Francuskie elektrownie jądrowe zamiast – jak w przeszłości – stabilizować europejski rynek w kryzysie, pozostaną w 2023 r. jednym z jego słabych ogniw.

Ostatnie dni przyniosły nowe złe wieści od nuklearnego potentata EDF / Getty Images
Francuski atom w 2022 r. był w najgorszej sytuacji od trzech dekad. Chodzi przede wszystkim o korozję, z którą zmagają się starzejące się jednostki, i skromne rezerwy mocy, które stabilizują francuski system w przypadkach awarii. Spółka RTE, operator francuskiej sieci przesyłowej, już w listopadzie prognozowała, że początek 2023 r. przyniesie zwiększone ryzyko wystąpienia ograniczeń dostaw energii. A ostatnie dni przyniosły nowe złe wiadomości od nuklearnego potentata EDF.

Oddalona groźba

Okazało się, że niemal do połowy 2023 r. wydłuży się przerwa w użytkowaniu dwóch bloków o łącznej mocy prawie 3 GW. W dwóch innych restart przesunięto o miesiąc - odpowiednio do lutego i marca - mimo że teoretycznie naprawy w nich zostały już ukończone. A konieczne będzie jeszcze prawdopodobnie przeprowadzenie prac remontowych w kolejnych sześciu reaktorach. Łącznie może to oznaczać konieczność zapewnienia z innych źródeł od 30 do 50 TWh prądu. Odpowiada to 6-10 proc. rocznego zapotrzebowania Francji na energię elektryczną.
- Sytuacja jest nadal lepsza niż jeszcze miesiąc temu. W kulminacyjnym momencie z eksploatacji wyłączona była ponad połowa mocy jądrowych - funkcjonowało tylko 26 na 56 reaktorów. W tej chwili pracuje już 40, co znacznie poprawiło sytuację systemu i oddaliło groźbę black outów - mówi DGP Łukasz Maślanka z Polskiego Instytutu Stosunków Między narodowych.
Ale zaraz dodaje, że 2023 r. nie wygląda różowo. - Kampania remontów będzie musiała być kontynuowana, a do planowanych dziś wyłączeń mogą dojść, tak jak to było w kończącym się roku, kolejne, nieplanowe. Tym bardziej że poza problemami technicznymi trzeba liczyć się także z ryzykiem strajków w energetyce. A wszystko to dzieje się w kontekście postępującej elektryfikacji i rosnących w związku z tym potrzeb - dodaje Maślanka.

Kryzys modelu

Z wielu prognoz wynika, że 2023 r. będzie oznaczać w europejskiej energetyce wyzwania jeszcze większe niż te z 2022 r. Największym będzie zapewnienie odpowiednich dostaw gazu w obliczu odcięcia kontynentu od surowca z Rosji oraz spodziewanego odbicia zapotrzebowania w gospodarkach azjatyckich. A to właśnie błękitne paliwo, zwłaszcza w sezonie zimowym, kiedy w niewielkim stopniu można liczyć na energię wodną czy słoneczną, jest dla Francji główną energetyczną rezerwą. W kryzysowych warunkach oznacza to ryzyko skokowych wzrostów cen prądu.
Pomocne w tej sytuacji mogłoby być uruchomienie we Flamanville nowego reaktora, którego budowa niedawno obchodziła 15. rocznicę. Zapowiadane jest jednak dalsze opóźnienie. W zeszłym tygodniu operator poinformował, że planowany do niedawna na II kw. 2023 r. załadunek paliwa - stanowiący jeden z ostatnich etapów poprzedzających start elektrowni - został przesunięty na początek 2024 r. Wciąż rosną też koszty budowy: rachunek opiewa dziś na 13,2 mld euro. Pierwotnie zakładano, że start reaktora nastąpi w 2012 r. Koszty inwestycji miały się zamknąć kwotą 3,3 mld euro. Choć z podobnymi kłopotami zmagały się w ostatnich latach także inne koncerny jądrowe, ich skala w przypadku Francuzów była największa, zarówno jeśli chodzi o przekroczenia czasu budowy, jak i zakładanych kosztów, których średnia dla ostatnich projektów przekracza 300 proc. (w porównaniu z 132 proc. dla koreańskiego KHNP i 177 proc. dla amerykańskiego Westinghouse’a).
Zdaniem Łukasza Maślanki jesteśmy świadkami kryzysu całego francuskiego modelu energetycznego.
- Po katastrofie w Fukushimie z 2011 r. klasa polityczna Francji znalazła się w stanie paraliżu. Po raz pierwszy w historii okazało się, że w kraju jest więcej przeciwników atomu niż jego zwolenników. W rezultacie kolejne rządy, poczynając od administracji François Hollande’a, postanowiły zmniejszyć rolę tego źródła w miksie, za czym nie poszły jednak masowe inwestycje w alternatywne moce wytwórcze. Teraz nastroje społeczne się odwróciły i znowu przytłaczająca większość społeczeństwa popiera energię nuklearną, co wymusiło także zmianę postawy Emmanuela Macrona. Ale Francja zbiera owoce ponad dekady niedoinwestowania mocy jądrowych i zastoju rozwojowego w energetyce. Sytuacja jest patowa, szybko nie da się z tym nic zrobić, w nieco dłuższej perspektywie pomóc mogą inwestycje w OZE, zwłaszcza w offshore i energię słoneczną na południu kraju - uważa nasz rozmówca.

Pożegnanie ze statusem

Skutki problemów francuskiego atomu, który w normalnych warunkach odpowiada za ponad 70 proc. krajowego wytwarzania, są odczuwalne w całym regionie. Francja jest kluczowym dostawcą energii także na inne rynki. Odpowiada za ok. 15 proc. ogółu eksportu energii w Europie. Tymczasem w ostatnich miesiącach coraz częściej Francja sama musi się posiłkować pomocą sąsiadów - w tym Niemiec - i obniżeniem zużycia energii realizowanym poprzez programy zachęt do redukcji popytu.
- Sytuacja w 2023 r. pozostanie napięta. Wszystko zależy od skali nieplanowych wyłączeń. Jeśli konieczne okażą się kolejne remonty związane z korozją we francuskich reaktorach, to prawdopodobnie energii na eksport znowu zabraknie. Oznacza to kłopoty m.in. dla Włoch i Szwajcarii, które tradycyjnie zaspokajały część swojego zapotrzebowania na prąd importem z Francji. W zasadzie ze statusem „pewnego” eksportera EDF będzie musiał się pożegnać co najmniej na kilka lat - prognozuje Maślanka.