Ścierające się wizje przyszłości energetyki czarnej i zielonej oraz coraz dziwniejsze decyzje ministra energii zastanawiają od dawna. Wielu ludzi z branży zachodzi w głowę, jakim cudem Krzysztof Tchórzewski wciąż kieruje resortem energii. Kolejne medialne doniesienia o jego dymisji traktowane są z rezerwą, bo przecież wiadomo, że premier Mateusz Morawiecki ma w tym przypadku związane ręce, skoro Tchórzewski, człowiek z dawnego „zakonu PC”, jest jednym z bliższych współpracowników prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Powie ktoś, że Wojciech Jasiński, kiedyś prezes Orlenu, też był i mógł przestać być, żeby oddać fotel Danielowi Obajtkowi. Widać jednak, że spółka, chociaż ogromna, ważna dla gospodarki i konsumentów, to nie to samo co ważny resort. Ministrowi Tchórzewskiemu nie zaszkodziło nawet niedotrzymanie publicznej obietnicy, że podwyżek cen prądu nie będzie. Jednak są, tyle że rekompensowane ekspresowo dzięki procedowanej ustawie, która – jak już wielokrotnie pisaliśmy – budzi wątpliwości Komisji Europejskiej. I to co najmniej z dwóch powodów. Pierwszy to podejrzenie niedozwolonej pomocy publicznej; drugi, może istotniejszy: ograniczanie niezależności regulatora rynku, jakim jest Urząd Regulacji Energetyki.

Wątpliwości wokół działań szefa resortu energii jest więcej. Dziś Enea i Energa zapewniają, że nikt nie chciał, by 1,5 mld zł z funduszu stabilizacyjnego Jastrzębskiej Spółki Węglowej poszło na sfinansowanie budowy 1000-MW bloku węglowego Ostrołęka C, na który nadal nie udało się znaleźć potrzebnych 6 mld zł. Może w Enei i Enerdze nikt tego nie chciał, ale minister badał, jak obejść prawne ograniczenia możliwości wykorzystania jastrzębskiego funduszu. A jeśli mówi inaczej? No cóż, półtora tygodnia temu przekonywał przedstawicieli związków z JSW, że do końca kadencji nie zrobi zmian w zarządzie tej firmy. Efekt? W ubiegły czwartek rada nadzorcza odwołała dwóch wiceprezesów, nim strona społeczna wymusiła przerwanie posiedzenia. Jeśli chcielibyśmy wierzyć zapewnieniom ministra, to od dwóch lat mielibyśmy decyzję kierunkową rządu o budowie elektrowni atomowej oraz nie zamknęlibyśmy od 2016 r. żadnej kopalni. Niech każdy sam oceni wagę tych deklaracji.

Trzy reprezentatywne związki JSW, czyli Solidarność, Kadra i Związek Zawodowy Górników w Polsce, które bronią racji obecnych władz JSW, zapowiadały na dziś protest przed resortem energii. Górnicy odpuścili, gdy minister z kolei odpuścił kolejne posiedzenie rady nadzorczej Jastrzębskiej planowane także na dziś. Tyle że w JSW działa więcej związków niż wspomniane trzy. A pozostałe wcale już nie stają murem za swoimi szefami, lecz przekonują, że właściciel, chcąc robić porządki, ma rację. W piątek przedstawiciele związku zawodowego „Jedność” z JSW wysłali do ministra bardzo ciekawe pismo, popierając przy tym w pełni dotychczasowe decyzje rady nadzorczej: „Dzisiaj w JSW kilkunastu wycwanionych związkowców stworzyło sobie niewyczerpalne źródło finansowania i niewyczerpalne źródło administrowania, wbrew prawu, przy biernej postawie zarządu spółki, kosztem pracowników i samej spółki” – napisali.
Dla porządku przypomnę, że JSW w ciągu roku straciła na giełdzie 35,41 proc. wartości. Dla porównania Bogdanka straciła 17,52 proc. Nie lepiej wygląda energetyka. Wartość Tauronu zmalała w rok o 31,78 proc., Energi – o 25,65 proc., PGE – o 21,66 proc., a Enei – o 11,83 proc. To jest w sumie kilkadziesiąt miliardów złotych. KGHM Polska Miedź straciła 17,65 proc. Wszystkie te firmy są nadzorowane przez Ministerstwo Energii. Z ciekawości sprawdziłam, jak radzą sobie te wyjęte z jego nadzoru, które przeszły pod skrzydła premiera Morawieckiego (czego chcą też w JSW i KGHM). Mam na myśli Orlen i Lotos. Ten pierwszy w rok zyskał na wartości 2,67 proc. Ale Lotos (oczywiście też ze względu na wiadomości dotyczące fuzji) poszedł w górę aż o 71,48 proc. Może premier ma fartowniejszą rękę do nadzoru? Nie wiem.
Jeszcze bardziej czuję się zagubiona, obserwując, co forsuje na każdym kroku minister Tchórzewski, a co deklaruje minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz. Sam Krzysztof Tchórzewski nie jest konsekwentny. Powtarza, że węgiel jest najważniejszy, tymczasem draft planu klimatyczno-energetycznego, jaki resort wysłał do komisji, pokazuje, że jego produkcja krajowa nadal ma spadać. Zużycie jednak nie aż tak szybko, co zaowocuje importem. A to wystarczy, żeby wkurzyć górników, którzy domagają się rozmów w tej sprawie na górniczym zespole trójstronnym na Śląsku. Ale jak widać od 2015 r., kiedy ostatnio protestowali, sytuacja w branży im nie przeszkadza i bardzo dobrze, bo rozmowy na ulicach to nie rozmowy, lecz szantaż.
Wracając jednak do energetycznego dualizmu w rządzie. Podczas gdy minister energii otwiera swoje kolejne fronty walki, na scenę wkracza minister Jadwiga Emilewicz, która punkt po punkcie argumentuje, czemu energetyka wymaga transformacji i jak to można zrobić. Efekt? Górniczy związkowcy już się jej boją. Szef Sierpnia 80 Bogusław Ziętek powiedział w wywiadzie dla WNP.pl, że „jeśli odejdą ministrowie Tchórzewski i Tobiszowski (Grzegorz Tobiszowski, wiceminister energii – red.), to będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Faktem jest, że według górniczych przesądów baba w kopalni przynosi pecha, ale z drugiej strony, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle...
O tym, że Jadwiga Emilewicz mogłaby zastąpić Krzysztofa Tchórzewskiego, mówiło się już wielokrotnie, tylko z tego mówienia niewiele wynika. Premier Morawiecki bowiem nie ma zielonego światła na pozbycie się go z rządu, choć na pewno by chciał. Według naszych rozmówców jego bierność dotycząca działań Tchórzewskiego ma jeszcze bardziej osłabić pozycję ministra. Czy na tyle, by go odwołać? A może na tyle, by po prostu rozwiązać resort, przejmując nadzór nad strategicznymi spółkami, a do resortu przedsiębiorczości przekazując np. energetyczne technologie, w tym elektromobilność czy prace nad pozyskaniem wodoru? To akurat tematy, które minister Emilewicz bardzo dobrze rozumie. Minister Tchórzewski zaś nieco mniej.
Górnictwo tylko raz w historii nadzorowała kobieta – była to wiceminister gospodarki Joanna Strzelec-Łobodzińska. Branża nie ma z tamtego okresu najlepszych wspomnień, ale stereotypy lepiej odstawmy do kąta.
Czy w zarządzaniu energetyką cokolwiek się zmieni? Moim zdaniem na razie szanse na to są niewielkie. Jest rok wyborczy, są ważniejsze rzeczy niż prąd czy węgiel. A jak wiadomo, poważni ludzie zajmują się tylko poważnymi sprawami...
A może by po prostu rozwiązać resort energii, przejmując nadzór nad strategicznymi spółkami, a do resortu przedsiębiorczości przekazując np. energetyczne technologie, w tym elektromobilność?