Incydent z rosyjskim dronem Szahed pod Łukowem nie jest błahostką. To testowanie polskich procedur i reakcji służb. Infrastruktura energetyczna w Polsce może być celem ataków hybrydowych. Brak przygotowania oznacza ryzyko lokalnych blackoutów i strat liczonych w milionach.
Rosyjski dron kamikadze niosący ładunki wybuchowe to nie incydent tylko testowanie systemu. Niezależnie od tego czy spada na pole kukurydzy czy wybucha po zderzeniu z jakimś budynkiem.
Rosyjski dron w Polsce. Przypadek czy test obrony?
Bez znaczenia czy Szahed, który spadł w Osinach pod Łukowem w województwie lubelskim znalazł się nad terytorium Polski celowo czy przypadkiem, reakcja naszych służb i szybkość reakcji jest czymś, czemu Rosja z całą pewnością przygląda się uważnie. Mark Rutte, szef NATO komentując sprawę stwierdził: - Jesteśmy w bliskim kontakcie z Polską. Zareagowali uczciwie i zdecydowanie na ten ostatni incydent, więc możecie być pewni że mamy go pod kontrolą. Czyżby?
Jedną z hipotez na temat zdarzenia było to, że dron zahaczył o linie energetyczne. Przejście nad nią do porządku dziennego jest najgorszym, co możemy zrobić. Nawet jeśli dron nie poczynił wielkich szkód, warto mieć świadomość, że elementem rosyjskiej strategii przeciwko Ukrainie są nieustanne próby doprowadzenia do blackoutu. Ważne, żebyśmy wiedzieli jak reagować na takie ataki w ramach wojny hybrydowej.
Ataki na infrastrukturę energetyczną w Ukrainie
W Ukrainie dronami niszczy się linie przesyłowe (nie przymierzając- takie jak ta, która prowadzi energię do wschodniej Polski z elektrowni Kozienice, a przebiega przez Łuków). W Ukrainie rosyjskie ataki na sieci wysokiego napięcia, elektrownie i stacje transformatorowe mają przyczyny zarówno wojskowe jak i psychologiczne. Sieci to energetyczny krwiobieg kraju, bez nich nie jest w stanie funkcjonować przemysł i słabnie opór ludzi. To truizm, ale brak energii oznacza paraliż państwa: brak prądu w domach, szpitalach, szkołach, urzędach, zatrzymanie transportu elektrycznego, pomp wodnych czy ogrzewania w miastach. Rosjanie uderzają zimą, gdy brak prądu oznacza także brak ogrzewania i bieżącej wody. Ma to albo zmusić ludzi do emigracji, albo skłonić ich do nacisku na władze, by zgodziły się na ustępstwa wobec Rosji.
Jeden dron Szahed kosztuje maksymalnie do 50 tys. dolarów, a jest w stanie zniszczyć stację transformatorową wartą kilka milionów dolarów. Ukraińcy muszą zaś oszczędzać obronę przeciwlotniczą, bo jedna rakieta jest wielokrotnie droższa od irańskiego drona.
Ryzyko blackoutów i milionowe straty
Oczywiście, że między ewentualnym zahaczeniem drona o linie energetyczne a kontaktem z ziemią na polu kukurydzy oraz programowym niszczeniem infrastruktury energetycznej Ukrainy jest przepaść. Ale patrząc na to, co dzieje się w Ukrainie, warto się przyjrzeć naszym sieciom. - Rozmawiamy z ukraińskimi kolegami, którzy opowiadają nam, jak chronią swoją infrastrukturę, zwłaszcza stacje elektroenergetyczne. Mamy nadzieję, że wnioski z tego wyciągną nasze służby - mówił przed rokiem prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych, Grzegorz Onichimowski. Czy wyciągnęły pokazują właśnie takie "incydenty" jak ten na lubelszczyźnie.
Gdyby Szahed zamiast w pole kukurydzy uderzył w słup, po którym przebiega linia przesyłowa, uszkodzenie linii spowodowałoby automatyczne odłączenie jej fragmentu od sieci. Doszłoby też do lokalnego blackuotu. Taki atak oznaczałby również straty materialne, bowiem koszty naprawy linii wysokiego napięcia mogą iść w miliony złotych, a całkowite usunięcie uszkodzeń mogłoby trwać tygodniami. Rząd musiałby natychmiast podnieść alarm, że została zaatakowana nasza infrastruktura krytyczna.
Polskie sieci przesyłowe. Czy jesteśmy gotowi na atak?
Dziś dyskutujemy o tym, czy wojsko powinno starać się zestrzelić takie drony, jak wygląda nasza obrona przeciwlotnicza i systemy alarmowe. Ale nie rozmawiamy o tym, dlaczego w zabezpieczeniu i budowie infrastruktury, którą nazywamy krytyczną może pracować każdy, a PSE mają niewiele narzędzi do tego, by taką osobę sprawdzić. Nie rozmawiamy o tym, czy na wypadek uszkodzeń linii takich jak po ataku drona mamy materiały zapasowe i ludzi, którzy mogliby dokonać szybkiej naprawy. Nie rozmawiamy także o tym, dlaczego jest tak, że gdyby pracownicy sieci przesyłowych spotkali na przykład sabotażystów się przy naszej kluczowej infrastrukturze, to nie mogliby ich nawet wylegitymować.
Wszystkie te elementy składają się na odporność państwa. Dopóki jej nie zbudujemy będziemy mieli zawsze pretensje do nieskuteczności służb wojskowych. A powinniśmy mieć do nas samych.