Wprowadzanie limitu cen na ropę z Rosji jest dzisiaj strzelaniem z armaty do wróbla. Unia europejska w większym stopniu zaszkodzi Moskwie, gdy wcieli w życie swoje embargo

Przed tygodniem na szczycie w bawarskim Elmau liderzy państw G7 omówili plan wprowadzenia limitu ceny rosyjskiej ropy. Jednak nie bez powodu gospodarz spotkania, kanclerz Olaf Scholz, nazwał ten pomysł „bardzo ambitnym i wymagającym”. Do jego realizacji potrzeba zgody największych odbiorców surowca, a nie wszyscy spośród nich należą przecież do szeroko rozumianego Zachodu. Większość świata nie przyłączyła się do sankcji wymierzonych w Rosję i nie podziela euroatlantyckiego podejścia do wojny w Ukrainie. Dlatego uzyskanie akceptacji dla maksymalnej ceny rosyjskiej ropy na forum globalnym wydaje się być misją skazaną na porażkę.

Chwilowa bonanza

Według raportu think tanku Center for Research on Energy and Clean Air (CREA) w ciągu pierwszych 100 dni inwazji – od 24 lutego do 3 czerwca – Rosja zainkasowała 93 mld euro z eksportu surowców energetycznych. Mowa o łącznych wpływach ze sprzedaży węgla, ropy, produktów ropopochodnych, gazu ziemnego i gazu skroplonego (LNG). Prawie dwie trzecie tej kwoty zapłaciły państwa członkowskie UE, co jest w oczywisty sposób problematyczne: z jednej strony zbroimy Ukrainę i udzielamy jej pomocy humanitarnej, z drugiej – finansujemy machinę Kremla. Aby ograniczyć dochody Moskwy, USA i Wielka Brytania nałożyły już embargo na rosyjską ropę, a Unia Europejska zamierza je częściowo wprowadzić do końca tego roku. Od 2023 r. Wspólnota ma importować tylko jedną dziesiątą obecnego wolumenu ropy, i to wyłącznie południową odnogą ropociągu „Przyjaźń”.
Sześciu z siedmiu największych importerów rosyjskich paliw to wciąż kraje Zachodu. Ale największym ich nabywcą w ciągu pierwszych 100 dni wojny były Chiny, które zapłaciły korporacjom powiązanym z Kremlem 12,6 mld euro. Zaraz za nimi uplasowały się Niemcy (12,1 mld), a na trzecim miejscu znalazły się Włochy i Holandia (po 7,8 mld euro). Piątym importerem była Turcja, szóstym – Polska (4,4 mld euro), a za nami – Francja. W pierwszych dwóch miesiącach wojny 23 zachodnie korporacje kupowały paliwa kopalne w Rosji; w maju było ich 15 – m.in. Shell, Total, Neste i Orlen.
Patrząc na te dane, można by odnieść wrażenie, że sankcje wymierzone w Rosję to wielka szopka i w rzeczywistości mamy „business as usual”. Ale to nieprawda. Chociaż odcinanie rosyjskich surowców od zachodnich rynków przebiega zbyt wolno, to jednak postępy są wyraźne. Za rekordowe wpływy Moskwy z eksportu paliw odpowiadają przede wszystkim wyniki z marca, gdy ceny ropy wystrzeliły, a kontrahenci nie zdążyli jeszcze zareagować. W tamtym miesiącu Rosja inkasowała codziennie aż 1,1 mld euro ze sprzedaży paliw kopalnych. Dla porównania w styczniu było to ponad 800 mln euro. Z czasem wpływy stawały się jednak coraz mniej okazałe. Cena rosyjskiej ropy (urals) spadła i obecnie za baryłkę trzeba płacić o 20–30 dol. mniej niż za baryłkę WTI i brent (notowane odpowiednio na giełdach w USA i Wielkiej Brytanii). Nabywcy coraz mniej chętnie kupują też surowiec ze Wschodu. Dane CREA wskazują, że od początku wojny swoje dostawy z Rosji najbardziej zredukowały Polska i USA, a za nimi – Finlandia, Litwa i Estonia. Według Orlenu już 70 proc. ropy przerabianej w krajowych rafineriach pochodzi z innych źródeł. Dla porównania, w 2013 r. tej rosyjskiej było 98 proc.
Chociaż w tym samym czasie dwaj najwięksi importerzy rosyjskich surowców nie zmniejszyli zakupów (Chiny) albo zrobili to skromnie (Niemcy), to majowe wpływy z ich sprzedaży obniżyły się do ok. 800 mln euro dziennie, czyli mniej więcej do poziomu ze stycznia. I co więcej, trend jest spadkowy. Perspektywy finansowe Moskwy nie są więc kolorowe. A przecież z powodu załamania konsumpcji i wpływów z VAT budżet rosyjski opiera się dziś głównie na wpływach z eksportu surowców. Zachodowi potrzeba trochę cierpliwości, choć trudno ją zachować, gdy ceny na stacjach biją rekordy i nie widać końca wojny.

Nowi przyjaciele

Największe nadzieje na podtrzymanie strumienia pieniędzy Kreml wiąże z tym, że do sankcji nie przyłączyło się praktycznie żadne państwo spoza Zachodu. Dzięki temu rosyjskie firmy wciąż mają możliwości, by omijać restrykcje – i z nich korzystają. Na przykład tankowce należące de facto do Sowkomfłotu (jednego ze światowych liderów w transporcie morskim), formalnie będące własnością jego spółki córki ulokowanej w Dubaju, a do tego ubezpieczone w Indiach, spokojnie zawijały do unijnych portów już w czasie, gdy sankcje obowiązywały. Rosja może też bliżej współpracować z państwami niezachodnimi, aby niwelować ich skutki. Podczas wirtualnego szczytu BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i RPA) Putin pochwalił się, że w pierwszym kwartale tego roku wymiana handlowa z państwami grupy wzrosła o ponad jedną trzecią. Dzięki temu Moskwa może dalej zarabiać na eksporcie surowców, a także ma dostęp do niektórych półproduktów, których nie jest w stanie dzisiaj kupić na Zachodzie.
Podczas szczytu Putin wprost zaproponował liderom grupy stworzenie alternatywnego wobec Zachodu obszaru gospodarczego. Zapewnił, że rosyjski system wymiany informacji finansowych (odpowiednik SWIFT) jest otwarty na banki z ich krajów, podobnie jak system płatności MIR (odpowiednik VISA/Mastercard). Według zapowiedzi Putina trwają też prace nad stworzeniem alternatywnej wobec dolara waluty rezerwowej opartej na koszyku walut BRICS, mimo że pozycja amerykańskiego pieniądza w światowym systemie finansowym pozostaje silna (60 proc. rezerw walutowych ulokowanych jest w dolarze).
Ku uciesze Putina chiński przywódca Xi Jinping podczas szczytu nazwał sankcje Zachodu „groźnym upolitycznieniem globalnej gospodarki” i oskarżył jego kraje o używanie swojej przewagi ekonomicznej jako broni w walce z przeciwnikami politycznymi. Pozostałe państwa niezachodnie może nie atakują otwarcie działań Europy i USA, ale nie zamierzają się do nich przyłączyć. Oprócz Chin najważniejszym partnerem handlowym Moskwy są dzisiaj Indie. Według danych firmy analitycznej Kpler w maju importowały one z Rosji prawie 800 tys. baryłek ropy dziennie. Tymczasem w 2021 r. było to zaledwie 60 tys. baryłek dziennie – czyli ponad 13 razy mniej. Rosja stała się w ten sposób drugim największym dostawcą ropy do Indii po Iraku. Z analiz firmy Kpler wynika, że import surowca z tamtego kierunku zaczął błyskawicznie rosnąć w marcu i szacuje się, że w czerwcu sięgnął prawie miliona baryłek dziennie. Przyczyny są oczywiste: pieniądze. Indie płaciły za rosyjską ropę o 30 dol. mniej niż za ropę brent.

Ryzykowna układanka

Nic więc dziwnego, że Zachód główkuje, jak ograniczyć zyski Kremla. Problem w tym, że limit ceny rosyjskiej ropy będzie skuteczny dopiero wtedy, gdy zgodzą się na niego Chiny, Indie, Turcja czy Egipt. A kraje te nie palą się do nakładania sankcji – nawet Turcja, która należy do NATO. Dlaczego? Po pierwsze, już teraz mogą kupować surowce ze Wschodu ze sporym rabatem, więc nie widzą potrzeby zrażania do siebie kontrahenta. A po drugie, obawiają się, że w przyszłości Zachód może wykorzystać swoją przewagę gospodarczą wobec nich samych, co zasugerował Xi Jinping w swoim przemówieniu na szczycie BRICS.
Teoretycznie USA i UE mogłyby wyegzekwować maksymalną cenę rosyjskiego surowca, przyjmując zasadę, że kupujący nie może ubezpieczyć ładunku ropy nabytej po wyższej cenie. Sektor morski państw zachodnich ma do tego narzędzia – International Group of P&I Clubs, zrzeszenie największych zachodnich ubezpieczycieli żeglugi morskiej, zapewnia ubezpieczenia ponad 90 proc. światowej floty tankowców. Ale, jak powiedział CNBC Claudio Galimberti z firmy badawczej Rystad Energy, nabywcy rosyjskiej ropy mogliby je kupić w samej Rosji – co prawda znacznie mniej pewne, za to tańsze. A jeśli nie tam, to np. w Indiach, gdzie ubezpiecza swoje tankowce Sowkomfłot.
Mogłoby się wydawać, że maksymalna cena rosyjskiej ropy jest w interesie nabywców, więc nie powinni zgłaszać wobec tej propozycji obiekcji. Jednak byłoby tak tylko wtedy, gdyby Rosja chciała sprzedawać swój surowiec po takiej cenie. A ta – jak prognozuje JP Morgan – zamiast się dostosować, w odwecie ograniczy wydobycie surowca o 5 mln baryłek dziennie. W rezultacie cena baryłki wzrośnie o 240 proc. Oznaczałoby to szok paliwowy niewiele mniejszy niż ten z lat 70. – w kilka miesięcy cena ropy wzrosła wtedy czterokrotnie. Taka sytuacja nie leży w niczyim interesie, a już na pewno nie Indii czy Chin. Oczywiście ewentualny deficyt ropy można by spróbować uzupełnić surowcem z innych źródeł. W tym celu USA musiałyby całkowicie znieść sankcje nałożone na Wenezuelę (która generalnie popiera Rosję) lub Iran (który właśnie złożył wniosek akcesyjny do grupy BRICS). Teoretycznie wydobycie mogłyby zwiększyć państwa Zatoki Perskiej. Zresztą nieprzypadkowo prezydent Joe Biden leci w tym miesiącu do Rijadu. Co prawda państwa OPEC zdecydowały się podnieść podaż ropy w lipcu i sierpniu, ale tylko o 650 tys. baryłek dziennie, czyli mniej niż z Rosji sprowadzają same Indie.
Wychodzi z tego skomplikowana, a zarazem ryzykowna układanka. Pytanie, czy warto w to brnąć. Owszem, Moskwa sprawnie znalazła nabywców na swoją ropę gdzie indziej, ale tylko dlatego, że sprzedaje im surowiec znacznie taniej. „Spadek popytu i obniżona cena rosyjskiej ropy kosztowały Rosję w maju ok. 200 mln euro dziennie” – czytamy w raporcie CREA. Jak na razie trudno sobie wyobrazić, by Indie mogły wypełnić lukę po kontrahentach z UE. Według wyliczeń CREA w pierwszych 100 dniach wojny kraj ten sprowadził z Rosji paliwa kopalne warte 3,4 mld euro – czyli o miliard mniej niż wartość surowców importowanych stamtąd przez Polskę i tylko miliard więcej niż przez Bułgarię. Unia Europejska w większym stopniu zaszkodzi Moskwie, gdy wcieli w życie swoje embargo. To również przyczyni się do obniżenia ceny baryłki urals, bo Rosja będzie musiała się pozbyć towaru, którego nie ma już gdzie trzymać. Według firmy analitycznej Energy Intelligence tamtejsze przedsiębiorstwa naftowe dysponują magazynami na 15 mln t ropy, z czego 10 mln t jest zajęta na obsługę bieżącej działalności operacyjnej. W obecnej sytuacji wprowadzanie limitu cen na ropę z Rosji jest więc strzelaniem z armaty do wróbla. Zdecydowanie lepiej skupić się na zbrojeniu Ukrainy. ©℗