Przepisy zawetowane przez prezydenta dotyczyły m.in. możliwości uproszczonych zasad przyłączania do sieci magazynów energii (w ramach tzw. cable poolingu, umożliwiających obecnie współdzielenie przyłącza przez różnego typu odnawialne źródła), zniesienia wymogu koncesjonowania dla instalacji OZE do mocy 5 megawatów (obecnie o koncesje muszą ubiegać się instalacje przekraczające próg 1 MW) oraz zwolnienia realizowanej na własne potrzeby firm fotowoltaiki o mocy do 500 kilowatów z ubiegania się o pozwolenie na budowę (dotychczasowy limit wynosił 150 kW). Zmiany miały ułatwić życie przede wszystkim małym i średnim firmom. Oprócz tego ustawa miała też zwiększyć przejrzystość rachunków za prąd oraz ustanowić formę elektroniczną jako domyślną dla korespondencji spółek energetycznych z odbiorcami.
Jak wyjaśniał w poniedziałek szef prezydenckiej kancelarii Zbigniew Bogucki, zastrzeżenia Karola Nawrockiego dotyczyły ułatwień dla instalacji OZE do mocy 5 MW, które uznał on za kolejną próbę dopuszczenia przez rząd „samowolki” dla deweloperów odnawialnych źródeł. – To są już naprawdę średnie instalacje i miałyby być one poza jakąkolwiek kontrolą państwa – mówił prezydencki minister. – Tak, możemy rozmawiać o OZE, ale w sposób przejrzysty i racjonalny, a nie poprzez różne rozwiązania lobbystyczne, które mają spowodować, że każdy będzie mógł budować w takim zakresie, w jakim sobie będzie chciał – dodał.
Pęknięcie na politycznym zapleczu
We wtorek żaden z przedstawicieli administracji prezydenckiej, z którymi próbowaliśmy się skontaktować, nie chciał oficjalnie komentować tła weta dla energetycznej deregulacji. Jedna z wersji, którą usłyszeliśmy w jej zapleczu, mówi jednak o możliwości pomyłki w działającej pod presją czasu prezydenckiej administracji (w poniedziałek mijał termin decyzji w sprawie ustawy). W najbliższym czasie – jak słyszymy – dojść powinno do spotkania z branżą, które zdecyduje o dalszych krokach Pałacu.
– Mam wrażenie, że w służbach prezydenckich zapanował jakiś chaos i nie zorientowano się, że to nie jest ustawa rządowa, tylko inicjatywa zespołu Rafała Brzoski, w którego pracach brali zresztą udział dzisiejsi doradcy Karola Nawrockiego, ale to moje prywatne zdanie, jako obserwatora życia publicznego – komentuje Grzegorz Onichimowski, prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych. Jak zaznacza, akt ten zawierał szereg istotnych rozwiązań, które nie powinny być przedmiotem politycznego sporu. – Mówimy choćby o ułatwieniach dla magazynów energii, które zwiększą elastyczność naszego systemu i ułatwią bilansowanie OZE, czy koniecznych zmian dot. rynku mocy. Złagodzenie obowiązku koncesyjnego dla nowych instalacji OZE dotyczy z kolei produkcji na własne potrzeby i nie wpłynie na funkcjonowanie rynku energii, którym kierują odrębne przepisy i standardy – tłumaczy. Jeśli potwierdziłyby się przypuszczenia o "wypadku przy pracy", szef operatora jest zdania, że powinno dojść do porozumienia w sprawie ponownego uchwalenia potrzebnych systemowi energetycznemu przepisów. Jak sugeruje, nowa propozycja mogłaby objąć niekontrowersyjne elementy zarówno projektu deregulacyjnego, jak i ustawy wiatrakowej.
W Sejmie przeciw ustawie dot. deregulacji głosowała większość klubu PiS – ze znaczącymi wyjątkami w postaci b. pełnomocnika ds. OZE Ireneusza Zyski oraz kilkunastu nieobecnych posłów, na czele z Mateuszem Morawieckim. Satysfakcję z decyzji prezydenta wyraził za to Janusz Kowalski, zastępca przewodniczącego sejmowej komisji energii. Według niego zawetowana ustawa „nie była żadną deregulacją, ale zbiorem ułatwień dla branży OZE kosztem zwykłych Polaków”.
Biznes nie rozumie prezydenta
– Osobiście nie widzę w tej ustawie nic, co uzasadniałoby jej zablokowanie. Łatwiejsza ścieżka do inwestycji we własne źródła mogła ograniczyć nieco skalę niezbędnych inwestycji po stronie systemu energetycznego – ocenia Bartłomiej Orzeł, ekonomista, w latach 2020–22 pełnomocnik premiera ds. polityki antysmogowej.
Stanowisko prezydenta raczej nie może liczyć na zrozumienie po stronie odbiorców biznesowych, którzy byli zaangażowani w promowanie rozwiązań zapisanych w ustawie. Rozczarowania decyzją prezydenta nie kryje też Henryk Kaliś, prezes Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu. Według niego skomplikowane regulacje dotyczące instalacji na własne potrzeby przedsiębiorstw premiują wielkie i kosztowne przedsięwzięcia takie jak morskie farmy wiatrowe względem źródeł realizowanych w pobliżu odbiorców. – Trudno to zrozumieć – uważa ekspert. – Ceny energii są istotną składową konkurencyjności polskiego przemysłu. Mając jej producenta blisko, jesteśmy w stanie negocjować ceny, ustalić warunki korzystne dla obu stron, unikając coraz wyższych kosztów, jakie wiążą się z korzystaniem z krajowej sieci – dodaje.
Rozmówca DGP podkreśla, że budowanie własnych źródeł przez biznes staje się trendem światowym, który przybiera na sile ze względu na stawki i nieprzewidywalność panujące w energetyce systemowej. – Robimy to kosztem inwestycji technologicznych, bo zmusza nas do tego rzeczywistość. To jest wotum nieufności dla systemu energetycznego, który nie daje rękojmi konkurencyjnych cen ani teraz, ani w przyszłości – mówi Kaliś.