W okresie świąt notowania spadły o ok. 40 proc. Można się jednak spodziewać, że rynek wróci do podwyżek

Po rekordowych przedświątecznych wzrostach, europejski rynek z dużym entuzjazmem przyjął wiadomość o planowanych dostawach amerykańskiego LNG – skroplonego gazu. Bloomberg podawał, że na Stary Kontynent zmierza co najmniej 15 gazowców, a niewykluczone, że będą kolejne. W efekcie ceny gazu na holenderskiej giełdzie TTF, które kilka dni przed Bożym Narodzeniem osiągnęły szczyt ok. 180 euro, spadły w okolice 100 euro za megawatogodzinę.
– Tąpnięcie na rynku można wiązać z ogłoszonymi dostawami LNG, ale również końcem roku. To czas, w którym przemysł zużywa mniej gazu ze względu na okres świąteczny. Z drugiej strony wcześniejsze ogromne wzrosty sprawiły, że część firm, które mogą sobie na to pozwolić, postanowiła przeczekać okres najwyższych cen – tłumaczy Agata Łoskot-Strachota, ekspertka ds. energetyki w Ośrodku Studiów Wschodnich.
Według niej trudno oczekiwać, że napływ LNG trwale zmieni tendencje na rynku. – Należy to odbierać jako przejściowe wydarzenie. Jeden gazowiec zawiera ok. 0,1 mld m sześc., co oznacza, że nie są to ogromne ilości. Żeby różnica stała się zauważalna, konieczne są systematyczne dostawy tą drogą – argumentuje.
Na to się jednak nie zanosi, bowiem od dłuższego czasu to Azja jest głównym odbiorcą skroplonego gazu. – Fakt, że gaz trafi na nasz kontynent, zawdzięczamy temu, że europejskie ceny są chwilowo wyższe niż azjatyckie. Ale w obliczu rosnącego popytu na Dalekim Wschodzie trzeba się liczyć z szybką zmianą sytuacji – wskazuje Łoskot-Strachota.
Ceny już wkrótce mogą pójść w górę. Gazprom od tygodnia nie rezerwuje dodatkowych przepustowości na aukcjach dziennych w gazociągu jamalskim i wywiązuje się wyłącznie z kontraktów długoterminowych. A to budzi obawę o zgromadzone zapasy, zwłaszcza w obliczu mroźniejszego sezonu zimowego. Europejskie zasoby magazynowe systematycznie się kurczą – w Boże Narodzenie wypełnione było ok. 56 proc. ich pojemności. W Polsce to ok. 87,5 proc.
W odpowiedzi na zmniejszenie dostaw Komisja Europejska wszczęła dochodzenie, czy Gazprom nie wykorzystuje swojej uprzywilejowanej pozycji, by sztucznie windować ceny.
Wcześniej z takim podejrzeniem zgłosił się do KE ukraiński Naftohaz. Wskazał, że rosyjska spółka zmniejszaniem przesyłu utrudnia innym firmom możliwości dostarczenia dodatkowych objętości gazu do Europy. Ukraińcy przekonują, że polityka Gazpromu to kolejne prowokacyjne zachowanie Moskwy po zgromadzeniu przy granicy między państwami nawet ponad 100 tys. żołnierzy.
Ograniczanie przesyłu można również odczytywać jako wyraz presji wywieranej przez Gazprom na państwa członkowskie UE. Chodzi o przyspieszenie opóźniającej się w Niemczech certyfikacji gazociągu Nord Stream 2 i zmuszenie Europy do powrotu do zawierania długoletnich porozumień z rosyjskim potentatem.
Rosjanie twierdzą, że wywiązują się z zawartych wcześniej umów, a spółka regularnie zwiększa wydobycie i transport do Europy. – W tym roku Gazprom dostarczył do Niemiec 50,2 mld m sześc. gazu, o 5,3 mld więcej niż w roku ubiegłym – przekonywał pod koniec zeszłego tygodnia rzecznik spółki Siergiej Kuprijanow.
Przesył w 2020 r. był jednak zmniejszony w wyniku pandemii i lepiej wypełnionych magazynów. – Gazprom faktycznie w tym roku wydobywał więcej, jednak surowiec trafiał na inne rynki – do Chin czy Turcji. W samej Rosji zapotrzebowanie również rośnie. Rezygnując ze sprzedaży gazu na giełdach, Gazprom chce przekonać Europę do stawiania na długie kontrakty, z których UE chciałaby się wycofać na rzecz urynkowienia. Sprzyjanie wysokim cenom to oręż w tej batalii – mówi ekspertka OSW.