów. A sam Sąd Najwyższy już wielokrotnie opowiedział się po stronie kredytobiorców, negując stanowisko SN w składzie z 2015 r. Ponadto sąd apelacyjny może być wpatrzony w to, co znajduje się w uzasadnieniu autorstwa SN w tej konkretnej sprawie.
W swym piśmie procesowym rzecznik praw obywatelskich podkreśla w szczególności długotrwałość rozpoznawania sprawy oraz konieczność stosowania prawa unijnego przez sądy krajowe. Adam Bodnar jednoznacznie opowiada się po stronie frankowiczów. Uważa, że rozpoznający sprawę sąd powszechny powinien pominąć część ustaleń Sądu Najwyższego ze względu na ich nieaktualność.
Sprawa arbuzowa jest wymieniana jako jeden z naczelnych przykładów tego, że pozwy zbiorowe w Polsce się nie sprawdziły. Na ostateczne rozstrzygnięcie z reguły trzeba czekać znacznie dłużej, niż gdyby te same osoby wystąpiły przeciwko pozwanemu indywidualnie.