Najnowszy blok w elektrowni PGE w Bogatyni już miesiąc jest na postoju, a do pracy – jak wszystko dobrze pójdzie – wróci 23 lipca.
Blok w elektrowni Turów o mocy blisko 500 MW został oddany do użytku 15 maja. Nie było wielkiej pompy, trwał już konflikt z Czechami, które zaskarżyły polski rząd do TSUE w związku z przedłużeniem koncesji wydobywczej dla kopalni, która zaopatruje w węgiel brunatny elektrownię w Bogatyni. Pokrywa ona od 3 do 7 proc. krajowego zapotrzebowania na prąd. Jak zapewnia jednak PGE, ubytek mocy związany z postojem tego bloku jest kompensowany przez pozostałe elektrownie w grupie kapitałowej.
W miesiąc po uruchomieniu, czyli 19 czerwca, blok w elektrowni Turów został wyłączony. Gdy regionalne media zaczęły pisać o awarii i o „zapchanym elektrofiltrze”, Polska Grupa Energetyczna (PGE) zapewniła, że to planowany postój i „standardowe działanie” w miesiąc po rozpoczęciu eksploatacji. Blok miał ruszyć ponownie w zeszłym tygodniu. Tak się jednak nie stało, a w poniedziałek spółka pytana przez DGP podała nową datę jego ponownego uruchomienia – 23 lipca.
O opóźnieniu miał poinformować PGE generalny wykonawca – konsorcjum Mitsubishi Power Europe, Tecnicas Reunidas oraz Budimex. Jak usłyszeliśmy w PGE GiEK (Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna), który bezpośrednio zarządza kopalnią i elektrownią w Bogatyni, już podczas próbnego rozruchu bloku zidentyfikowano niedociągnięcia, które muszą być poprawione, aby blok pracował bezawaryjnie przez kolejne lata. Chodzi właśnie o regulację pracy elektrofiltra i młynka węglowego. PGE nadal przekonuje, że postój to standardowe działanie przy tak dużych inwestycjach energetycznych i dodaje, że wybudowany w Bogatyni blok energetyczny z kotłem parowo-pyłowym to skomplikowana, nowoczesna i zaawansowana jednostka wytwórcza, wymagająca „dużych nakładów pracy w początkowej fazie”.
Jednocześnie rzeczniczka PGE GiEK Sandra Apanasionek w rozmowie z DGP zaprzeczyła poniedziałkowym doniesieniom „Gazety Wyborczej” o tym, że nowy blok za ponad 4 mld zł jest niedopasowany do jakości węgla brunatnego z Turowa, która miała spaść po osunięciu się zwałowiska wydobywczego we wrześniu 2016 r. Jak podkreśla rzeczniczka, blok jest bardzo nowoczesny i konsorcjum musiało sprawdzić parametry, przy których będzie on pracował najlepiej.
Istotnie we wrześniu 2016 r. w znajdującej się w Bogatyni kopalni Turów osunęła się ziemia w odkrywce. Poseł Andrzej Czerwiński w interpelacji do ministra energii z października 2016 r. pytał m.in., czy w związku z tym wydarzeniem i jego konsekwencjami nie jest zagrożona inwestycja w budowę nowego bloku w elektrowni Turów. Na interpelację odpowiedział ówczesny wiceminister energii Andrzej Piotrowski, który zapewnił, że od listopada 2016 r. kopalnia osiągnie pełną zdolność wydobywczą, dzięki czemu elektrownia Turów wróci do trybu pracy „jak sprzed wystąpienia osuwiska”. W kwestii wpływu na budowę nowego bloku Piotrowski odpisał, że spółka PGE „nie identyfikuje” zagrożenia dla inwestycji. Wczoraj PGE zapewniła, że przywoływane przez media osuwisko nie ma wpływu na parametry węgla dostarczanego do elektrowni.