W piątek media podały, że Polska nie musi notyfikować w Komisji Europejskiej ustawy obniżającej ceny energii. Ale, jak wynika z naszych informacji, KE i tak sprawdzi, czy nie złamaliśmy unijnego prawa. Nie chodzi jednak o pomoc publiczną (dopłaty do prądu), lecz niezależność Urzędu Regulacji Energetyki.
– Wszystko rozbija się o art. 5 polskiej ustawy prądowej obowiązującej od 1 stycznia 2019 r. – usłyszeliśmy w Brukseli. Zamraża on ceny energii elektrycznej na poziomie z 30 czerwca 2018 r., a taryfy dystrybucji na poziomie z 31 grudnia 2018 r. – Tymczasem dyrektywa 2009/72 wymaga, aby URE, ustanawiając taryfy przesyłowe lub dystrybucyjne, był niezależny i nie wykonywał poleceń rządu – wyjaśnia Tomasz Włostowski, partner zarządzający kancelarii EU Strategies w Brukseli. I przypomina, że w przeszłości w podobnej sprawie Komisja Europejska zaskarżyła do Trybunału Sprawiedliwości UE niemiecki rząd. Zarzuciła mu naruszenie niezależności regulatora, ponieważ elementy taryfy zostały tam określone w rozporządzeniu. – W Polsce mamy limit nałożony ustawą, więc ograniczenie suwerenności URE jest jeszcze bardziej oczywiste – dodaje Włostowski.
Zresztą Polska też przegrała przed TSUE podobną sprawę, tyle że dotyczącą gazu. We wrześniu 2015 r. Trybunał uznał, że nasze przepisy, które de facto regulują ceny tego paliwa, są niezgodne z unijnym prawem.
Zarzut politycznego sterowania taryfami to niejedyny problem, z jakim będzie musiał zmierzyć się nasz rząd. Do końca 2018 r. miał on wysłać do Brukseli projekt kompleksowego planu energetyczno-klimatycznego. Jak ustaliliśmy, wpłynął on do KE dopiero 9 stycznia. Co gorsza – nikt w kraju go nie widział, choć powinien być szeroko konsultowany. Ministerstwa dostały na zapoznanie się z 300-stronicowym dokumentem 24 godziny. – Jest napakowany węglem po sufit – twierdzą ci, którzy mieli go w rękach.
– Jeśli rząd faktycznie wysłał do KE strategiczny dokument dotyczący polityki energetycznej i klimatycznej po 24-godzinnych konsultacjach, to jest to kpina – uważa posłanka Monika Rosa z Nowoczesnej.
Resort energii nie odpowiedział nam na pytania w tej sprawie.
Tydzień temu rzeczniczka Komisji Europejskiej powiedziała, że oczekuje od polskiego rządu notyfikacji ustawy mającej zamrozić na ten rok ceny energii. Teraz problem jest inny – poważniejszy. – Podstawowy problem to kwestia zakłócenia konkurencji i ewentualnie wymiany handlowej. Polskie firmy działają na zliberalizowanym rynku, a ustawa daje im preferencje, które mogą naruszać unijne reguły gry – mówi nasz rozmówca z kręgów rządowych.
Jego zdaniem przedsiębiorstwa, dla których ceny prądu nie wzrosną, będą miały niższe koszty prowadzenia działalności, a więc poprawią swoją pozycję konkurencyjną. Obecna ekipa zderzyła się już z KE w sprawie przepisów dotyczących konkurencji w kontekście pomocy publicznej. Wtedy chodziło o podatek od sprzedaży detalicznej, który chciał wprowadzić PiS. Do dzisiaj nikt go nie płaci, bo pod presją Bruskeli został zawieszony. Z naszych informacji wynika, że na nieformalne rozmowy do Brukseli uda się wkrótce wysłannik ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego, który będzie badał nastroje w otoczeniu unijnej komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager.
ME powinno wiedzieć o problemie przed uchwaleniem ustawy, bo choć resort dyplomacji nie dostrzegł jej sprzeczności z regułami UE, to – jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy – niezgodność z unijnym prawem wytknął UOKiK. Oficjalnie urząd czeka na akty wykonawcze do ustawy. Kiedy minister energii je wyda? Nie wiadomo. – Jeśli Komisja poprosi o wyjaśnienia, trzeba będzie współpracować, ale ja jestem o tę ustawę spokojny. ME zapewniło nas jeszcze w Senacie, że jest ona zgodna z prawem unijnym – mówi DGP senator PiS Wojciech Piecha.

Wątpliwości prawników

Przyczyną bólu głowy jest podważenie ustawą niezależności Urzędu Regulacji Energetyki. „Regulator z dużym zaniepokojeniem przyjmuje uszczuplenie kompetencji organu regulacyjnego w zakresie ustalania cen i stawek opłat” – informował 2 stycznia URE. Od tego czasu milczy, ale prawnicy, z którymi rozmawiamy, dowodzą, że unijne prawo zostało złamane. – Wobec ustawowego utrzymania opłat dystrybucyjnych kompetencje prezesa URE są w tym zakresie w zasadzie wyłączone – zwraca uwagę mec. Jan Sakławski z kancelarii Brysiewicz i Wspólnicy.
– Obecny środek jest środkiem sztywnym, nałożonym przez państwo, a dodatkowo doprecyzowywanym przez ministra energii, który wykonuje przecież uprawnienia właścicielskie wobec większości rynku dystrybucji energii elektrycznej. Ta ostatnia kwestia z pewnością może prowadzić do zaburzenia równowagi rynku – wylicza prawnik i dodaje, że tak daleko idąca ingerencja w liberalizowany rynek energii może być uznana za sprzeczną z zasadą wolności prowadzenia działalności gospodarczej wyrażoną w Karcie Praw Podstawowych UE i konstytucji.
Na niezgdoność ustawy z prawem UE zwrócił uwagę UOKiK
Jak może wyglądać linia obrony Warszawy? – Pierwszą możliwą ścieżką jest powołanie się na „niezbędne środki zabezpieczające” wywołane nagłym kryzysem na rynku energetycznym. Ale muszą one powodować jak najmniejsze zakłócenia w funkcjonowaniu rynku. Ponadto muszą zostać notyfikowane w KE – tłumaczy mec. Tomasz Włostowski, partner zarządzający kancelarii EU Strategies w Brukseli.
– Można się też powołać na zobowiązania o charakterze użyteczności publicznej, co mogłoby uzasadnić system kontroli taryf. Polska próbowała tego argumentu w przegranej w 2015 r. sprawie dotyczącej kontroli cen gazu. TSUE orzekł, że jakkolwiek system kontroli cen gazu byłby dopuszczalny, to jednak obwarowany jest szeregiem wymogów, m.in. musi być ograniczony w czasie – dodaje.
Trybunał zakwestionował wtedy dopuszczalność ustalania taryf przez prezesa URE w kontekście tych odbiorców gazu, którzy nie byli gospodarstwami domowymi. A ówczesna ingerencja nie szła nawet w połowie tak daleko jak obecna. Przy czym, nawet jeśli sprawa trafi do Luksemburga, wyroku należy się spodziewać za dwa, trzy lata.

Konsultacje w ciszy

Z procedowaniem ustawy prądowej zbiegły się prace nad innym ważnym projektem. Jak ustaliliśmy, w środę ME przesłało do KE projekt krajowego planu w zakresie energii i klimatu. Dokument przesądzi o kształcie przyszłej polityki energetycznej państwa. W planie powinny znaleźć się wszystkie pomysły, jakie chcemy zrealizować, by dołożyć się do energetyczno-klimatycznych celów UE. Choćby rozwój odnawialnych źródeł energii, efektywność energetyczną i połączenia transgraniczne.
Problem w tym, że konsultacje międzyresortowe trwały 24 godziny, a skoro plan pozostaje nieznany opinii publicznej i ekspertom, z którymi rozmawialiśmy, można jedynie przypuszczać, co w nim jest. To, co ME przedstawiło w projekcie polityki energetycznej do 2040 r. (jej konsultacje trwają do 15 stycznia), czyli nadal węgiel, ale też atom czy wiatraki na morzu. Wczoraj minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz, przedstawiając program Energia Plus, mówiła, że bez niego spełnienie zobowiązań w UE na 2020 r. będzie nieosiągalne. Chodzi o 15 proc. produkcji energii z zielonych źródeł, co jest zagrożone. Jak pisze portal WysokieNapięcie, rząd już przyznał Brukseli, że celu nie zrealizujemy.
– Bruksela do 30 czerwca przedstawi opinię do tych propozycji. Do tego czasu żaden z resortów nie ma już nic do powiedzenia na temat dokumentu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to celowe zagranie. Po cichu, za plecami premiera, ME przedstawia własny plan, do którego nikt nie zdążył się odnieść. A może rękami Brukseli chce przypieczętować budowę bloku węglowego w Ostrołęce? – zastanawia się jeden z ekspertów. Resort będzie więc konsultować z Brukselą ważny projekt, choć w kraju nikt nie zdążył się na jego temat wypowiedzieć. Nie uszło to uwadze KE. Choć na razie to tylko wstępna wersja planu (ostateczna ma być przyjęta do końca roku), i tak powinna być konsultowana. ME nie odpowiedziało na nasze pytania w tej sprawie.

Co z ustawą?

Resort nie publikował projektu planu, więc nie wiadomo, czy zawarto w nim ustawę prądową. Tymczasem zdaniem ekspertów powinna ona zostać w nim ujęta jako środek pomocy publicznej. – Ustawa i główne rozporządzenia wykonawcze najprawdopodobniej stanowią pomoc publiczną w rozumieniu art. 107 ust. 1 Traktatu o funkcjonowaniu UE i bezwzględnie wymagają notyfikacji. Ponadto przepisy w niektórych miejscach są sprzeczne z obowiązującym prawem w zakresie systemu praw do emisji CO2 – mówi nam Daria Kulczycka z Konfederacji Lewiatan.
– Rekompensowanie podwyżek miałoby sens jedynie w sytuacji, gdy jest to propozycja tymczasowa, która ma doprowadzić do docelowego rozwiązania problemu, czyli zmniejszenia kosztów wytwarzania energii. Natomiast deklaracje o utrzymaniu energetyki opartej na drogim węglu przy drożejących pozwoleniach na emisję CO2 oraz brak przejrzystej strategii rozwoju energetyki nie wróżą poprawy w tej materii – ocenia Artur Musiał z firmy HEG.