Odejście od rosyjskich surowców będzie wymagać od nas wielu wyrzeczeń. Jeśli nie zdecydujemy się na nie, czeka nas potężny wzrost cen
W środę premier Morawiecki zapowiedział dwukrotne zwiększenie nakładów na „Kolej plus”. Budżet programu wzrośnie do 11 mld zł, które zostaną przeznaczone na odbudowę zlikwidowanych połączeń oraz modernizację istniejących. Według rządu nowe inwestycje mają ograniczyć wykluczenie komunikacyjne wielu spośród nas. W czasie wojny w Ukrainie program ten nabiera dodatkowego znaczenia: szybki rozwój komunikacji zbiorowej może być fundamentem strategii uniezależniania się od paliw kopalnych z Rosji.
Oczywiście można sobie wyobrazić, że jedynie zmienimy dostawców, nie podejmując zmian strukturalnych. Taka operacja wywołałaby jednak ogromną inflację, gdyż nowi sprzedawcy z pewnością zechcą wykorzystać sytuację do podniesienia cen. Redukcja zużycia surowców energetycznych po zerwaniu z importem paliw ze Wschodu może nadmiernej inflacji zapobiec. Ale to będzie wymagać daleko idącej zmiany nawyków i korekty stylu życia, które dla wielu będą nieprzyjemne. Niestety, zdobywanie niezależności – nieważne, czy od rodziców, pracodawcy, czy agresywnego reżimu – na początku bywa bolesne, a pozytywne efekty dostrzega się po kilku latach.
W niedzielę na piechotę
Międzynarodowa Agencja Energetyczna (MAE) opracowała 10-punktowy plan odchodzenia od rosyjskiej ropy. Większość jej propozycji skupia się na transporcie kołowym, co nie jest zaskoczeniem, gdyż auta są największym pożeraczem ropy. To też jeden z najmniej ekologicznych rodzajów transportu pasażerskiego. Według danych MAE pojazdy kołowe pochłaniają 0,8–2,9 megadżuli na pasażerokilometr; dla porównania lotnictwo 1–3,1 megadżuli. Według danych Our World in Data także ślad węglowy obu rodzajów transportu jest potężny – krajowe lotnictwo pasażerskie emituje 255 g CO2 na pasażerokilometr, a pojazdy osobowe 192 g.
MAE proponuje wiele rozwiązań, które dla Polaków – często zmuszonych do korzystania z aut – będą bez wątpienia nieprzyjemne. Jak każda zmiana nawyków. Wśród propozycji jest m.in. ograniczenie prędkości na autostradach oraz drogach ekspresowych o 10 km/h, co w państwach należących do OECD mogłoby zmniejszyć zużycie ropy przez pojazdy osobowe o 290 tys. baryłek dziennie – czyli o połowę tego, co zużywa codziennie Polska. W naszych warunkach samo ograniczenie prędkości na niewiele by się zdało, gdyż nagminnie łamiemy przepisy drogowe – według danych stołecznego ZDM na niektórych odcinkach w Warszawie prędkość przekracza ponad 90 proc. kierowców. Należałoby więc przy okazji zagęścić sieć radarów, a najlepiej okresowych pomiarów prędkości, które w wyłapywaniu piratów drogowych są najskuteczniejsze. Przy okazji spadłaby liczba wypadków na drogach, gdyż według danych policji to właśnie nadmierna prędkość jest najbardziej zabójczym wykroczeniem drogowym.
Poza redukcją prędkości istotne jest także zmniejszenie liczby przejazdów. Według MAE miasta powinny wprowadzać w centrach ograniczenia dla ruchu kołowego. Mowa o wyłączaniu poszczególnych ulic czy kwartałów z pasażerskiego transportu samochodowego oraz wprowadzaniu w miastach zasady „niedziela bez auta”. Oba rozwiązania mogłyby przynieść w krajach OECD oszczędność nawet ponad pół miliona baryłek ropy dziennie.
W Polsce tego typu zmiany już zresztą stopniowo zachodzą. Wiele miast tworzy ze śródmiejskich ulic deptaki – w Katowicach otworzono niedawno deptak na ul. Dworcowej, wcześniej na ul. Mariackiej i 3 Maja. W ubiegłym roku parlament umożliwił gminom uruchamianie stref czystego transportu (SCT), do których wjazd byłby możliwy jedynie pojazdami elektrycznymi albo napędzanymi wodorem lub gazem. Do wprowadzenia SCT przymierzają się m.in. Warszawa, Kraków i Poznań. Niestety nie wszędzie zmiany ograniczające ruch prywatnych aut są akceptowane. W Katowicach na ul. Mikołowskiej utworzono buspas, który jednak się „nie przyjął” (kierowcy po nim jeździli, jakby nigdy nic), w związku z czym został zlikwidowany.
Zero złotych za bilet
Ludzie muszą się jednak sprawnie poruszać, by docierać do pracy, lekarza czy po dziecko do szkoły. MAE proponuje więc obniżenie kosztów korzystania z transportu publicznego. W jaki sposób? W połowie lutego, a więc jeszcze przed wojną, Lewica proponowała wprowadzenie pakietu rozwiązań, które zwiększyłyby dostęp do coraz droższej komunikacji zbiorowej mieszkańcom miast i gmin. Mowa m.in. o obniżeniu stawki VAT na bilety oraz akcyzy na energię elektryczną dla pociągów, metra i tramwajów.
Zdecydowanie najskuteczniejszym sposobem na przyciągnięcie pasażerów do transportu publicznego jest bezpłatna komunikacja miejska. Jak na razie sprawdza się ona w miastach średniej wielkości, np. w Żorach czy Chełmie. To drugie miasto wprowadziło ją w 2021 r., głównie w celu ograniczenia emisji spalin, i dosyć szybko zanotowało istotne zmiany w nawykach mieszkańców. Według danych opublikowanych na portalu Transport-Publiczny.pl w dni powszednie liczba przewiezionych pasażerów wzrosła o 16 proc., w soboty o 29 proc., a w niedziele o prawie jedną trzecią. Wiąże się to rzecz jasna z większymi wydatkami z kasy miejskiej, warto jednak pamiętać, że gminy i tak dopłacają do komunikacji zbiorowej. Wpływy z biletów nie pokrywają zwykle nawet połowy wydatków na ten cel. Przykładowo w Chełmie po wprowadzeniu bezpłatnego transportu publicznego nakłady na komunikację zbiorową wzrosły z 6,5 do 9 mln zł rocznie.
Przyciągnięcie ludzi do transportu zbiorowego zwiększy wydatki budżetowe, jednak ograniczy koszty po stronie mieszkańców i przede wszystkim może istotnie zredukować zużycie ropy. Autobusy i minibusy zużywają 0,4–1,1 megadżula na pasażerokilometr, a więc dwu- lub trzykrotnie mniej niż samochody osobowe. Według MAE obniżenie kosztów dostępu do transportu zbiorowego oraz promowanie mikromobilności (ruch pieszy i rowerowy) może ograniczyć zużycie ropy w państwach OECD o 300 tys. baryłek dziennie.
Najbardziej ekologicznym rodzajem transportu jest kolej. Pochłania zaledwie 0,1–0,8 megadżula na pasażerokilometr, więc znacznie mniej niż komunikacja autobusowa, o samochodach i samolotach nie wspominając. Promowanie kolei również znalazło się w pakiecie rozwiązań MAE, co doskonale współgra z rządowym programem „Kolej plus”. Zamiana transportu lotniczego na pociągi pasażerskie na trasach krótszych niż 800 km zmniejszyłaby popyt na ropę w OECD o 40 tys. baryłek dziennie. Na szczęście ostatnimi czasy Polaków nie trzeba przekonywać do kolei. Po latach stagnacji jej popularność zaczęła dynamicznie rosnąć. Według Eurostatu w latach 2014–2019 liczba pasażerów przewiezionych rocznie koleją w naszym kraju wzrosła z 252 do 324 mln – a więc o 29 proc. w ciągu pół dekady. To przyzwoity wynik, na tym polu mamy jednak wciąż wiele do zrobienia. W dziewięciomilionowej Austrii kolej przewozi rocznie 278 mln pasażerów.
Chłodniej, ale oszczędniej
MAE stworzyła także 10-punktowy plan ograniczenia zużycia gazu w UE. Jego wdrożenie umożliwiłoby zmniejszenie importu z Rosji o jedną trzecią w ciągu roku. Realizacja większości zaleceń stoi po stronie rządów, gdyż wymagają one zmian strukturalnych – m.in. zastąpienia gazu innymi źródłami energii oraz rezygnacji z nowych kontraktów z Gazpromem. Tu warto dodać, że polsko-rosyjska umowa gazowa wygasa z końcem roku i według zapowiedzi rządu nie zostanie przedłużona. Wśród zaleceń znajdują się też takie, które są skierowane bezpośrednio do osób ogrzewających mieszkania gazem. Mowa chociażby o redukcji temperatury na termostacie o jeden stopień Celsjusza. Swoich klientów zachęca do tego już polski PGNiG – według danych podawanych przez spółkę zmniejszenie temperatury w mieszkaniu o jeden stopień może zredukować zużycie surowca, a więc także obniżyć rachunki o 5–6 proc. Według MAE ograniczenie temperatury w mieszkaniach ogrzewanych gazem o jeden stopień przyniosłoby rocznie oszczędność rzędu 10 mld m sześc. surowca w całej UE – dla porównania Polska zużywa w ciągu roku ok. 20 mld m sześc.
W marcu Fundacja Instrat opublikowała raport „Koniec rosyjskiego węgla i gazu w polskich domach”, w którym zaleca instalację pomp ciepła. Według Instratu może ona przynieść właścicielowi domu opalanego węglem nawet 2 tys. zł oszczędności w skali roku. Klienci używający gazu do podgrzewania wody użytkowej mogą dzięki niej zyskać 233 zł rocznie. Według MAE montaż pomp ciepła w europejskich domach ogrzewanych gazem dałaby 2 mld m sześc. oszczędności. Problem w tym, że instalacja pompy ciepła do ogrzewania domu jednorodzinnego kosztuje 30–40 tys. zł. To bardzo duży wydatek nawet dla rodzin z klasy średniej. Bez wsparcia rządowego trudno oczekiwać od dręczonego inflacją społeczeństwa podjęcia takiej inicjatywy na masową skalę. Mimo to pompy ciepła nad Wisłą stają się coraz popularniejsze. Jeszcze w 2019 r. zainstalowano ich niecałe 40 tys., tymczasem w ubiegłym roku ponad 90 tys.
Odejście od rosyjskich surowców będzie więc wymagać wyrzeczeń. Będziemy musieli rzadziej jeździć samochodami i latać samolotami, za to częściej jeździć autobusami oraz koleją, a także poruszać się pieszo. Przyjdzie nam też żyć w nieco chłodniejszych mieszkaniach. Nie dla każdego te zmiany będą komfortowe. Polskie państwo będą natomiast czekać ogromne wydatki na inwestycje strukturalne, m.in. na walkę z wykluczeniem komunikacyjnym. Jednak bez podjęcia tego wysiłku sama rezygnacja z dostaw z Rosji będzie oznaczać potężny wzrost cen, znacznie większy niż obecna 11-proc. inflacja.
Krótszy tydzień pracy na złość Putinowi
W tym zbiorze wyzwań i wyrzeczeń jest jedno rozwiązanie całkiem przyjemne. Mowa o ograniczeniu tygodnia pracy do czterech dni. Wiele badań i eksperymentów wskazuje, że skrócenie tygodnia pracy przynosi nie tylko wzrost produktywności, ale też oszczędności, głównie w rachunkach za energię.
Filia Microsoftu w Japonii wprowadziła czterodniowy tydzień pracy w 2019 r. i odnotowała spadek zużycia energii elektrycznej o jedną czwartą (przy wzroście produktywności aż o 40 proc). Czterodniowy tydzień pracy to przecież o jedną piątą mniej wyjazdów do pracy i odpowiednio mniejsze zużycie prądu przez firmowe komputery. Oczywiście nie w każdym zawodzie czy przedsiębiorstwie będzie to możliwe, jednak cały świat zaczyna eksperymentować ze skracaniem czasu pracy, a dotychczasowe wyniki – na przykład z Islandii – są co najmniej zachęcające. Warto więc zacząć próbować skracać tydzień pracy także nad Wisłą – na złość Putinowi i na zdrowie Polkom i Polakom.
Przeczytałeś ten artykuł, zapraszamy do udziału w badaniu