"Jest wysoce prawdopodobne, że 2024 r. będzie postrzegany jako początek zmiany paradygmatu” – ocenia londyński Instytut Energii i stawia hipotezę, że turbulencje, które dotknęły gospodarkę w ostatnich latach – poczynając od pandemii przez rosyjską inwazję na Ukrainę i napięcia na Bliskim Wschodzie po kataklizmy związane ze zmianą klimatu – przyniosły zwrot ku bezpieczeństwu. Efektem tych doświadczeń, jak sugeruje instytut, może być dostrzeżenie nowej wartości w niezależności energetycznej, która chroni przed wstrząsami i niepewnością źródeł zewnętrznych. Inwestycje w źródła odnawialne – w tym te najpopularniejsze, jak wiatr i słońce – coraz częściej zyskują w tym kontekście nowy wymiar jako instrument wzmacniania bezpieczeństwa dostaw i odłączania się od podatnych na napięcia polityczne rynków paliw.
Autorzy raportu nie są w swojej opinii osamotnieni. Inny brytyjski think tank, Ember, przekonuje, że połączenie dekarbonizacji energetyki przez OZE i elektryfikacji kolejnych branż pozwoli zastąpić większość pochodzących z importu paliw kopalnych, stając się podstawą „bezpieczeństwa energetycznego na niebezpieczne czasy”. „Państwa importujące paliwa kopalne są jak żaby w gotującej się wodzie, niezdolne dostrzec stopniowo rosnącego zagrożenia. Zależność importowa rosła od dekad, a teraz Donald Trump podkręcił temperaturę do wrzenia” – uważa Kingsmill Bond, dyrektor ośrodka.
Transformacyjne perpetuum mobile
Innymi słowy, stawianie nowych barier w globalnym handlu będzie dodatkowym czynnikiem motywującym do budowania bardziej autonomicznych systemów energetycznych, które paliw potrzebują w niewielkim stopniu. Ich podstawą mają być najtańsze i najszybsze w budowie OZE, dla których zasoby są powszechnie dostępne. W największym stopniu presja rozumianej w ten sposób transformacji będzie dotyczyć importerów netto surowców energetycznych, do których zalicza się większość świata, przede wszystkim Europa, ale i znaczna część Azji.
Kropkę nad „i” postawił Bloomberg. Zdaniem komentatora agencji Liama Denninga, nieprzewidzianą konsekwencją forsowanej przez amerykańskiego prezydenta agendy, w której paliwa stają się narzędziem wpływu politycznego, będzie wzmocnienie trendu ich porzucania na rzecz alternatywnych źródeł. „Ostatecznym rezultatem programu Trumpa, opartego na dominacji i deglobalizacji, jest droga wprawdzie niedoskonała, ale prowadząca do dekarbonizacji” – przekonuje Denning. Lekarstwem i konsekwencją trudności transformacji ma być więc jeszcze więcej tego samego.
Sedno tej diagnozy nie jest zupełnie nieprawdziwe. Potrzeba przebudowy systemów energetycznych w taki sposób, by zużywały mniej importowanych surowców, pozostaje ważnym celem przyświecającym europejskiej transformacji. Fakt, że energia bywa bronią, nie stanowi rewolucyjnego odkrycia z punktu widzenia Polski, która przez dziesięciolecia starała się tym problemem zainteresować partnerów z Zachodu, po czym i tak musieli oni tę lekcję odebrać na własnej skórze. Proponowana kuracja – zielone przyspieszenie – mogła się wydawać atrakcyjna w szczycie kryzysu energetycznego trzy lata temu, kiedy dla Europy liczyła się każda molekuła zastąpionych alternatywnymi źródłami energii paliw z Rosji. Ale po 2022 roku historia się nie skończyła, a wręcz przeciwnie: przyspieszyła i dostarcza coraz to kolejnych wyzwań. O korekcie Zielonego Ładu mówią dziś wszyscy. Jeśli na koniec nie ma się ona sprowadzić do rebrandingu, to dziś konieczne jest uzupełnienie i skomplikowanie obrazu.
OZE to nie panaceum (bo coś takiego nie istnieje)
Dystrybucja wielu zasobów odnawialnych nie jest równa ani powszechna, a najszerzej pod tym względem dostępne źródła zależne od pogody mają istotne ograniczenia. Pozwalają ograniczyć skalę zapotrzebowania na paliwa, ale – o ile nie jesteśmy gotowi na ograniczenia dostępu do energii, kiedy nie są w stanie zaspokoić naszych potrzeb – nie oferują w przewidywalnej przyszłości perspektywy ich całkowitego zastąpienia. Do tego potrzebne będą dodatkowe narzędzia, z których część jest w technologicznych powijakach. Energia z wiatru i słońca nie znosi też – przynajmniej na obecnym rynku europejskim – wpływu notowań surowców potrzebnych do domknięcia miksu energetycznego na ceny energii. Boleśnie przekonały się o tym państwa nordyckie, gdzie generowane na kontynencie (przede wszystkim w Niemczech) wahania cen w okresach zimowych flaut podważają akceptację społeczną dla udziału w rynku europejskim.
Wpływ rosnącej roli wiatru i słońca w systemach energetycznych na bezpieczeństwo dostaw też okazuje się niejednoznaczny. Tania energia z paneli i wiatraków ma swój rewers w postaci godzin, gdy jej nie ma. Miks z dużych udziałem takich źródeł wymaga rozbudowy pod ich kątem sieci i różnego typu magazynów, komplikuje zarządzanie systemem przez operatora, przynosi okresowe nadwyżki energii, dla których nie ma zastosowania, i momenty, kiedy trzeba uruchomić utrzymywane w gotowości źródła konwencjonalne. Ma też mniejszą niż odporność na wstrząsy. Przykład tego, co może się stać, kiedy zarządzić kryzysem się nie uda, przyniósł iberyjski blackout. Pomocny w stabilizowaniu systemu i zarazem dodatkowo ograniczający potrzebę źródeł uzupełniających może być atom, ale jego budowa wymaga czasu, pieniędzy i przyjaznych regulacji.
Na tle wielkich mas węgla, ropy i gazu "jednorazowa" zależność od surowców i mocy produkcyjnych OZE z Chin, globalnego potentata zielonych technologii, może się wydawać mało znacząca. Ale wiatrak czy panel to nie budowana na kilkadziesiąt lat elektrownia i nie bez powodu zwolennicy transformacji po obu stronach Atlantyku doszli już do wniosku, że dotychczasowe plany trzeba uzupełnić o inwestycje we własny przemysł oraz o bariery handlowe chroniące go przed subsydiowaną konkurencją.
Wszystkie te składniki składają się na koszty transformacji, które w takiej czy innej postaci obciążają odbiorców końcowych, generując kolejne problemy społeczne i gospodarcze.
W trudnych czasach proste diagnozy, które utwierdzają nas w słuszności poruszania się po dotychczasowych torach bądź też całkowicie je negują, są atrakcyjne. Pokusy, za którymi czają się błędy poznawcze, nie omijają specjalistów i technokratów. Ale jeśli doświadczenia pandemii, kryzysu energetycznego i turbulencji handlowych czegoś uczą, to raczej tego, że prostych odpowiedzi ani optymalnych rozwiązań nie ma. Autentyczna korekta oznacza, że najważniejsze cele i potrzeby, które są w tle procesu transformacji – pokój społeczny i dynamiczny rozwój gospodarczy, reindustrializacja i ochrona klimatu, bezpieczeństwo i konkurencyjność – wymagają pogodzenia na nowo. Ze świadomością, że nie będzie to łatwe i że nie sprzyja nam jednokierunkowy wiatr historii. ©℗