W najnowszej prognozie Międzynarodowej Agencji Energii czytamy, że pomimo szybkiego rozwoju źródeł odnawialnych zużycie węgla na świecie w tym i przyszłym roku utrzyma się mniej więcej na tym samym poziomie, co dotychczas. Powód? Ogromny wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną w największych gospodarkach, jak Chiny i Indie, który z nawiązką rekompensuje odchodzenie od węgla przez kraje zachodnie.
W 2023 r. zużycie węgla na świecie wzrosło o 2,6 proc. do rekordowego poziomu 11,2 mld t. Popyt wzrósł zarówno w sektorze elektroenergetycznym, jak i przemysłowym, jednak głównym motorem napędowym było wykorzystanie surowca do wypełnienia luki powstałej w wyniku niskiej produkcji z elektrowni wodnych. IEA prognozuje, że w 2024 r. wzrost zapotrzebowania na prąd w Chinach wyniesie 6,4 proc., dlatego spadek zużycia węgla w tym kraju jest mało prawdopodobny. W Indiach wzrost zapotrzebowania na węgiel ma wyhamować w II poł. 2024 r., gdy warunki pogodowe powrócą do średnich sezonowych. W I poł. roku popyt na czarne złoto w Indiach gwałtownie wzrósł w wyniku ogromnego wzrostu zapotrzebowania na energię elektryczną z powodu ekstremalnych fal upałów i silnego wzrostu gospodarczego.
Bernard Swoczyna, analityk Instrat, zaznacza w rozmowie z DGP, że większość świata to kraje, które startują ze znacznie niższego poziomu rozwoju gospodarczego, a w wielu z nich, inaczej niż w Polsce, rośnie też populacja. – W Indiach milionom ludzi dopiero kilka lat temu po raz pierwszy podłączono prąd do domów, zużycie energii rośnie więc ze wszystkich nośników, choć raczej nigdy nie osiągnie takiego poziomu na osobę, jak w USA czy nawet w Polsce – mówi i dodaje, że dziś najwięcej wiatraków i paneli słonecznych instaluje się w ChRL, a tamtejsze elektrownie węglowe pracują przez coraz mniejszą część roku. – Energia elektryczna w Chinach jest już w tej chwili nieco mniej emisyjna niż w Polsce. Chiny chcą osiągnąć neutralność klimatyczną w 2060 r., a Indie w 2070 r., a zatem oba te kraje dążą do wycofania węgla w długim horyzoncie czasowym, a OZE, które mają je uzupełniać, a docelowo zastąpić, już są budowane – podsumowuje nasz rozmówca.
Pomimo spadku krajowej produkcji w Chinach w I poł. 2024 r., surowszych sankcji wobec rosyjskich producentów i zakłóceń w kilku krajach eksportujących światowy rynek węgla pozostaje stabilny. Ceny powróciły do poziomów sprzed kryzysu energetycznego. W portach ARA (Antwerpia–Rotterdam–Amsterdam) za tonę trzeba obecnie zapłacić ok. 106 dol. Tymczasem w Europie zapotrzebowanie na węgiel konsekwentnie spada. Największym konsumentem pozostają Niemcy, gdzie w 2023 r. wydobyto 102 mln t węgla brunatnego, a importowano 30,1 mln t. Na drugim miejscu plasuje się Polska – 48,3 mln t wydobycia węgla kamiennego, 40,1 mln t brunatnego i 16,9 mln t importu. Pozostawiamy daleko w tyle kolejne kraje w stawce: Czechy, Bułgarię i Rumunię. W nadchodzących latach wyścig o szybsze odejście od węgla między Polską a Niemcami będzie trwał. Nasi sąsiedzi systematycznie przenoszą kolejne elektrownie do rezerwy. Tylko w tym roku dotyczyło to 4,4 GW mocy. Siłownie te będą przez kilka lat włączane tylko w sytuacjach awaryjnych, a potem całkowicie wyłączone.
W Polsce węgiel z roku na rok również będzie odgrywał coraz mniejszą rolę, ale w dalszym ciągu brakuje jasnych sygnałów ze strony rządu, jak to osiągnąć. W przesłanej do Brukseli wersji Krajowego planu na rzecz energii i klimatu na początku tego roku czytamy, że pod koniec dekady nasza energetyka będzie potrzebować 30 mln t rocznie. Tymczasem Polskie Sieci Elektroenergetyczne w swoim Planie rozbudowy sieci przesyłowej szacują, że w 2034 r. będzie to zaledwie 9 mln t rocznie. Prezes PSE przekonywał w niedawnym wywiadzie dla DGP, że nawet te dane mogą być przeszacowane. – Moc bloków węglowych jest mniejsza, niż nam się wydaje, bo niektóre z nich działają wyłącznie na papierze. Nie zostały całkowicie wyłączone, ale praktycznie nigdy nie składają ofert na rynku, bo ich eksploatacja jest nieopłacalna – mówił nam Grzegorz Onichimowski. ©℗