Ceny surowca zachwiały norweskim rynkiem pracy. To problem również dla 80 tys. imigrantów z Polski.
/>
Norwescy analitycy przyznają, że tak małej liczby ofert zatrudnienia nie było od lat – obecnie jest ich ok. 10 tysięcy, podczas gdy bez pracy pozostaje 130 tys. osób. Według danych zbieranych przez portal rekrutacyjny Rubrikk.no ogólna liczba ogłoszeń w ciągu roku spadła o blisko 30 proc.
Rubrikk opierał się na danych pozyskanych m.in. od firm rekrutacyjnych oraz Norweskiego Urzędu Pracy i Opieki Społecznej (NAV). – Faktycznie, problem staje się coraz bardziej widoczny. W całym 2006 r. ofert pracy było 332 tys., podczas gdy w 2012 już tylko 235 tys., a w ubiegłym już tylko 202 tys. – wylicza Aleksandra F. Eriksen, prezes firmy Polish Connection specjalizującej się w doradztwie podatkowym w Norwegii.
Najgorsza sytuacja dotyczy sektora wydobycia ropy i gazu, gdzie liczba ogłoszeń jest o 80 proc. mniejsza niż rok temu. A wszystko przez taniejącą ropę, której baryłka kosztuje obecnie nieco ponad 30–80 dol. mniej niż jeszcze 18 miesięcy temu.
– Kryzys najbardziej uderzył w norweski sektor naftowy i gazowy, ale w nim pracuje stosunkowo niewielu Polaków. Pośrednio najbardziej odczuli go nasi rodacy zatrudnieni w sektorze stoczniowym, bo tu nastąpiła redukcja specjalistycznej floty dla branży offshore. Jest mniej zamówień na platformy wiertnicze i ich remonty – komentuje Łukasz Brzeziński z portalu Moja Norwegia. O etat trudniej będzie także inżynierom (spadek liczby ofert o 56 proc.), urzędnikom (50 proc.) i pracownikom z sektora produkcji (40 proc.). Produkcja jest jednym z najczęściej wybieranych sektorów wśród polskich imigrantów. Inne ważne branże dla Polonii to także transport i budownictwo, gdzie odnotowano spadki kolejno o 28 proc. i 18 proc.
Łukasz Brzeziński przekonuje jednak, że sektor budowlany po chwilowej zadyszce może wkrótce odbić. – W norweskim budżecie przewidziano w tym roku duże wydatki na projekty infrastrukturalne. Można się więc spodziewać inwestycji, na których skorzystają polscy podwykonawcy – twierdzi Brzeziński. I dodaje, że w ostatnim czasie Polacy mieszkający w Norwegii coraz częściej, zamiast liczyć na poprawę koniunktury, biorą sprawy w swoje ręce. – Odnotowujemy więcej pytań dotyczących zakładania własnej działalności w Norwegii. Polacy, którzy od lat tam mieszkają, coraz częściej zaczynają świadczyć usługi pod własnym szyldem – od salonów fryzjerskich i spa po zakłady wulkanizacyjne i sklepy internetowe oferujące polskie produkty – wylicza Brzeziński.
Wtóruje mu Aleksandra F. Eriksen, która podkreśla, że są branże, na które kryzys nie wpłynął i w dłuższej perspektywie nie wpłynie. – W Norwegii wciąż poszukuje się pielęgniarek, lekarzy, opiekunów osób starszych, asystentów przedszkolnych i nauczycieli – wylicza Eriksen w rozmowie z DGP. Przypomina także, że istotną kwestią przy szukaniu pracy w Norwegii powinna być teraz nie tylko branża, ale również region kraju. – Na przykład w okolicach Stavanger, gdzie jeszcze dwa lata temu biło serce norweskiej branży naftowej, dziś trudniej niż dawniej będzie znaleźć dobrą ofertę inżynierowi. Za to może on znaleźć interesujące zajęcie np. w Trondelagu lub na północy kraju – twierdzi prezes Polish Connection.
Norwegia to jeden z najpopularniejszych kierunków wśród Polaków w ostatniej dekadzie. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego pod koniec 2014 r. przebywało w niej ok. 79 tys. naszych rodaków. Z danych norweskiego odpowiednika GUS – SSB – wynika, że Polaków jest tam jeszcze więcej – ok. 90 tysięcy. Stanowimy naliczniejszą mniejszość narodową w tym kraju.
W opinii prof. Urszuli Sztandar-Sztanderskiej, eksperta rynku pracy z UW, w najbliższych latach ta sytuacja nie powinna ulec zmianie. – Dużym atutem tego rynku jest brak konieczności nauki norweskiego. Wystarcza angielski. Poza tym Norwegowie mają bardzo rozbudowany system socjalny i nie chodzi tylko o zasiłki, lecz także o łatwość uzyskania mieszkania czy wysłanie dziecka do szkoły – podsumowuje prof. Sztandar-Sztanderska.