Pod koniec grudnia Komisja Europejska rozpoczęła konsultacje społeczne w sprawie gazu łupkowego. Raport miał być gotowy w kwietniu.
Zainteresowanie tematem jest tak duże, że postanowiliśmy przedłużyć konsultacje do czerwca. Do tej pory otrzymaliśmy ponad 23 tys. odpowiedzi, z czego połowa pochodzi z Polski.
Ale na samym początku ankieta nie była nawet dostępna po polsku...
To efekt presji czasu, pod jaką byliśmy. Nie zdążyliśmy przetłumaczyć pytań na polski (a także pozostałe języki). W tym czasie przygotowywana była także wieloletnia perspektywa finansowa. Dlatego na początku, i to tylko przez dwa, trzy tygodnie, były trzy wersje językowe: angielska, francuska i niemiecka. Inna sprawa, że na ogół w przypadku konsultacji społecznych nie ma obowiązku umieszczania ankiety we wszystkich językach unijnych. Tu ze względu na ważkość tematu zrobiliśmy wyjątek.
Ankieta sama w sobie wzbudziła kontrowersje. Nie uważa pan – to zdanie choćby polskich europosłów – sposobu sformułowania pytań za tendencyjny, narzucający negatywne zdanie o łupkach?
Słyszałem takie opinie, ale nie zgadzam się z nimi. To nieprawda. Nie potrafię ocenić, jak wyglądała polska wersja ankiety, bo nie znam polskiego, ale w angielskiej trudno dopatrzyć się tendencyjności. Może w polskiej można było odnieść takie wrażenie, być może tłumaczenie nie było dokładne. Mieliśmy jak najlepsze intencje. Zestaw pytań był układany przez specjalistów z różnych departamentów KE. W przypadku tak ważnych kwestii jak gaz łupkowy ludzie mają różne opinie. Jedni mówią o ekonomicznych korzyściach, wzroście liczby miejsc pracy, niezależności energetycznej, szansie na przyszłość. Inni z kolei obawiają się zanieczyszczenia środowiska, przyspieszenia zmian klimatycznych, chcą większej ostrożności. Wszystkie opinie musimy wziąć pod uwagę. Dodatkowo zleciliśmy opracowanie analiz dotyczących skutków eksploatacji tego gazu. Na polecenie komisarza ds. energii Guenthera Oettingera sprawdzano potencjał tego źródła energii, komisarz Connie Hedegaard analizowała wpływ na zmiany klimatyczne, mój departament – potencjalny wpływ na środowisko. Wniosek jest jeden: potrzebujemy określenia ram, które sprecyzują ewentualne zagrożenie. Gdy ich brak – jak to jest z GMO – nie wiadomo właściwie, co można, a czego nie. Chcemy przygotować taki dokument do końca roku. Ale to nie znaczy, że kraje członkowskie będą miały związane ręce. Bo w traktatach jest zapisana niezależność w tej dziedzinie. Naszym obowiązkiem jest zapewnienie poczucia bezpieczeństwa obywatelom. Możemy zmniejszyć ryzyko, jeśli damy gwarancję, że wydobywanie gazu nie wpłynie negatywnie na wodę, ziemię itp. Określimy warunki, które sprawią, że sektor biznesowy będzie wiedział, w co wchodzi, zapewnimy jakże ważną w biznesie przewidywalność.
Myśli pan, że Europejczycy boją się gazu łupkowego?
Eurobarometr zadał pytanie: czy byłby/byłaby pan/pani zaniepokojony/a, gdyby wydobycie gazu było prowadzone w sąsiedztwie. Ponad 70 proc. respondentów odpowiedziało, że tak. W Polsce ten odsetek był mniejszy, ale musimy się liczyć z opinią obywateli wszystkich krajów.
Ale ludzie boją się też np. energii atomowej.
Popatrzmy na to jeszcze inaczej. Inne ankiety informują nas, że ludzie zdecydowanie mniej boją się konwencjonalnych źródeł energii. Mało tego, są kraje, jak Francja, w których ustawowo zakazano eksploatacji łupków.
Francja jest potęgą nuklearną z silnym lobby atomowym, więc może sobie pozwolić na niechęć do łupków.
Rozumiem ten punkt widzenia. Ale jesteśmy odpowiedzialni za wszystkich obywateli i wszystkie kraje unijne. Musimy uwzględnić i polski, i francuski punkt widzenia, znaleźć kompromis.
A dlaczego Komisja nie wyśle do Polski ekspertów, którzy na miejscu zobaczyliby pierwsze odwierty?
Ale co mieliby tam sprawdzać? My już zleciliśmy niezależnym instytucjom analizy, o których wcześniej mówiłem, i niczego więcej się w ten sposób nie dowiemy.