Na razie ceny gazu się ustabilizowały, ale wystarczy niewielka zmiana pogody, żeby kryzys znów zajrzał Europejczykom w oczy.

Od początku listopada cena gazu ziemnego na holenderskiej giełdzie w Rotterdamie utrzymuje się poniżej 80 euro za megawatogodzinę. Piątek zamknął się na poziomie 73,60 euro. To o 37 proc. taniej niż rekordowego pod tym względem 5 października. Ale wiele wskazuje na to, że zawirowania na europejskich rynkach energii się nie skończyły.
Notowania błękitnego paliwa pozostają w ścisłym związku z sygnałami ze Wschodu. Spadek cen z końca października, gdy z Moskwy popłynęły deklaracje rychłego odblokowania dodatkowych dostaw do Europy, zahamował. Stało się to po tym, gdy wbrew zapowiedziom Kremla przesył gazociągiem jamalskim został zawieszony, a gaz przez niemal tydzień płynął z zachodu na wschód. Fakt, że nie doszło do podwyżek na skalę, jaką obserwowaliśmy na początku zeszłego miesiąca, w dużej mierze zawdzięczamy okolicznościom przygodnym: pozytywnym prognozom synoptyków oraz chwilowo większemu napływowi LNG do Europy.
W sobotę strona rosyjska poinformowała o ponownym zatrzymaniu dostaw biegnącym przez Polskę rurociągiem. Jeśli wierzyć obietnicom prezydenta Władimira Putina, gaz ze Wschodu może popłynąć do Europy w większych ilościach już dzisiaj w związku z zakończeniem procesu zapełniania rosyjskich magazynów. Krytycy Gazpromu, który w zeszłym tygodniu po raz kolejny nie skorzystał z możliwości zarezerwowania dodatkowych przepustowości gazociągowych, wątpią jednak w wiarygodność tych deklaracji i spodziewają się dalszej gry dostawami.
Czynników ryzyka, które grożą kolejną falą podwyżek, jest więcej. Dostawy gazu skroplonego pozostają zależne od sytuacji na rynkach azjatyckich, które w minionych miesiącach oferowały wyższe ceny niż kupcy w Europie. Pod tym względem czynnikiem, który sprzyja utrzymaniu się niskich cen dla odbiorców na Starym Kontynencie, jest strategia Pekinu, który w obliczu uderzającego w chiński przemysł energetycznego kryzysu nie waha się stawiać na węgiel, szybko zwiększając jego wydobycie. Dynamika ta może się jednak szybko zmienić. Prognozuje się, że w kolejnych tygodniach Chińczycy będą chcieli podeprzeć się również gazem i ściągać z rynku coraz więcej LNG.
Nowym źródłem niestabilności dla Europy stają się dostawy gazu z Południa. Z początkiem miesiąca, w związku z wygaśnięciem 25-letniego kontraktu tranzytowego z Marokiem, kurek na jednej z nitek z gazem płynącym do Hiszpanii i Portugalii zakręciła Algieria. W tle decyzji są trwające od dawna napięcia między dwoma państwami Maghrebu. Algierski gaz stanowi około połowy hiszpańskich dostaw. Jeśli przesył nie zostanie wznowiony, Madryt może być na cały sezon zimowy skazany na uzupełnianie zapotrzebowania na rynku spotowym. Hiszpański operator sieci gazowych Enagás zapewnia, że zgromadzone zapasy wystarczą na 40 dni, a dzięki zakontraktowanym dostawom LNG bezpieczeństwo energetyczne kraju nie jest zagrożone. Hiszpania z rocznym zużyciem na poziomie 30 mld m sześc. rocznie jest piątym odbiorcą gazu w UE.
W ostatnich dniach po raz pierwszy od miesięcy cofnął się także proces uzupełniania braków w europejskich magazynach. Zapasy gazu, które jeszcze pod koniec października wydawały się na najlepszej drodze do osiągnięcia progu 80 proc., zapewniającego względnie bezpieczne przejście zimy, obniżyły się z powrotem do 75 proc. Obniżce cen surowca nie sprzyja polityka kartelu OPEC+, który bardzo ostrożnie dozuje wzrosty wydobycia ropy naftowej. Coraz częściej prognozuje się, że wysokie ceny gazu pozostaną z nami na dłużej.
Tak uważają eksperci Międzynarodowego Funduszu Walutowego, których zdaniem należy się spodziewać, że rynki uspokoją się dopiero w okolicach II kw. 2022 r., gdy obniży się popyt na ogrzewanie. Jeszcze dalej idące przypuszczenia wysuwa holenderski bank ABN Amro, według którego jest mało prawdopodobne, by ceny surowca wróciły na standardowe poziomy wcześniej niż w 2023 r. Jeśli to się potwierdzi, może negatywnie wpłynąć na nastroje co do roli błękitnego paliwa w okresie transformacji energetycznej. Już w zeszłym miesiącu szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wskazywała na nadmierną zależność Unii od gazu. Z Brukseli płyną też sygnały większego niż dotąd otwarcia na rozwój energetyki jądrowej.