Sytuacja gazociągu pozostaje tak niepewna jak parę tygodni temu. Jaki będzie faktycznie los NS2, rozstrzygnie się dopiero w kolejnych miesiącach - pisze Mateusz Kubiak, analityk Esperis.

Przez media przetoczyła się fala komentarzy, jakoby Amerykanie zrezygnowali z oporu przeciw Nord Stream 2. Takie twierdzenie to zbytnie uproszczenie. Rzeczywiście, Biały Dom uchylił sankcje wobec spółki Nord Stream 2 AG (bezpośredni właściciel i operator gazociągu) oraz szefującego jej Matthiasa Warniga, a sam Joe Biden wskazuje, że nie zamierzał zatrzymywać budowy. Amerykańskie regulacje sankcyjne, przyjęte w poprzednich latach przez Kongres, pozostają jednak w mocy. To zaś sprawia, że oddanie NS2 do użytku wciąż stoi pod znakiem zapytania.
Na pierwszy rzut oka faktycznie mogłoby się wydawać, że Rosjanie odzyskali pełną kontrolę nad realizacją projektu. Budowa postępuje, a prace konstrukcyjne i badawcze są prowadzone z wykorzystaniem rosyjskiej floty statków (objętych, notabene, amerykańskimi sankcjami). Nawet jeśli tempo układania rur może pozostawiać wiele do życzenia (do ułożenia zostało 4 proc. gazociągu, co zajmie przynajmniej cztery miesiące), to finalizacja tego etapu prac nie wydaje się dziś zagrożona. Inaczej wygląda sytuacja, jeśli chodzi o sam rozruch gazociągu i możliwość jego uruchomienia.
Gdy prace budowlane zostaną zakończone, infrastruktura będzie musiała zostać zweryfikowana technicznie. W praktyce oznacza to, że konieczne będą testy integralności rur, które w tym wypadku miały się odbyć poprzez wtłoczenie suchego powietrza. Na wykonawcę tego etapu prac pierwotnie wybrano amerykański koncern Baker Hughes, jednak spółka zerwała kontrakty z Nord Stream 2 AG. Gdyby nawet ktoś inny zweryfikował integralność gazociągu, Rosjanie będą musieli uzyskać certyfikat zgodności z projektem technicznym i branżowymi standardami, co pozwoliłoby na ostateczny rozruch i uruchomienie rury. Taki dokument może zostać wydany jedynie przez nieliczne globalne towarzystwa klasyfikacyjne, z których żadne nie może zaryzykować amerykańskich sankcji.
Kto wie, czy nie jest to dziś dla Rosjan przeszkoda nie do przejścia. Rosyjska nowo utworzona spółka krzak nie może przejąć roli niezależnego, wykwalifikowanego certyfikatora gazociągu. Na dobrą sprawę nikt dziś chyba nie wie, jaki jest plan Rosjan w tym względzie, zwłaszcza że sami celowo unikają komentarzy na ten temat. Wnikliwy obserwator zapyta, czy Amerykanie nie uchylą jednak sankcji na certyfikatorów, skoro uczynili to w zeszłym tygodniu w odniesieniu do Nord Stream 2 AG i Warniga (formalnie zostały one nałożone i natychmiast zawieszone ze względu na interes bezpieczeństwa narodowego USA). Wydaje się, że oba przypadki znacznie się od siebie różnią i rysowanie łatwych analogii byłoby zbytnim uproszczeniem.
Po pierwsze, amerykańskie regulacje są obliczone właśnie na punktowe uderzenia, jakimi są sankcje na towarzystwa klasyfikacyjne świadczące usługi na rzecz NS2. Celem ustawy PEESA (na jej mocy wprowadzane są rzeczone restrykcje) jest powstrzymanie kluczowych dostawców i wykonawców od udziału w budowie gazociągu, by odciąć Rosjan od technologii i kompetencji, w tym w zakresie certyfikacji. Co do zasady autorzy PEESA nie zakładali chyba pierwotnie, że USA mają objąć sankcjami samego właściciela infrastruktury, jakim jest spółka Nord Stream 2 AG.
Po drugie, uniemożliwienie certyfikacji nie rodzi zagrożenia dla europejskich koncernów (Engie, OMV, Shell, Uniper i Wintershall Dea), które współkredytują projekt. Oczywiście spółki te stracą na zatrzymaniu inwestycji, jednak nie będą wprost wystawione na zagrożenia z tytułu sankcji. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby amerykańskie blokady finansowe miały objąć spółkę Nord Stream 2 AG, związaną z tymi firmami chociażby umowami kredytowymi. Wówczas mogłoby się okazać nie tylko, że gazociąg nie powstanie, ale i że europejskie koncerny nie będą miały jak odzyskać zainwestowanych środków (łącznie to równowartość, bagatela, ponad 16 mld zł) i byłyby zmuszone rozwiązać obowiązujące umowy. Sankcje na Nord Stream 2 AG, jak i potencjalne obostrzenia na przyszłych odbiorców rosyjskiego gazu, to opcja atomowa, która od początku pozostawała niedostępna przy obecnej sieci transatlantyckich powiązań politycznych i biznesowych. Było tak zarówno za prezydentury Donalda Trumpa, jak i obecnie.
Po trzecie wreszcie skuteczność amerykańskich regulacji zawiera się już w samym ryzyku nałożenia sankcji. W tym kontekście ważne jest, że Biały Dom nie może odwołać przyjętych w ostatnich dwóch latach ustaw, a jedynie przyznawać post factum wyłączenia w oparciu o przesłankę interesu bezpieczeństwa USA. Innymi słowy amerykańska administracja nie może dziś sprawić, że Rosjanie odzyskają dostęp do usług certyfikacyjnych. Żadne towarzystwo klasyfikacyjne nie może wystawić się na ryzyko objęcia sankcjami, licząc na późniejsze przyznanie wyłączeń przez Biały Dom. Jeden, nawet tak korzystny kontrakt, jak ten z Nord Stream 2 AG, nie będzie wart tyle, by dana spółka miała rozważać współpracę z Rosjanami.
W praktyce należałoby przyjąć, że ostatnie wydarzenia w zasadzie… nic nie zmieniają. Sytuacja gazociągu pozostaje tak niepewna jak parę tygodni temu. Jaki będzie faktycznie los NS2, rozstrzygnie się dopiero w kolejnych miesiącach. Gdy Rosjanie ukończą prace konstrukcyjne na jednej z dwóch nitek gazociągu (to może nastąpić już pod koniec czerwca), trzeba będzie bacznie obserwować dalsze ruchy wokół projektu. To, czy Nord Stream 2 AG przystąpi od razu do testowania infrastruktury oraz czy zabierze głos o samej certyfikacji, pomoże potwierdzić, jaki będzie dalszy rozwój wypadków.