Na przyszły rok zostaną zakontraktowane dostawy rzędu 6–7 mld m sześc. Od początku października rurociągiem będzie do nas płynąć surowiec z Danii, a paliwo z Norwegii z opóźnieniem - od 8 października. Pełne możliwości techniczne mają zostać osiągnięte już w listopadzie.
Na przyszły rok zostaną zakontraktowane dostawy rzędu 6–7 mld m sześc. Od początku października rurociągiem będzie do nas płynąć surowiec z Danii, a paliwo z Norwegii z opóźnieniem - od 8 października. Pełne możliwości techniczne mają zostać osiągnięte już w listopadzie.
Kontrowersje budzi m.in. to, czy popełniono błąd, nie kontraktując dostaw w momencie podejmowania decyzji o inwestycji, a także przepustowość Europipe II, skąd mamy czerpać gaz.
Maciej Bukowski, szef WiseEuropa, ocenia, że budując Baltic Pipe zaniedbaliśmy kwestię kontraktowania gazu na jego potrzeby. - Był to błąd o tyle, że - jak można sądzić - straciliśmy szansę podpisywania korzystnych kontraktów w okresie, kiedy gaz był tani. Przez wydłużenie procesu decyzyjnego tak się pewnie nie stanie i za zapełnienie gazociągu zapłacimy drożej - argumentuje. Jego zdaniem trudno jednoznacznie wskazać winnego w tej sprawie, bowiem proces decyzyjny był długi i rozproszony.
Jeden z byłych menedżerów w PGNiG potwierdza opinię, że błędem było niezawarcie kontraktów handlowych w ciągu ostatnich sześciu-siedmiu lat, kiedy było już wiadomo, że Baltic Pipe powstanie i nie będziemy kontynuować współpracy z Rosją. - Teraz PGNiG nadrabia tamte opóźnienia w bardzo trudnej sytuacji rynkowej i należy założyć, że warunki kontraktów z Norwegami są dla nich bardzo korzystne - podkreśla.
Także były prezes tego koncernu Marek Kossowski uważa, że kluczowe w tej sprawie są kontrakty na gaz. - Błąd popełniono na samym początku. Po dogadaniu projektu z Duńczykami i Norwegami należało zadbać o zakontraktowanie odpowiednich wolumenów gazu oraz zarezerwować zdolności przesyłowe w Europipe II, bo to dałoby sens całej inwestycji. Chyba że nie był to błąd, ale działanie w pełni świadome. Czy tak było, trudno jednoznacznie przesądzić, nie chciałbym też wskazywać nazwisk, ale wiadomo, kto od samego początku odpowiadał za ten projekt - mówi.
Grzegorz Onichimowski, były prezes Towarowej Giełdy Energii i ekspert Instytutu Obywatelskiego, ocenia, że „jak się buduje rurociąg, to - zanim się rozpocznie inwestycję - trzeba mieć zapewniony gaz”. - Oczywiście nie w 100 proc., ale zawsze 40-60 proc. trzeba mieć zabezpieczone. Z tego, co wiem, PGNiG jakieś deklaracje w tej sprawie składał, kiedy występował o unijne finansowanie tej budowy. A teraz okazuje się, że to wszystko była fikcja. Nie było żadnego zabezpieczenia dostaw poza udziałami w norweskich koncesjach, które dają nam tylko ok. 2,5 mld m sześc., czyli zdecydowanie za mało, by uzasadnić budowę tego gazociągu - argumentuje. - Brak kontraktu był zatem bardzo dużym błędem popełnionym na samym początku, który będzie pokutować w kolejnych latach. Z pewnością odpowiedzialność w tej sprawie leży po stronie rządu i PGNiG, jego ówczesnego kierownictwa, czyli Piotra Woźniaka.
- Nie zgadzam się z opiniami, że trzeba było nie podejmować decyzji o budowie rury bez zakontraktowania gazu. Sęk w tym, że właśnie takie podejście zastosowano w przypadku kontraktu katarskiego na LNG. Gaz był zakontraktowany, kontrakt trzeba było realizować, a budowa terminalu w Świnoujściu była opóźniona i ciągnęła się przez długie lata, więc PGNiG z tym kontraktem miał problem - mówi jeden z menedżerów związanych z branżą gazową. Podkreśla, że z kontraktowaniem dostaw na początkowym etapie inwestycji wiąże się duże ryzyko finansowe. - Zanim Gazprom zaczął robić problemy na rynku gazu, nikt nie brał pod uwagę takiego scenariusza. Decyzję zawsze trzeba podejmować w panujących warunkach ekonomicznych. A ówczesne ceny na gaz z Norwegii nie uzasadniały takiej kontraktacji. Więc mówienie dzisiaj, że to był błąd, jest bzdurą - podkreśla. Według niego portfel kontraktów na Baltic Pipe był systematycznie budowany w oparciu o przekonanie, że podstawą dostaw powinno być własne wydobycie na szelfie norweskim. - Jeżeli dzisiaj ktoś chce postawić PGNiG zarzut, że nie zakontraktowano wystarczająco dużo gazu do Baltic Pipe, to ten sam zarzut należy postawić wszystkim firmom w Europie - mówi.
Ekspert odrzuca też spekulacje dot. przepustowości Europipe II. Według niego Norwegowie cały czas pilnują tego, żeby być w stanie całą swoją produkcję dostarczać na kontynent. - Operator sieci po stronie norweskiej, jeżeli widzi, że na jednej rurze jest za dużo chętnych, może przenieść część wolumenu na drugą rurę. Oprócz Europipe II jest jeszcze Nordpipe i Europipe I etc. Sytuacja, w której wszystkie byłyby wypełnione na 100 proc., jest trudna do wyobrażenia, bo Norwegowie nie mogą zwiększyć wydobycia tak szybko, a muszą jeszcze dostarczać gaz do innych miejsc, w tym do UK, Francji i Belgii - opisuje.
Także w spółce GAZ-SYSTEM - operatorze polskiej części Baltic Pipe - słyszymy, że obawy dotyczące rezerwacji przepustowości rurociągu nie są uzasadnione.
Jedyne komplikacje - dowiadujemy się w GAZ-SYSTEMIE - wynikają z opóźnień inwestycyjnych w Danii. Z informacji podanych przez Energinet - duńskiego operatora sieci przesyłowej - wynika, że gaz z Norwegii zacznie płynąć do Polski z tygodniowym opóźnieniem, 8 października. W pierwszym tygodniu surowiec mają jednak dostarczać Duńczycy. - Jeśli terminy zostaną dotrzymane, do końca roku Baltic Pipe będzie mógł zapewnić Polsce ok. 1,2 mld m sześc. paliwa - twierdzi nasz rozmówca. ©℗
/>
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama