Polska energetyka wciąż jest oparta na węglu, ale wszystko wskazuje na to, że miks energetyczny będzie się zmieniał szybciej niż dotychczas. Trwa dynamiczny wzrost roli fotowoltaiki – głównie za sprawą wysypu małych prosumenckich instalacji, trwają prace nad potężnymi morskimi farmami wiatrowymi, ale znaczącą rolę w transformacji naszej energetyki odegrają również lądowe farmy wiatrowe.

Coraz częściej spółka Polskie Sieci Energetyczne (PSE) informuje o kolejnych rekordach dotyczących energii wyprodukowanej z odnawialnych źródeł energii (OZE). Niedawno, a dokładnie 9 kwietnia wygenerowały one rekordowe 7860,3 MW. Poprzedni najlepszy wynik w historii padł niewiele wcześniej – 21 marca – 6572,1 MW.
W ostatnim czasie wzrost OZE napędzała fotowoltaika – głównie za sprawą programu Mój Prąd i dopłat dla małych instalacji prosumenckich. Niemniej struktura źródeł energii, czyli tzw. miksu energetycznego kraju znacząco się zmieni, gdy za kilka lat do gry wejdą morskie farmy wiatrowe i planowane elektrownie atomowe. Dużą rolę w tej układance będą pełnić jeszcze lądowe farmy wiatrowe, które w ostatnich latach pozostawały nieco na uboczu. Ale i tu spodziewane są znaczące zmiany.

Wyjście z marazmu

Ubiegły pandemiczny rok okazał się dobry dla energetyki wiatrowej. Według WindEnergy w 2020 r. w Polsce zainstalowano 731 MW nowych mocy wiatrowych, co dało nam siódme miejsce w Europie (jeśli chodzi o całą nowo zainstalowaną moc w energetyce wiatrowej – dziewiąte, przeskoczyły nas Belgia i Holandia, które jednak znaczącą część wiatraków ulokowały na morzu). To spory skok, bo przez kilka ostatnich lat panowała stagnacja – z danych URE wynika, że od 2016 do 2019 r. moc lądowych farm wiatrowych wzrosła zaledwie z 5807 MW do 5917 MW.
Skąd większe zainteresowanie lądowymi wiatrakami? Nastąpił splot kilku czynników – z jednej strony to rosnące ceny uprawnień do emisji CO2 – kurs powyżej 40 euro za tonę sprawia, że produkcja energii z węgla jest coraz mniej opłacalna. Z drugiej strony poprawiają się perspektywy rozwoju tego segmentu OZE. Zarówno dzięki instrumentom wsparcia, takim jak organizowane przez Urząd Regulacji Energetyki (URE) aukcje, jak i coraz bardziej realnym szansom na rozluźnienie regulacyjnych rygorów, które hamowały lądowe inwestycje wiatrakowe w ostatnich latach.
Chodzi przede wszystkim o tzw. ustawę odległościową z maja 2016 r., która w zgodnej opinii ekspertów wyhamowała rozwój branży. Dość wspomnieć, że przed jej wprowadzeniem w latach 2010–2015 zainstalowana moc farm wiatrowych wzrosła niemal czterokrotnie z 1180 MW do 4582 MW (potem jeszcze w 2016 r. był szybki wzrost do 5800 MW, w efekcie finiszowania rozpoczętych inwestycji.

Regulacyjny hamulec

Co zmieniła wspomniana ustawa? Po pierwsze wprowadziła najsurowsze w Europie wymogi dotyczące odległości wiatraków od najbliższych zabudowań – mogły powstawać nie bliżej niż dziesięciokrotność ich wysokości (stąd inna potoczna nazwa tego aktu prawnego – ustawa 10H). Powodem takich restrykcji były kontrowersje wokół niektórych farm, które powstały bez porozumienia z lokalnymi społecznościami. Drugą barierą był znaczący wzrost opodatkowania całych instalacji.
Obecnie w resorcie rozwoju pracy i technologii trwają pracę nad liberalizacją przepisów. Zostały one zapoczątkowane jeszcze w 2019 r. w resorcie przedsiębiorczości i technologii, niestety zostały wyhamowane przez rekonstrukcję rządu oraz zmianę struktury ministerstwa a następnie przez pandemię, podczas której ze zrozumiałych względów ministerstwo miało inne, znacznie ważniejsze zadania i priorytety.

Nadzieje na poluzowanie

Rewolucji nie będzie, ale ułatwienia już tak. Według wstępnych informacji zasada 10H zostanie utrzymana, ale w nowelizacji ustawy ma zostać wprowadzony zapis, że rada gminy może się zgodzić na mniejszą odległość. Są dwa ograniczenia. Inwestycja w elektrownie wiatrowe ma zostać wpisana do miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego (MPZP) – i właśnie zapisów tego planu ma dotyczyć uchwała rady gminy. Drugim ograniczeniem jest limit odległości – tym razem wyrażony w metrach – nie mniej niż 500 m. Przy rygorystycznym stosowaniu ustawy odległościowej limit 10H oznaczał nawet do 1,5 km.
Gmina przed wydaniem zgody na budowę elektrowni będzie musiała też przeprowadzić ekspertyzy oddziaływania na środowisko, zatwierdzane przez regionalnego dyrektora ochrony środowiska. Nowela ma wprowadzić również obowiązek zorganizowania dodatkowych dyskusji publicznych nad możliwymi lokalizacjami wiatraków i kolejnych spotkań z mieszkańcami po opracowaniu nowego MPZP.
To może wydatnie wydłużyć procedury związane z inwestycją (w porównaniu do stanu sprzed 2016 r.), ale z drugiej strony stanowi furtkę, dzięki której te inwestycje staną się w ogóle możliwe.

Gospodarka napędzana OZE

Gra jest warta świeczki, bo osiągnięcie przez gospodarkę neutralności klimatycznej do 2050 r. wymaga zapalenia zielonego światła dla OZE, zwłaszcza dla energetyki wiatrowej, która – jak wiele na to wskazuje, będzie w następnych dekadach podstawą naszego miksu energetycznego. Według ubiegłorocznego raportu McKinsey „Neutralna emisyjnie Polska 2050. Jak wyzwanie zamienić w szansę” – przy założeniu, że zapotrzebowanie na energię elektryczną wzrośnie około dwuipółkrotnie w 2050 r. – 73 proc. produkowanej w Polsce energii ma pochodzić z wiatru. Pierwsze skrzypce będą grały wprawdzie morskie farmy wiatrowe, ale i lądowe będą ważnym, nawet ważniejszym niż atom, elementem systemu elektroenergetycznego.
„Zakładamy, że moce zainstalowane dla morskiej energetyki wiatrowej mogłyby wynosić do 45 GW, czyli ok. 30 proc. całkowitych mocy w 2050 r. Z kolei moc lądowych elektrowni wiatrowych do 2050 r. mogłaby osiągnąć 35 GW, czyli 21 proc. całkowitych mocy” – czytamy w raporcie McKinseya.
A co z kosztami energii? „Energia pochodząca z lądowych elektrowni wiatrowych osiągnie parytet kosztów z energią z węgla przed 2025 r., energia z morskich farm wiatrowych – przed 2030 r., a energia pochodząca ze słońca – przed 2035 r.” – wyliczyli analitycy.
Z kolei jak wynika z szacunków Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, każdy dodatkowy 1 GW mocy wiatrowych w systemie obniża koszt megawatogodziny o ok. 20 zł. Przyrost mocy wiatrowych złagodzi więc spodziewane w przyszłości wzrosty cen energii elektrycznej.
Polityka energetyczna Polski do 2040 r. (PEP2040) zakłada osiągnięcie 32 proc. udziału OZE – w tym przede wszystkim energii wiatrowej i słonecznej – w elektroenergetyce i 28 proc. w ciepłownictwie do 2030 r. Udział samych farm wiatrowych na lądzie w wytwarzaniu energii w ciągu 20 lat powinien wzrosnąć do 11 proc. – przewiduje Ministerstwo Klimatu.

Ruch w interesie

Ten wiatrowy boom ma być spowodowany przez zmiany regulacyjne. MRPiT przewiduje, że dzięki noweli do 2025 r. powstaną kolejne 3-4 GW energii wiatrowej. W ciągu 10 lat po przyjęciu nowelizacji ma powstać – zdaniem ministerialnych urzędników od 6 GW do 10 GW nowych mocy. To nie tylko czysta energia, to także impuls do rozwoju gospodarczego.
Jak przekonuje ministerstwo, energetyka wiatrowa na lądzie odznacza się wysokim wskaźnikiem udziału krajowych dostawców i poddostawców (tzw. local content) w cyklu życia instalacji, zarówno na etapie inwestycji, jak i eksploatacji. Obecnie wskaźnik ten wynosi co najmniej 40-50 proc. Nowe przedsięwzięcia mają przynieść nawet 42 tys. miejsc pracy w 2040 r., z których 31 tys. stanowi zatrudnienie pośrednie, a 11 tys. – bezpośrednie.
Dodatkowe 12–14 GW mocy wiatrowej na lądzie oznaczać będzie zainwestowanie w polską energetykę ok. 70–80 mld zł, z czego – po usunięciu barier – ponad połowa może trafić do polskich firm produkcyjnych, budowlanych i innych wykonawców.
Tylko w 2021 r. zielone światło na budowę zyskają projekty w kolejne 900 MW nowych mocy wiatrowych zainstalowanych na lądzie.

Orlen z multinapędem

Pod koniec marca PKN Orlen uzyskał zgodę na przejęcie trzech lądowych farm wiatrowych działających na Pomorzu, o łącznej mocy ok. 90 MW. Transakcja obejmuje zakup obiektów zlokalizowanych w miejscowościach Kobylnica (41,4 MW), Subkowy (8 MW) i Nowotna (40 MW). Wszystkie objęte są systemem wsparcia zielonych certyfikatów i znajdują się w obszarze działalności spółki Energa Operator. Ich łączna produkcja energii elektrycznej wynosi ok. 280 GWh rocznie. Na podstawie obecnie zawartych umów farmy wiatrowe mają zagwarantowany odbiór wyprodukowanej energii w perspektywie od roku do dziesięciu lat.
Po spodziewanej wkrótce finalizacji transakcji Grupa Orlen będzie posiadała w Polsce 353 MW mocy zainstalowanych w energetyce wiatrowej, stając się czwartym co do wielkości graczem na tym rynku.
Oczywiście na przejęciach się nie kończy. Dla koncernu, który dywersyfikuje swoją działalność rozwijając energetykę, celem numer jeden są morskie farmy wiatrowe. Niemniej lądowe nie będą zaniedbywane, pomimo tego, że ich produktywność jest nieco mniejsza. Koncern zapowiedział w swojej strategii ORLEN2030, że w ciągu dekady zamierza osiągnąć 2,5 GW mocy zainstalowanej w odnawialnych źródłach energii. Koncern zamierza zainwestować w 10 lat w nisko- i zeroemisyjne źródła energii łącznie 47 mld zł.
Spory potencjał elektrowni produkujących zieloną energię w aktywach Orlenu to w dużej mierze efekt przejęcia Energi, posiadającej m.in. największą w kraju elektrownię wodną, która znajduje się we Włocławku. Całkowita moc elektryczna zainstalowana w elektrowniach Grupy Energa w 2019 r. wynosiła 1,35 GW, z czego ok. 0,5 GW stanowiły odnawialne źródła energii. W tym roku w skład portfela OZE Energi weszła pierwsza inwestycja uruchomiona w systemie aukcyjnym – farma wiatrowa Przykona o mocy 31 MW.
Stawką w grze o wiatr jest przyszłość polskiej gospodarki. Cel, jakim jest osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 r. (lub przynajmniej znaczne zbliżenie się do tego poziomu), to bardzo ambitne, ale realne wyzwanie. Lądowe farmy wiatrowe stanowią znaczący element tej układanki – czysta w dłuższej perspektywie tania energia może stanowić istotny impuls rozwojowy. Ten pociąg po postoju właśnie rusza i nabiera rozpędu. Skorzystają ci, którzy dziś kupią bilet. ads
partner
Materiały prasowe