Dyskusja o budowie siłowni jądrowej nabiera tempa. Czy uda się nas przekonać do tej technologii?
/>
Gąski! Gąski! Do domu! Czego się boicie? Atomu! – tak skandowali kilka lat temu mieszkańcy małych Gąsek w gminie Mielno, która była jedną z trzech potencjalnych lokalizacji elektrowni atomowej. W lokalnym referendum w 2012 r. aż 95 proc. z nich powiedziało atomowi „nie” (2237 głosów przeciw, 125 za), a chwilę później postawili w Gąskach kapliczkę z figurką Matki Boskiej i napisem „Broń od atomu”. Nie było mowy, żeby komukolwiek w Gąskach wytłumaczyć cel inwestycji. Społeczny opór był tak silny, że wszystkie próby brały w łeb, w efekcie czego Gąski z rządowej listy wypadły, a zostały na niej dwa miejsca: Żarnowiec i Choczewo (a w zasadzie znajdujące się w tej gminie Lubiatowo).
Ale nie znaczy to, że w tych miejscach atom nie ma swoich przeciwników. Bo np. „Nie dla atomu w Lubiatowie” to komitet obywatelski reprezentujący tych mieszkańców gminy Choczewo, którzy nie zgadzają się na lokalizację siłowni w odległości mniejszej niż 15 km od zabudowań w Lubiatowie oraz w obszarze krajobrazu chronionego. – W odróżnieniu od Gąsek mieszkańcy okolic Jeziora Żarnowieckiego byli świadkami, a często również uczestnikami, budowy elektrowni jądrowej w latach 80. XX w. Są więc oswojeni z tematem. Pamiętają przede wszystkim to, że inwestycja ta dawała dobrze płatne zatrudnienie – mówi DGP Krzysztof Kochan, zastępca wójta i sekretarz gminy Choczewo. – Inna rzecz, że zarówno u nas, jak w gminach sąsiednich PGE EJ 1 (spółka odpowiedzialna za realizację programu jądrowego – red.) uruchomiła stałe punkty informacyjne. Odbywały się spotkania z mieszkańcami i debaty z przedstawicielami lokalnych społeczności. Na marginesie: sama przewlekłość procesu inwestycyjnego spowodowała spadek poziomu początkowych emocji. Ale trzeba pamiętać, że zgoda na energetykę jądrową wcale nie jest u nas taka powszechna, przeciwni inwestycji są głównie letnicy, przyjeżdząjący do swoich domów odpocząć – dodaje.
– Gąski to gmina turystyczna i, jak pokazały badania przeprowadzone przez PGE EJ 1, jej mieszkańcy nie są gotowi na transformację w kierunku przemysłowym. Informacja o tym, że Gąski są na potencjalnej liście lokalizacji, była dla nich nowością – przyznaje Agnieszka Sobucka z biura zarządu i komunikacji PGE EJ 1. – A w Żarnowcu budowę elektrowni jądrowej rozpoczęto 30 lat wcześniej, dlatego tamtejsi mieszkańcy dobrze pamiętają te czasy i związany z inwestycją rozwój gminy. Wiele osób miało wówczas pracę, rozwijano sektor usług i transport lokalny. Mieszkańcy mieli perspektywę długoterminowego zatrudnienia zarówno przy budowie obiektu, jak i późniejszej eksploatacji elektrowni, a także w całym łańcuch dostaw – tłumaczy.
W gminie Krokowa, w której leży Żarnowiec, słyszymy, że by mówić o poparciu mieszkańców dla budowy siłowni, trzeba najpierw zrobić badania opinii publicznej. Ale wójt przyznaje, że w kwestii edukacyjnej sporo się dzieje, choć siłownia miała tutaj powstać już kilkadziesiąt lat temu. Na dodatek w radzieckiej technologii – takiej jak w Czarnobylu. Ale po katastrofie z 1986 r. budowę w Żarnowcu wstrzymano, a betonowa konstrukcja straszy do dziś.
– PGE EJ 1 prowadzi edukację poprzez konkursy dla dzieci, organizowała też wyjazdy studyjne do elektrowni jądrowych w Europie i składowisk odpadów radioaktywnych (m.in. w Różanie – red.), wyjazdy do Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku – wylicza wójt Krokowej Adam Śliwicki i przyznaje, że chętnych do udziału było wielu. – Dodatkowo Fundacja Forum Atomowe ze swoim programem odwiedziła szkoły przygotowując dla dzieci teatrzyki tematyczne – dodaje.
Ostatnie badanie przeprowadzone na zlecenie Ministerstwa Energii w listopadzie 2017 r. wskazuje, że 59 proc. Polaków popiera budowę elektrowni jądrowej. Badania dotyczące stosunku Polaków do budowy siłowni jądrowej prowadzone są na zlecenie resortu od 2012 r. Na przestrzeni ostatnich 6 lat zauważalny jest trend wzrostowy poparcia dla budowy elektrowni jądrowej w Polsce. Ostatnie badanie opinii na zlecenie Ministerstwa Energii zostało realizowane przez ASM-Centrum Badań i Analiz Rynku na próbie 2000 osób w wieku 15–75 lat. Swoje badania przeprowadza także PGE EJ 1. Ostatnie wykonane zostało przez PBS w okresie listopad – grudzień 2017 r. (1237 wywiadów). Wynika z nich, że poparcie dla budowy elektrowni jądrowej wśród mieszkańców gmin lokalizacyjnych wynosi 67 proc. W gminie Choczewo (73 proc.) i Krokowa (69 proc.) utrzymuje się na stałym wysokim poziomie. Jedynie w gminie Gniewino, która leży pomiędzy tymi dwoma, poparcie zmalało w stosunku do badania przeprowadzonego wiosną 2015 r. i wynosi obecnie 59 proc. Co czwarty mieszkaniec badanych gmin ocenia swoją wiedzę na temat energetyki jądrowej dobrze lub bardzo dobrze (24 proc.). Najbardziej popularnym źródłem wiedzy są opinie znajomych lub rodziny (33 proc.) oraz internet (22 proc.). Co drugi mieszkaniec gmin lokalizacyjnych jest zdania, że po wybudowaniu elektrowni będzie więcej miejsc pracy w regionie (54 proc.).
Profesor Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej uważa, że do ludzi trafiają głównie argumenty finansowe. – Dobry jest przykład gminy Kleszczów, najbogatszej w Polsce, której budżet zasilają płatności z kopalni i elektrowni Bełchatów. W Gąskach lokalizacja była niefortunna, bo plan budowy blokowałby rozwój gminy (m.in. plan przestrzenny i inwestycje turystyczne). Z kolei w Żarnowcu ludzie od dawna wiedzieli, że coś u nich będzie, choć na razie się nie doczekali – wylicza. – Moim zdaniem nic tak nie studzi emocji, jak konkrety, np. trzymanie się harmonogramu inwestycji. Pokazywanie perspektyw i prezentacje mogą mieć odwrotny skutek, szczególnie jak ludzie mają poblokowane plany zabudowy przez wiele lat i nie wiedzą, czy ma być u nich elektrownia, czy jednak mogą postawić na turystykę, a ostatecznie nie ma niczego – dodaje.
Od czasu zatwierdzenia polskiego programu jądrowego minie za chwilę 10 lat. NIK w najnowszym raporcie zwróciła uwagę, że w latach 2014–2017 prace spowolniły i nic nie wskazuje na to, by udało się nam zbudować pierwszy reaktor przed 2030 r. – a tak zakładano. 12 lat to nie jest dużo – reaktor numer 3 elektrowni Olkiluoto miał zacząć produkować prąd już dekadę temu, a wciąż nie wiadomo, czy uda się go uruchomić w tym roku. Wiadomo za to, że koszt jego budowy będzie trzykrotnie wyższy niż planowano (ostateczne koszty budowy reaktora są szacowane na ok. 8,5 mld euro). Nic dziwnego, że w Polsce należałoby się więc dobrze zastanowić, nim podejmie się decyzję o wydaniu 70–75 mld zł. Na tyle bowiem Ministerstwo Energii szacuje budowę trzech reaktorów o łącznej mocy 4,5–5 GW, w zależności od wybranej technologii; budowa pierwszego miałaby ruszyć „jak najszybciej”, drugiego w 2024 r., a trzeciego w 2029 r.
Jak to robili inni
Robert Paul Restelli, który w 1975 r. opisywał marketingowe sposoby na przekonywanie społeczeństwa do energetyki atomowej, wymienił pięć przekazów, które powinny być stosowane. Po pierwsze, że siłownie jądrowe w sensie operacyjnym są bardzo podobne do tradycyjnych elektrowni. Po drugie, że energetyka jądrowa oferuje wyjątkową szansę społeczności lokalnej. Po trzecie, że tego typu placówki zapobiegają przerwom w dostawach prądu. Po czwarte, że dane dowodzą, iż elektrownie nuklearne są bezpieczne. I po piąte, że cała sprawa energetyki jądrowej jest na tyle poważna, że państwo skrupulatnie bada wszelkie potencjalne ryzyka, które się z nią wiążą.
I tak naprawdę po ponad 40 latach w sprawie atomowego przekazu niewiele się zmienia. Oczywiście Polacy wciąż będą pamiętać czarnobylski dramat z 1986 r. i katastrofę w 2011 r. w japońskiej Fukushimie, gdzie w wyniku tsunami doszło do awarii siłowni jądrowej. Tyle że nasi sąsiedzi mają całkiem sporo reaktorów, a my – nie mając żadnego – i tak jesteśmy w zasięgu potencjalnych skażeń, gdyby gdziekolwiek doszło do poważnego wypadku. Słowacja ma 1816 MW takiej mocy, Czesi 3766 MW, Ukraina ponad 13 tys. MW, na Białorusi powstaje 2400 MW, ale za to Litwini wyłączyli już dawno swoje Ignalino (a planowanej Wisagini nie zbudują), a do 2022 r. z energetyki atomowej całkowicie zrezygnują Niemcy, którzy powoli wyłączają swoje reaktory. Dziś więc to nie pytanie o kwestie bezpieczeństwa, ale finansowe jest najbardziej kluczowe. Zwłaszcza że najlepszy czas na budowę siłowni jądrowej minął. Jeśli jednak mamy ją wznieść, to akcje promocyjne i edukacyjne wokół atomu nie mogą się zakończyć.
W Stanach Zjednoczonych polityką promocyjną w tym zakresie zajmuje się Komisja Energii Atomowej, dysponująca milionowym budżetem informacyjnym. W gruncie rzeczy zawsze chodzi o to, by zniwelować strach przed drugim Czarnobylem. Kampanie na poziomie lokalnym w USA obejmowały spotkania z ekspertami, politykami, a nawet popierającymi atom celebrytami, a także promocję w mediach. Włączają się do nich również organizacje lobbystyczne, np. finansowany przez branżę energetyczną Instytut Energii Atomowej (NEI). We wrześniu 2017 r. NEI ogłosił zamiar przeprowadzenia kampanii promocyjnej. „Strategia zakłada podzielenie się ciekawymi historiami o korzyściach, jakie energia jądrowa przynosi ludziom na co dzień” – czytamy w oświadczeniu.
Zaniedbanie kampanii promocyjnej może mieć bowiem katastrofalne skutki dla całego projektu budowy elektrowni jądrowej i polski rząd, jeśli chce przekonać rodaków do atomu, musi o tym pamiętać. Skrajny przykład to austriackie referendum z 1978 r. Państwo to w 1972 r. zaczęło budowę siłowni nuklearnej w Zwentendorf an der Donau, 30 km od stolicy. Wiedeń zamierzał stworzyć w sumie trzy takie instalacje. Pojawił się jednak potężny ruch antyatomowy, skupiony wokół Austriackiej Inicjatywy Przeciwników Elektrowni Atomowej (IÖAG). Przeciwnicy publikowali teksty w gazetach, prowadzili kampanię uliczną.
W 1978 r. socjalistyczny kanclerz Bruno Kreisky zdecydował się rozpisać referendum w sprawie pokojowego wykorzystania energii jądrowej – był to pierwszy plebiscyt w powojennej historii kraju. Wynik był po myśli IÖAG – 50,5 proc. Austriaków odrzuciło możliwość korzystania z atomu. Przeciwnicy elektrowni wygrali jednak jedynie o 30 tys. głosów. Co ciekawe, im bliżej miejsca budowy, tym poparcie dla niej było wyższe. Za atomem głosowali w większości mieszkańcy Dolnej Austrii, w której jest położony Zwentendorf an der Donau, oraz Wiednia. Z kolei w położonym na zachodnim krańcu państwa Vorarlbergu przeciwko było 84 proc. głosujących. Elektrownię dokończono, ale nigdy nie ruszyła. W kolejnych latach służyła niemieckim siłowniom jądrowym jako źródło części zamiennych.
– Powołanie rady niezależnych ekspertów oceniających postępy programu jądrowego to najlepszy sposób przekonania do niego społeczeństwa – powiedziała z kolei w rozmowie z PAP już w 2011 r. była szefowa brytyjskiego nadzoru jądrowego Barbara Thomas-Judge. Taką metodę wybrano wtedy w Abu Zabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie właśnie miała zaczynać się budowa elektrowni atomowej i działania rady przyniosły efekty. Judge podobne rozwiązanie sugerowała dla naszego kraju.
Z kolei Litwinów do atomu nie trzeba przekonywać. Ba, zamknięcie kilka lat temu ostatniego reaktora w Ignalinie (elektrownia wykorzystywała identyczną technologię, jak Czarnobyl) było dla nich wielkim rozczarowaniem. A ostateczna decyzja o niewybudowaniu obok zamkniętej elektrowni nowych reaktorów siłowni Wisaginia (wyłącznie z powodów ekonomicznych) była dla tamtejszej społeczności ciosem. Dziś przy likwidacji Ignalina, która potrwa aż do 2038 r., pracuje ponad 2 tys. osób (połowa tego, co za czasów produkcji prądu). Wielu liczyło, że potem przejdzie do Wisagini. Ale najpewniej wyjadą, bo w tym regionie Litwy nie ma żadnych tak dużych zakładów.
Jednocześnie Wilno panicznie boi się białoruskiego atomu tuż za miedzą. Przy samej granicy, ok. 40 km od Wilna, finiszuje budowa siłowni jądrowej w białoruskim Ostrowcu (przy dobrej pogodzie widać ją ze stolicy Litwy), ok. 150 km od Mińska, realizowana przez Rosatom. W listopadzie tego roku do reaktorów przyjedzie paliwo uranowe. Sęk w tym, że system ich chłodzenia będzie zasilać woda z rzeki Wilia. Jej ewentualne skażenie sprawi, że mieszkańcy litewskiej stolicy będą mieli radioaktywną wodę w kranach w ciągu kilku godzin. A szef resortu energii Litwy Žygimantas Vaičiunas powiedział nam wprost: „Na ewakuację Wilna mamy dwie godziny”. Oczywiście pod warunkiem, że Rosatom o awarii poinformowałby natychmiast, a wszyscy w pamięci mają Czarnobyl – o tej katastrofie przecież świat miał się nie dowiedzieć.
Sami Białorusini natomiast o rosnącą w oczach atomówkę są spokojni. W Ostrowcu przybywa mieszkańców, miasto się rozbudowuje, bo na peryferiach powstało specjalne osiedle dziś dla budowniczych, potem dla załogi. Nowe bloki na samowystarczalnym osiedlu, z przedszkolem i szkołą, ze sklepami i placami zabaw. Sama jednostka jest budowana ok. 13 km od miasta – i robotników ktoś do pracy musi wozić – a ponieważ węzeł kolejowy nie jest przystosowany do ruchu osobowego, więc codziennie kursuje tam ok. 100 autobusów. W samym mieście działa centrum informacyjne, w którym każdy może się dowiedzieć, czego chce, o atomie (nie tylko białoruskim), zobaczyć, jak wygląda przekrój korpusu reaktora albo tabletki uranowe i zapytać, czy reaktor będzie jednak odporny na uderzenie w niego samolotu lub atak terrorystyczny (odpowiedź brzmi tak – a przynajmniej tak twierdzą tamtejsi specjaliści).
Nie czas spocząć na laurach
PGE EJ 1 zapewnia, że na prowadzonych działaniach, w tym na uruchomieniu punktów informacyjnych, poprzestać nie zamierza. W listopadzie 2015 r. został zainaugurowany Program Wsparcia Rozwoju Gmin Lokalizacyjnych, którego celem jest umacnianie relacji spółki ze społecznością lokalną oraz władzami trzech gmin lokalizacyjnych. Program polega na finansowaniu i dofinansowaniu inicjatyw, które przyczyniają się do rozwoju gmin lokalizacyjnych i są skierowane zarówno do mieszkańców, jak i do turystów. – W 2015 r. przekazaliśmy 1,2 mln zł na projekty związane m.in. z rozwojem infrastruktury i poprawą bezpieczeństwa w gminach lokalizacyjnych. W 2016 r. zrealizowaliśmy 44 projekty gminne i powiatowe o łącznej wartości niemal 1,5 mln zł. W marcu 2017 r. została uruchomiona trzecia edycja programu z budżetem 2,5 mln zł – wylicza Agnieszka Sobucka.
Ministerstwo Energii blisko współpracowało z PGE EJ 1 w zakresie prowadzenia działań informacyjnych i edukacyjnych. Na stronach internetowych oraz profilu FB „Poznaj atom. Porozmawiajmy o Polsce z energią”, prowadzonych przez departament energii jądrowej, promowane były wydarzenia organizowane przez inwestora (np. „Atom dla nauki”, udział PGE EJ 1 w piknikach lokalnych). A materiały edukacyjne i informacyjne wydawane przez resort były udostępniane przez PGE w Gniewinie, Krokowej i Choczewie, czyli gminach lokalizacyjnych (broszura „Poznaj atom”, ulotki informacyjne, zakładki edukacyjne dla uczniów, broszura „Energetyka jądrowa w pigułce”, gadżety, ulotki z tzw. pelletem uranowym (fachowa nazwa uranowych tabletek). W 2016 r. resort współorganizował ze stroną japońską konferencję o korzyściach wdrażania energetyki atomowej w Polsce i zapowiada, że to nie koniec tego typu akcji.
Gdy pytamy o inne działania, biuro prasowe wylicza szkolenia dla 120 nauczycieli szkół ponadgimnazjalnych czy wysyłkę do bibliotek pomorskich szkół, ośrodków doskonalenia nauczycieli, szkół wyższych książki współwydanej przez Ministerstwo Energii „Energia jądrowa wczoraj i dziś” Grzegorza Jezierskiego. Na stronie resortu działa także podstrona poświęcona atomowi. Podczas Pikniku Naukowego w Warszawie w 2017 r. departament energii jądrowej miał stoisko z prezentacjami eksperymentów dla dzieci i młodzieży i makietą elektrowni jądrowej. Hitem są puzzle z elektrownią jądrową – ze 100 elementów można ułożyć całą instalację z opisem działania jej pracy. W latach 2014–2017 na działania edukacyjno-promocyjne prowadzone przez departament energii jądrowej resort energii wydawał średnio rocznie ok. 530 tys. zł.
Ale mało kto wie, że mamy jeszcze w Polsce urząd dozoru jądrowego. To Państwowa Agencja Atomistyki (PAA). Jednak, jak przypomina Michał Koc z PAA, trudno tu mówić o promocji, bo agencja nigdy nie zabiera pozytywnego ani negatywnego stanowiska co do wszelkich (pokojowych) działań mających na celu wykorzystanie energii jądrowej i promieniowania jonizującego. Odzwierciedleniem tego jest też umiejscowienie PAA w ramach resortu środowiska, a nie energii – prezes PAA działa niezależnie od ministra energii czy inwestora (PGE EJ 1).
– Dzięki takiemu podejściu możemy się skupić na analizie i ocenie bezpieczeństwa działalności związanych z promieniowaniem. Do zadań PAA należy informowanie społeczeństwa o sprawach związanych z bezpieczeństwem jądrowym zarówno w normalnych warunkach, jak i przy wystąpieniu jakichkolwiek zagrożeń radiacyjnych – mówi Michał Koc. – Chcemy, by społeczeństwo miało rzetelną wiedzę na temat promieniowania jonizującego i energii jądrowej oraz zagrożeń związanych z taką działalnością. Chcemy również, żeby społeczeństwo wiedziało, iż wszelka działalność z wykorzystaniem promieniowania jest w Polsce reglamentowana i kontrolowana tak, by zapewnić brak zagrożeń zarówno dla osób pracujących w sektorze jądrowym, jak i dla ogółu ludności i środowiska – dodaje.
W związku z planami jądrowymi rządu PAA przygotowała przepisy prawne zawierające cały system wymogów zapewnienia bezpieczeństwa przyszłych elektrowni jądrowych (zmiana ustawy – Prawo atomowe w 2011 r.) oraz rozbudowała przepisy dotyczące zapewnienia bezpieczeństwa odpadów promieniotwórczych i wypalonego paliwa jądrowego (zmiana prawa atomowego w 2014 r.). – W sytuacji gdy zostanie ostatecznie wybrana lokalizacja, wybrana technologia PAA będzie również intensyfikować działania na rzecz zapewnienia społeczeństwu pełnej i rzetelnej wiedzy o promieniowaniu oraz wiedzy, w jaki sposób państwo polskie poprzez organ dozoru jądrowego kontroluje bezpieczeństwo programu jądrowego – zapewnia Koc.
A co z obawami tych, którzy nie boją się elektrowni jako takiej, ale zastanawiają się nad dalszą przyszłością, czyli nad tym, co stanie się ze zużytym paliwem? Polskie przepisy dotyczące zapewnienia bezpieczeństwa odpadów promieniotwórczych reguluje ustawa – Prawo atomowe. Przepisy zostały rozbudowane w 2014 r. – dokonano implementacji unijnej dyrektywy z 2011 r. ustanawiającej ramy wspólnotowe w zakresie odpowiedzialnego i bezpiecznego gospodarowania wypalonym paliwem jądrowym i odpadami promieniotwórczymi. Odpady promieniotwórcze czasowo przechowuje się w sposób zapewniający ochronę ludzi i środowiska (muszą być zabezpieczone przed rozlaniem, rozproszeniem lub uwolnieniem). Do tego celu służą specjalnie obiekty lub pomieszczenia (magazyny odpadów promieniotwórczych), wyposażone w urządzenia do wentylacji oraz do oczyszczania powietrza usuwanego z tego pomieszczenia. – Składowanie odpadów promieniotwórczych dopuszczalne jest wyłącznie w obiektach przeznaczonych do tego celu, czyli składowiskach. Według polskich przepisów dzieli się je na powierzchniowe i głębokie, a w procesie ich licencjonowania w zakresie bezpieczeństwa jądrowego i ochrony radiologicznej, pozostającym w kompetencji prezesa PAA, określa się szczegółowo rodzaje odpadów poszczególnych kategorii, które mogą być składowane w danym obiekcie – mówi Koc.
Czy to wszystko wystarczy do przekonania nieprzekonanych? Powinniśmy się dowiedzieć już w tym roku – rząd ma do końca półrocza podjąć ostateczną decyzję o budowie siłowni jądrowej (choć w ubiegłym roku zapowiadał, że zapadnie ona do końca 2017 r.).
Złośliwi żartują, że tam, gdzie atomówka ma powstać, to nie powstanie, bo na terenie Krokowej działkę niedawno nabyła rodzina premiera Mateusza Morawieckiego (wójt tej gminy nie odpowiedział na pytania w tej sprawie). Warto też zwrócić uwagę na to, co w styczniu napisała „Gazeta Wyborcza”. Nowym dyrektorem regionalnym Lasów Państwowych został Bartłomiej Obajtek, brat Daniela Obajtka – wcześniej szefa gdańskiej Energi, dziś prezesa Orlenu, który ma być finansowo zaangażowany w budowę polskiej atomówki, a przy okazji prowadzący pensjonat i restaurację „Szlacheckie Gniazdo” w Lubiatowie. Może się okazać, że niektórym potencjalna elektrownia mogłaby zaszkodzić. A może przeciwnie – właśnie pomóc?