Choć ubiegłotygodniowe spotkanie w Pradze miało lepszy klimat, Polska stara się rozwiązywać problem z Turowem także od strony TSUE

Gdy rozmowy z Czechami grzęzły, Warszawa wysłała do unijnego trybunału trzy wnioski. Rząd nie tylko odpowiedział na wniosek Pragi o nałożenie 5 mln euro kary dziennej za kontynuowanie pracy przygranicznej kopalni, ale też zwrócił się o zniesienie środka tymczasowego w postaci nakazu natychmiastowego zatrzymania wydobycia, który TSUE wydał w maju.
Z informacji DGP wynika, że rząd argumentuje m.in., iż nagłe zatrzymanie kopalni w Bogatyni mogłoby spowodować katastrofę ekologiczną, a także powołuje się na bezpieczeństwo energetyczne kraju i całego regionu, bo węgiel brunatny w niej wydobywany zaopatruje ważną dla całego systemu elektroenergetycznego Elektrownię Turów. Odpowiedź tę przygotował resort klimatu we współpracy m.in. z PGE, Ministerstwem Aktywów Państwowych, Ministerstwem Spraw Zagranicznych, Generalną Dyrekcją Ochrony Środowiska, KPRM i Państwowym Instytutem Geologicznym.
Z naszych ustaleń wynika, że rząd mógł uzupełnić argumentację dotyczącą elektrowni, którą posłużył się wysyłając do TSUE odpowiedź na lutową skargę Czechów. Pojawiły się bowiem zarzuty, że wtedy Ministerstwo Klimatu nie zawarło w niej m.in. argumentów, że elektrownia zaopatruje w ciepłą wodę mieszkańców Bogatyni oraz że pozwala zwiększać import prądu w zwyżkach zapotrzebowania czy w razie awarii. Elektrownia jest bowiem podpięta do stacji granicznej Mikułowa, przez którą system Polski łączy się z niemieckim – według PSE wstrzymanie jej pracy zmniejszyłoby możliwości importu energii do Polski nawet o 500 MW.
Rząd ma nadzieję, że TSUE rozpatrzy jego wnioski jeszcze przed przerwą wakacyjną w pracy trybunału (cały sierpień) i że zrobi to, zanim rozpatrzy wniosek Pragi o nałożenie na Polskę 5 mln euro kary dziennej za dalszą pracę kopalni Turów. – Nie możemy być pewni rozstrzygnięcia trybunału, ale jest nadzieja – mówi nam rządowe źródło. Dodaje, że czwartkowe rozmowy ze stroną czeską w sprawie międzyrządowej umowy, która może zażegnać spór, były „eksperckie” i bardziej konstruktywne od poprzedniego spotkania. – Nie tracimy nadziei po tym spotkaniu – słyszymy. Projekt umowy przewiduje m.in., że Polska przeznaczy ok. 50 mln euro m.in. na inwestycje wodne po stronie Czech. Praga uważa, że polska kopalnia zagraża zasobom wodnym miejscowości Uhelna. Warszawa argumentuje, że takie zagrożenie nie ma miejsca m.in. ze względu na uwarunkowania geologiczne, i jako potencjalnego winnego ewentualnych ubytków wskazuje żwirownię po stronie czeskiej. Faktem jest, że polska odkrywka zbliży się o 400 m do granicy z Czechami. Władze kopalni zwracają jednak uwagę na wiele zastosowanych zabezpieczeń, m.in. przed hałasem i pyłem, a także na tworzony właśnie podziemny ekran zwiększający ochronę wód podziemnych.
Tymczasem przedłużający się spór między rządami Polski i Czech eskaluje napięcia na poziomie lokalnym. W piątek PGE wraz z Instytutem Jagiellońskim zorganizowały w Bogatyni debatę o przyszłości regionów górniczych na trójstyku granic. – Jesteśmy w unikatowym rejonie, gdzie na małym obszarze graniczą trzy kraje. Tutaj w niedalekiej odległości zlokalizowanych jest 10 kopalni – pięć po stronie czeskiej, cztery po stronie niemieckiej i nasza w Bogatyni. Te 10 kopalni zapewnia miejsca pracy dla prawie 50 tys. pracowników. Wyzwanie jest ogromne, ale transformacja energetyczna jest procesem nieuniknionym – mówił prezes PGE Wojciech Dąbrowski. Różnice w regionie dotyczą jednak daty wyjścia z węgla: Polska zapowiada wydobycie w Turowie do końca spornej koncesji, czyli do 2044 r., zaś Niemcy zapowiedziały rozwód z węglem brunatnym najpóźniej w 2038 r. i taką też datę rekomenduje swojemu rządowi czeska komisja węglowa. Również debata w Bogatyni nie obyła się bez sąsiedzkiego zgrzytu. Poszło o zaproszenie dla hejtmana libereckiego Martina Puty – nie uczestniczył on w debacie, choć powinien. Strona polska podkreślała, że zaproszenie zostało wysłane, a Martin Puta potwierdzał obecność. Sam Puta powiedział DGP, że owszem dostał je, ale dopiero po tym, gdy zadzwonił do niego starosta zgorzelecki, pytając, czy będzie. W efekcie miał dostać zaproszenie dopiero poprzedniego dnia wieczorem, a że miał już inne plany, nie przyjechał. ©℗
Współpraca Klara Klinger i Marceli Sommer