Czesi gotowi są przystać na większość warunków, ale nie wszystkie kwestie zostały ostatecznie rozstrzygnięte. Decyzje w rękach rządu w Pradze

Wczoraj umową dotyczącą zakończenia sporu o kopalnię w Turowie zajmował się czeski rząd. Jak wynika z informacji DGP, kompromis dotyczący okresu wypowiedzenia tego porozumienia mógłby wynosić siedem lat, a kwota, jaką Polacy zapłaciliby Czechom, miałaby być znacząco niższa niż proponowane niedawno 45 mln euro. Ugoda ma skłonić władze w Pradze do wycofania sprawy z Trybunału Sprawiedliwości UE. Jednocześnie nasz rząd liczy na to, że dzięki temu Polska uniknie płacenia kar zasądzonych przez TSUE. Bruksela jest jednak innego zdania.
Jak wynika z naszych informacji, wczoraj na posiedzeniu rządu w Pradze był poruszany temat umowy w sprawie Turowa. Podobno czeska delegacja przekonywała ministrów, że warto przyjąć dokument w ustalonej we wtorek wersji, bowiem później, jak już nastąpi rozstrzygnięcie Trybunału Sprawiedliwości UE, może okazać się, że Polacy nie podpiszą porozumienia i nie zapłacą żadnych rekompensat.
Mniejsze odszkodowanie
Potwierdza się informacja DGP, że Polacy zaproponowali kwotę odszkodowania mniejszą niż ta, która wcześniej „leżała na stole”. Jak wynikało z naszych informacji sprzed wtorkowego spotkania, nasza delegacja miała zejść na początku negocjacji z 50 mln euro do 25 mln euro. Na taką kwotę Czesi nie mogli się zgodzić. Jak wynika z naszych doniesień, udało się „spotkać” mniej więcej „w połowie drogi”.
Według naszych rozmówców, kolejnym punktem spornym była kwestia długości trwania umowy. O nią miał się rozbić kompromis negocjowany z poprzednim czeskim rządem, ponieważ Praga zażądała 15 lat, a Warszawa proponowała cztery. Teraz słyszymy o liczbie siedem, która byłaby akceptowalna dla czeskiej strony. Choć jeden z naszych informatorów zauważa, że te dwie sprawy – czyli długość okresu wypowiedzenia oraz kwota, jaką mają otrzymać Czesi, są od siebie zależne: większa kwota może oznaczać krótszy okres i odwrotnie.
Minister Anna Hubáčková po spotkaniu z polską odpowiedniczką, Anną Moskwą, mówiła czeskim dziennikarzom, że nasza strona nie sięgnęła po argument, który wcześniej pojawił się w mediach – sprawę kopalni ČSM. Chodziło o to, że mielibyśmy zarzucić Czechom, że kontynuacja tam wydobycia węgla może „negatywnie znacząco zagrażać środowisku i zdrowiu Polaków i nie zostało to uzgodnione w rozmowach transgranicznych”.
Gotowi do podpisu
Jest jednak coś, co wzbudza niepokój Czechów. W czasie rozmów wyszło, że w Turowie obecnie przekraczane są normy (m.in. dotyczące głębokości wydobycia), które są zapisane w negocjowanej umowie. Jak mówią nasi rozmówcy, to ich zdaniem podważa zaufanie do PGE, i przekłada się na nacisk na to, aby był dłuższy czas obowiązywania umowy.
Z polskiej strony można usłyszeć o zdziwieniu taką interpretacją, ponieważ skoro umowa nie została zatwierdzona, to trudno, by kopalnia stosowała się do zapisanych w niej warunków. A z kolei zawarte w negocjowanej umowie warunki nie zakazywały pogłębienia wydobycia, mówiły jedynie, że w takim przypadku, jeśli umowa wejdzie w życie, polska strona ma poprzedzić to konsultacjami z Czechami. Zresztą już wcześniej polska strona zgłaszała, że w związku z tym, że od ostatnich poważnych rozmów minęło już sporo czasu, to także inne punkty porozumienia należy aktualizować.
Anna Moskwa, minister klimatu i środowiska, mówiła wczoraj w Radiowej Jedynce: – Jeżeli rząd czeski potwierdzi moje ustalenia z panią minister, natychmiast podpisujemy umowę, to umowa międzyrządowa będzie wymagała zgody obu rządów, natomiast po naszej stronie nie jest omawiana.
Nasz rozmówca z rządu wskazuje, że czeski rząd uzyskał wotum zaufania dopiero kilka dni temu. – Do tego czasu było trudno rozmawiać, oni się tam nawzajem brali w kleszcze. Przykładowo jedna z tamtejszych partii zaatakowała Viktora Orbána, który jest bliskim znajomym premiera Petra Fiali. Pojawił się kryzys gabinetowy. Uspokojenie atmosfery przyszło dopiero po uzyskaniu wotum. Trzy dni później otrzymaliśmy sygnał, że Czesi chcą się dogadać. My powiedzieliśmy im, by przyjechali do Warszawy, Czesi dostali propozycję umowy i teraz to oni muszą wynegocjować poparcie dla niej w swoim rządzie – słyszymy z kręgów rządowych.
Licznik bije
Osobną kwestią jest, co stanie się z karą, jaką nałożył TSUE w ramach środków tymczasowych, jeśli dogadamy się z Czechami. – Nasze stanowisko jest takie, że jeśli znika przedmiot sporu, to tym bardziej nie ma mowy o karach, więc nie ma podstaw, by je płacić – mówi nasz rozmówca z rządu. Zupełnie innego zdania jest Komisja Europejska.
– Skoro kara została nałożona, to podlega egzekucji, bez względu na wynik sporu – zauważa z kolei pytany przez DGP przedstawiciel Komisji Europejskiej. Dodaje, że Bruksela nawet z powodów proceduralnych nie może odstąpić od egzekucji tych kwot od Polski, gdyż inne działania zakwestionowałby Europejski Trybunał Obrachunkowy.
Licznik kar za Turów wzrósł już do kwoty ponad 60 mln euro (plus odsetki). Komisja Europejska na razie domaga się spłacenia ok. 15 mln euro, naliczonych w okresie od 20 września ub.r. (gdy karę nałożono) do 19 października. Ostateczny termin – po monitach przesyłanych przez KE – minął 18 stycznia. Teraz Bruksela rozpoczyna analizę, w których obszarach, jeśli chodzi o bieżące płatności dla Polski z budżetu UE, dokona odpowiedniego potrącenia, najprawdopodobniej w ramach lutowych transferów.
– To są pieniądze jeszcze ze starej perspektywy, nie z nowej. Jak nam je ściągną, to też mamy prawo zareagować. Jeśli dogadamy się z Czechami, a kary będą wyższe niż suma kosztów wynikająca z porozumienia z Czechami, to byłoby trochę ośmieszające dla TSUE – przekonuje jeden z naszych rozmówców.
Inna osoba z rządu dodaje, że KE, jeśli już ma ściągnąć pieniądze, to raczej np. z zaliczek, a nie z puli wydatków certyfikowanych (już rozliczonych na podstawie faktur – red.) w KE, bo inaczej uderzałoby to w beneficjentów oczekujących na rozliczenie już zrealizowanych projektów – wskazuje.
Co powie TSUE?
3 lutego mamy poznać opinię rzecznika generalnego TSUE w sprawie skargi Czech dotyczącej kopalni w Turowie. Czesi skarżą Polskę za to, że koncesja na przedłużenie wydobycia została wydana na podstawie przepisów niezgodnych z unijnymi zasadami. Polska zmieniła później prawo i wydana została nowa koncesja. TSUE w trakcie rozpatrywania sprawy najpierw w ramach środków tymczasowych nakazał wstrzymanie wydobycia. Gdy polska strona tego nie zrobiła, nałożył kary finansowe. Czesi zarzucają PGE, że wydobycie węgla brunatnego prowadzi do szkód hydrologicznych po czeskiej stronie. ©℗
Licznik kar za Turów wzrósł już do kwoty ponad 60 mln euro (plus odsetki)