Brak środków na realizację siłowni nie spowoduje zerwania kontraktu.
Dotarliśmy do dokumentów, w tym umów między inwestorem a wykonawcą bloku węglowego o mocy 1000 MW w elektrowni Ostrołęka. Wynika z nich, że jeszcze przed podpisaniem umowy z generalnym wykonawcą, którym jest GE Power, na inwestycję wydano już 0,5 mld zł, a po jej podpisaniu drugie tyle, czyli 10 proc. wartości umowy netto. Te pieniądze zgodnie z kontraktem jako zaliczka trafiły do wykonawcy.
Na co poszła reszta? Tylko w ubiegłym roku 1,5 mln zł pochłonęły wynagrodzenia zarządu Elektrowni Ostrołęka sp. z o.o., która odpowiada za budowę bloku C (w 2017 r. było to 1,3 mln zł, a rok wcześniej 0,62 mln zł), ok. 0,5 mln rocznie kosztowała dotychczas ochrona obiektu. Do połowy ubiegłego roku w dokumentach znajdziemy także 1,59 mln zł na doradztwo merytoryczne, 1,1 mln zł na doradztwo bankowe, 1,5 mln zł widnieje przy pozycji „inżynier kontraktu”, a 0,23 mln zł w pozycji „odkupienie praw autorskich”. Szczegółów spółka nie podała nawet firmie wykonującej raport z due diligence (analiza przedsiębiorstwa, która, jak wynika z dokumentów, nie mogła się nawet odbyć w siedzibie spółki). „Do dnia zakończenia niniejszego raportu nie zostały udostępnione wszystkie informacje określone ogólnym zapotrzebowaniem informacyjnym oraz dodatkowymi zapytaniami” – czytamy w dokumencie z listopada ub.r.
Tymczasem mimo już poniesionych wydatków wciąż do końca nie wiadomo, kto ma pomóc Enerdze i Enei w finansowym udźwignięciu tego przedsięwzięcia.
Na początku stycznia do rozmów dołączyła PGE, ale żadna z trzech firm energetycznych nie komentuje sprawy.
Jak się dowiedzieliśmy, przedstawiony na spotkaniu z bankami na początku stycznia model finansowania zakładał, że PGE dołoży aż 1,5 mld zł, czyli niewiele mniej niż Energa (1,6 mld zł), która będzie operatorem instalacji, ale więcej niż Enea (1,275 mld zł) będąca partnerem projektu. W przypadku PGE chodziłoby o udzielenie pożyczki, ale i tak sprawie ma się przyjrzeć Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Powód? To ewenement, by na jeden blok węglowy o mocy 1 GW, czyli porównywalny do inwestycji PGE w Opolu, Tauronu w Jaworznie czy Enei w Kozienicach, miały składać się trzy z czterech koncernów energetycznych Skarbu Państwa.
Ostrołęckiej inwestycji przygląda się już Najwyższa Izba Kontroli. Trwa kontrola „Inwestycje w moce wytwórcze energii elektrycznej w latach 2012–2018”. – W jej ramach badamy m.in. zagadnienia dotyczące zaopatrzenia w paliwo węglowe planowanej do budowy elektrowni Ostrołęka C. Kontrolę prowadzi departament gospodarki, Skarbu Państwa i prywatyzacji – potwierdza biuro prasowe NIK. Wyniki badania mamy poznać najwcześniej po wakacjach.
Przed nimi mogą się pojawić inne kłopoty.
– Zamówienie na kocioł oraz turbiny trzeba złożyć najpóźniej do połowy tego roku, by zmieścić się w terminie uruchomienia bloku w 2023 r., czyli zgodnie z harmonogramem. Jego złożenie wiąże się z wpłatą zaliczki przez GE dla wykonawców kotła i turbiny. A te pieniądze przepadną, jeśli kontrakt zostanie zerwany – mówi nam prosząca o zachowanie anonimowości osoba pracująca przy projekcie.
Wykonawca, czyli GE, deklaruje, że jest spokojny. Równie spokojne wydaje się Ministerstwo Energii.
„Na mocy podpisanego 28 grudnia 2018 r. porozumienia pomiędzy Energą, Eneą i Elektrownią Ostrołęka sp. z o.o. inwestorzy, czyli Energa i Enea, deklarują zaangażowanie finansowe dla realizacji etapu budowy w wysokości: Enea 1 mld zł, Energa nie mniej niż 1 mld zł oraz inni inwestorzy w pozostałym zakresie koniecznym do pokrycia nakładów finansowych projektu według modelu, który zostanie uzgodniony przez strony. Uwzględni on również środki zaangażowane przez strony przed dniem zawarcia Porozumienia, środki kredytodawców oraz innych inwestorów” – czytamy w odpowiedzi resortu na pytania DGP.
Jak pisaliśmy wcześniej, był plan pozyskania ok. 1,5 mld zł z funduszu stabilizacyjnego Jastrzębskiej Spółki Węglowej, ale spełzł na niczym. Cały czas jest też możliwość sięgnięcia po pieniądze z tzw. opłaty przejściowej, która energetyce zastąpiła rozwiązane kontrakty długoterminowe (KDT). Środki z tej opłaty trafiają do zarządcy rozliczeń, który informował, że saldo na koniec roku wynosiło niespełna 1,3 mld zł.
Dodatkowym wsparciem Ostrołęki C mają być przychody z rynku mocy – to mechanizm pozwalający płacić państwu nie tylko za rzeczywiście wytworzoną energię, ale i gotowość do jej produkcji w szczycie zapotrzebowania. Ostrołęka ma móc korzystać z niego do 2037 r. Będzie dostawać rocznie ok. 200 mln zł (z wyjątkiem 2023 r., bo do systemu wejdzie w drugim półroczu i otrzyma mniej). Mimo to, jak szacują eksperci, w 2040 r. cena produkowanej tam megawatogodziny energii elektrycznej dojdzie do 400 zł. Alternatywne źródła będą nawet o ponad połowę tańsze. To oznacza, że inwestycja nie dość, że nigdy się nie zwróci, to przez cały okres swojego działania, czyli przez ponad 20 lat, przyniesie kilka miliardów złotych strat.
Cena prądu z tej siłowni już w 2040 r. dojdzie do 400 zł