Kumulacja wyzwań, przed którymi stoi polska gospodarka w obszarze energii, jak rosnące koszty emisji CO2, perspektywa wygaszania elektrowni węglowych i wahania cen, jakie przyniesie rosnące znaczenie źródeł zależnych od pogody, sprawia, że jedną z najpilniejszych potrzeb staje się jak szybkie uruchomienie mocy jądrowych. Mają one być równocześnie kluczem do bezemisyjnego zasilania i do stabilizacji systemu energetycznego na długie dekady. Atom umożliwić ma zamknięcie lub wycofanie do rezerwy coraz kosztowniejszych dla odbiorców źródeł węglowych. Pozwoli na ograniczenie do niezbędnego minimum rozbudowy elektrowni gazowych. A przecież to wciąż nie wszystkie korzyści z wdrażania technologii jądrowych w Polsce. Jeszcze zanim z reaktorów – wybudowanych na Pomorzu czy w głębi kraju – popłynie do sieci prąd, inwestycje w atom przyniosą tysiące miejsc pracy i szansę na skok technologicznego i przemysłowego know-how. Ich realizacja oznacza wielkie wydatki dla państwa, ale korzyści, także te, które wiążą się z uniknięciem znacznie kosztowniejszych scenariuszy, wydają się bezsprzecznie większe.

Atom jako operacja specjalna

Nic dziwnego, że atom cieszy się w tych okolicznościach bezprecedensowym poparciem społecznym i panuje w jego sprawie szeroki konsensus polityczny. Nic dziwnego też, że działania władz w tym obszarze są pod ścisłym nadzorem opinii publicznej, parlamentu czy opozycji. Doświadczenia z najnowszej historii dają podstawy do ograniczonego zaufania i obaw, że przedsięwzięcie znów rozmyje się w morzu administracyjnej niemożności. Nie przypadkiem po latach dryfu pierwszy impet temu przedsięwzięciu nadał Piotr Naimski, polityk, który w poprzednim rozdaniu długo cieszył się szczególną pozycją polityczną i którego znakiem rozpoznawczym było działanie w trybie „operacji specjalnej”.

Można za tym modelem działania zatęsknić, kiedy rząd miesiącami zmaga się z dopięciem kosmetycznych rzekomo szczegółów gotowego już dokumentu strategicznego (aktualizacji Programu Polskiej Energetyki Jądrowej) i uruchomieniem postępowania na drugą atomówkę czy podjęciem decyzji o wyborze gospodarza projektu po polskiej stronie. Ale bywa, że to pośpiech i polityczne naciski na administrację tworzą rafy, które grożą wykolejeniem projektu. Wyłonienie partnera bez procedury konkurencyjnej to zyskanie czasu, ale i ryzyko słabszych kart w negocjacjach kontraktów. Nieprzemyślane decyzje w sprawie finansowania to wyższe koszty dla odbiorców, co może podkopać konsensus dla budowy kolejnych elektrowni. Podobnie jest z restrykcyjną polityką informacyjną czy pozorowaniem dialogu ze społecznościami lokalnymi. Masowe poparcie dla atomu nie jest dane raz na zawsze.

Megaprojekty wymagają silnego państwa i skutecznych mechanizmów kontrolnych

Przedsmakiem powrotu tych dylematów, związanych z narastającym (i zrozumiałym) zniecierpliwieniem biurokratyczno-frakcyjnym paraliżem państwa, jest debata dotycząca licencji dla reaktora Maria. Fakt, że ten ważny m.in. dla łańcucha dostaw radiofarmaceutyków obiekt przerwał pracę na skutek niewypełnienia warunków stawianych mu przez dozór jądrowy, stał się w ostatnich tygodniach podstawą do nacisków na tenże dozór, choć główna odpowiedzialność za nieuzyskanie kolejnego zezwolenia na czas (termin wygaśnięcia poprzedniego był znany od dekady) leży raczej po stronie zarządzającego reaktorem instytutu – Narodowego Centrum Badań Jądrowych – i braków kadrowych w załodze Marii. Grupa senatorów postanowiła jednak postawić pod pręgieżem Państwową Agencję Atomistyki, która – jak sugerowano – mogła wziąć pod uwagę szczególne znaczenie reaktora, jego bezawaryjną historię czy szerzej pojęty interes narodowy i dać mu taryfę ulgową.

Ten dylemat nie ma prostego rozwiązania. Strategiczne projekty wymagają pewnej dozy niestandardowych działań i przełamywania instytucjonalnego oporu. Opłakany stan, w którym znalazły się europejskie i amerykańskie przemysły jądrowe po latach stagnacji trudno będzie przełamać bez działań niekonwencjonalnych. Nie mówiąc o podjęciu w tej dziedzinie na nowo realnej rywalizacji z Chinami czy Rosją.

Ale Polska jest w zupełnie innym punkcie tej drogi. Nie ma zasobów, które mogłyby być podstawą kredytu zaufania, że zderegulowana branża "dowiezie" projekty, których potrzebujemy, bez znaczącego uszczerbku na jakości czy bezpieczeństwie jądrowym. Bardziej niż inni powinniśmy pamiętać, że budowanie siły i sprawczości państwa przez rozbrajanie instytucji kontrolnych może wydawać się kuszące tylko do momentu, w którym awaria jednak nastąpi. Wtedy pozory skuteczności tracą wartość i odczuwamy z całą mocą koszty, jakie wiążą się ze słabością kluczowych organów państwa. A orędownicy zrzucenia regulacyjnego jarzma przypominają sobie, że niektóre normy są tworzone w bardzo konkretnym celu.