- Za zielonym zwrotem przemawiają także względy naszego bezpieczeństwa energetycznego. Dywersyfikacja dostaw surowców jest ważna, ale prawdziwą szansą są OZE - uważa dr Joanna Maćkowiak-Pandera, prezeska zarządu Forum Energii.

ikona lupy />
Dr Joanna Maćkowiak-Pandera, prezeska zarządu Forum Energii / Materiały prasowe
Niemal 1,2 bln zł - to cena, jaką według wyliczeń Forum zapłaciła Polska za 20 lat zagranicznych zakupów paliw kopalnych. Lwia część pieniędzy, za które kupowaliśmy ropę naftową, gaz i węgiel, popłynęła do Rosji, która jest naszym głównym dostawcą tych surowców. Zielona transformacja to szansa na zniwelowanie także tej geopolitycznej zależności związanej z surowcami?
Zdecydowanie tak. Ten wymiar naszej sytuacji umyka często w dyskusjach o transformacji. Sami się zdziwiliśmy się, że skala problemu jest tak ogromna. Obraz, który nam się ukazał, nie przystaje do narracji o bezpieczeństwie i niezależności energetycznej. Płyniemy w odwrotnym kierunku - z roku na rok importujemy coraz więcej surowców energetycznych i coraz więcej za to płacimy. Uzależniamy się od tych dostaw szybciej niż jakikolwiek inny kraj UE. Walnie przyczynia się do tego nasza niechęć do dekarbonizacji. Tymczasem unijny zielony ład i pakiet Fit for 55 premiują źródła odnawialne, a one będą wytwarzały energię lokalnie, dzięki czemu nasza niezależność wzrośnie. Wyraźnie widać też komu - ze względu na olbrzymie zyski ze sprzedaży paliw - najbardziej zależy na utrzymaniu status quo.
Politycy Solidarnej Polski przekonują, że rosnące wydatki na zakup surowców powinny nas skłaniać do stawiania na krajowy węgiel, ale to właśnie import węgla rośnie w ostatnich latach najszybciej - w latach 2000-2020 o ponad 750 proc. W Polsce nie mamy już węgla dobrej jakości. Możemy ładować miliardy w nasze kopalnie, ale to się nie zmieni. Utrzymywanie energetyki i ciepłownictwa opartych na węglu to w naszych warunkach więcej importu. Przede wszystkim z Rosji.
Przy utrzymaniu obecnej polityki jak szybko wydamy kolejny bilion?
Na pewno stanie się to znacznie szybciej niż w kolejne 20 lat.
Bilion to duża liczba. Ale porozmawiajmy o tym, jak nasze wydatki mają się do innych krajów. Na przykład Niemcy wydały na import surowców w ciągu ostatnich 10 lat niemal trzy razy tyle co Polska w dwa razy dłuższym okresie.
Niemcy to drugi, obok Polski, kraj UE, który w analizowanym okresie zwiększył swój import węgla, ale fakt, że nasi zachodni sąsiedzi popełnili błędy, nie powinien podważać naszego dążenia do transformacji.
Czyli powinniśmy się transformować, ale inaczej?
Najważniejsze jest wypracowanie własnej recepty, która uwzględni m.in. to, że nasza pozycja względem Rosji jest inna niż Londynu czy Berlina. Zresztą sytuacja geopolityczna zmieniła się w ostatnim roku bardzo i nowy rząd w Niemczech też w ostatnich dniach rewiduje kurs wobec Rosji.
Mówi pani, że nasza zależność rośnie. To znaczy, że w danych nie widać efektów prowadzonej w ostatnich latach polityki dywersyfikacji dostaw?
Widać - wolumeny importu się zwiększają, ale jego struktura jest inna niż 20 lat temu. Dotyczy to zwłaszcza gazu. Kolejnym ważnym krokiem w tym kierunku będzie uruchomienie Baltic Pipe. Zarówno ten projekt, jak i rozbudowa infrastruktury LNG zwiększyły nasze bezpieczeństwo energetyczne. Sugestie, że te inwestycje są niepotrzebne i należałoby wrócić do długoterminowych kontraktów z Gazpromem, to zły kierunek. Ale z drugiej strony trzeba mieć świadomość, że gaz jako taki, także ten z nowych kierunków, ma swoją datę ważności. Zwłaszcza po obecnym kryzysie, który raczej nie poprawi percepcji tego surowca w Europie. Oprócz alternatywnych źródeł dostaw powinniśmy dyskutować o ograniczeniu zależności od importu jako takiego. W ostatnich 20 latach zwiększyliśmy o ponad 100 proc. nasze zużycie gazu, a prognozy rządowe mówią o kolejnym podwojeniu do 2040 r. Nie liczymy się z tym, że najbliższe dekady będą czasem stopniowego wygaszania inwestycji w te aktywa. Dodatkowych argumentów za stawianiem na zielone gazy - biogaz, biometan i zielony wodór - dostarcza nam geopolityka.
Są wątpliwości co do dojrzałości tych technologii i związanego z tym ryzyka inwestycyjnego.
Tylko że bez ryzyka nie ma innowacji. Kluczem do ograniczenia kosztów technologii są masa krytyczna inwestycji i przyjazne regulacje. Jeśli będziemy czekać, aż wodór się upowszechni i potanieje w całej Europie, znowu skończymy, goniąc gospodarczych liderów.
Jaka ścieżka transformacji energetycznej daje największe widoki na niezależność?
Przede wszystkim musimy stawiać na źródła odnawialne. To one dają szanse na najszybszą i najtańszą dekarbonizację miksu. Jako Europa powinniśmy oczywiście pamiętać o dostępie do surowców potrzebnych do ich rozwoju - miedzi, litu czy metali ziem rzadkich. Tak samo jak w przypadku innych niezbędnych nam technologii - stosowanych np. w telefonach komórkowych czy komputerach. Ale energia z wiatru i słońca uwalnia nas od kosztów zmiennych, jakie w przypadku źródeł konwencjonalnych wiążą się z cenami paliw. Czyli płacimy sporo za inwestycję, ale później produkujemy energię niemal za darmo. Innym pytaniem jest to, jak w dalszej kolejności ustabilizować system oparty na OZE. Można wyobrazić sobie w tej roli atom, choć skala przedsięwzięcia powoduje, że jest ono bardzo silnie uwarunkowane politycznie i ryzykowne ekonomicznie. Nie bez przyczyny nasz program jądrowy ciągnie się od kilkunastu lat. Do tego musimy dodać kwestię paliwa, które będziemy musieli sprowadzać. Byłabym ostrożna z czynieniem z atomu panaceum na wszystkie problemy polskiej energetyki. ©℗
Rozmawiał Marceli Sommer