Był pomysł skargi antydumpingowej, grożenie nałożeniem ceł. Nic z tego. Buńczuczne zapowiedzi walki z importem nie pomogą. Paliwa zza wschodniej granicy będzie coraz więcej.
magazyn dgp 15.09 / Dziennik Gazeta Prawna
To paliwowy paradoks. Cały czas mówimy o konieczności uniezależnienia się od gazu z Rosji. Zbudowaliśmy terminal, dzięki któremu statkami przypływa do nas gaz skroplony z Kataru czy USA. Chcemy budować rurociąg Baltic Pipe, dzięki któremu sprowadzimy gaz z Norwegii. Wszystko po to, by dywersyfikować dostawy tego paliwa. Tymczasem w przypadku węgla robimy na odwrót – coraz więcej sprowadzamy go z Rosji.
A to dlatego, że – z punktu widzenia nie tylko ekonomii – po prostu nie mamy wyjścia.
Była górka, jest dziura
Polska jest największym w Unii Europejskiej i drugim co do wielkości na kontynencie (po Rosji) producentem węgla kamiennego. To nasz strategiczny surowiec obok węgla brunatnego. Z węgla ogółem produkujemy 83 proc. energii elektrycznej, z czego około dwóch trzecich właśnie z kamiennego. To do spalania tego paliwa przygotowywane są w tej chwili największe inwestycje w naszej energetyce, czyli m.in. blok o mocy 1075 MW w elektrowni w Kozienicach, 910 MW w Jaworznie oraz dwa bloki po 900 MW każdy w Opolu. W planach jest także ok. 1000 MW nowych mocy w Ostrołęce i ok. 500 MW w sąsiedztwie lubelskiej kopalni Bogdanka.
O ile jednak tzw. energetyka zawodowa na razie pokrywa zapotrzebowanie na paliwo krajowym surowcem, pozostali konsumenci zaczynają mieć problemy. Powodów nie brakuje. Przede wszystkim – rodzimego węgla jest coraz mniej. W niektórych kopalniach kończą się złoża, inne zakłady zostały zamknięte z powodów ekonomicznych. Jeszcze kilka lat temu mieliśmy do czynienia z ogromną nadpodażą węgla – nie tylko w Polsce, lecz także na rynku globalnym – dziś mówimy o potężnej dziurze.
Niedawno nasze kopalnie wydobywały rocznie ponad 80 mln ton surowca, w tym roku produkcja wyniesie ok. 66 mln ton. Od tego trzeba odjąć przynajmniej 11 mln ton węgla koksowego (baza do produkcji stali) i zostanie ok. 55 mln ton. Sama energetyka zużywa rocznie ok. 50 mln ton. A co z pozostałymi odbiorcami? Małe i średnie ciepłownie potrzebują ok. 6 mln ton węgla, tymczasem już dziś połowa z nich zgłasza problemy z ilością paliwa. A są jeszcze odbiorcy indywidualni, którzy spalają rocznie ok. 11 mln ton „czarnego złota”.
Kopalnie w ramach restrukturyzacji po prostu zjadły swój ogon. Gdy węgla było za dużo i taniał (m.in. po rewolucji łupkowej w USA) oraz coraz bardziej rozwijały się odnawialne źródła energii, górnicze związki zawodowe absolutnie nie dopuszczały możliwości zmniejszenia produkcji i zamykania kopalń. Cięto więc koszty. Także te inwestycyjne, co doprowadziło do zmniejszenia liczby ścian wydobywczych – na początku 2015 r. było ich 106, rok później – 91, dzisiaj – ok. 70. To przełożyło się na spadek wydobycia w momencie, w którym zapotrzebowanie na węgiel znowu zaczęło rosnąć.
Według Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla (skupiającej sprzedawców dla odbiorców indywidualnych i drobnego przemysłu) braki paliwa dla odbiorców indywidualnych są już bardzo odczuwalne. Największy krajowy producent węgla, Polska Grupa Górnicza (PGG), zapowiedziała, że do końca roku przestanie dostarczać dla odbiorców indywidualnych węgle najgorszej jakości, czyli flotokoncentraty i muły (właściwie już zdjęła je z rynku). Zakaz sprzedaży tych paliw to jeden z przepisów, które są efektem antysmogowej polityki rządu. Skoro nie będzie więc tego paliwa, trzeba je zastąpić innym – np. miałami. Tymczasem od 1 września PGG odcięła autoryzowanym sprzedawcom ich dostawy, a zapotrzebowanie na ten rodzaj paliwa od września do grudnia w składach opału to ok. 1,2 mln ton. Brakuje również ekogroszków, drobnego węgla do domowych kotłów z automatycznych podajnikiem, bo nasze kopalnie są w stanie wyprodukować ich 0,3 mln ton rocznie, podczas gdy zapotrzebowanie wynosi 2 mln ton. I będzie rosło, gdy wejdą w życie, prawdopodobnie jeszcze w tym roku, przepisy antysmogowe pozwalające na montowanie wyłącznie kotłów klasy piątej, pozwalających na spalanie tylko węgla najlepszej jakości.
A to wszystko oznacza jeszcze większy import. W pierwszej połowie roku do Polski przyjechało z zagranicy 4,7 mln ton węgla, w tym 2,9 mln ton z Rosji. W porównaniu z pierwszą połową 2016 r. oznacza to wzrost odpowiednio o 0,8 i 0,5 mln ton przy jednoczesnym zmniejszeniu eksportu o 1 mln ton.
Węgiel płynie i jedzie
Można też sprowadzać węgiel z całego świata. Kiedyś nasze porty morskie miały ograniczoną przepustowość przeładunku, ale po ich rozbudowie to już żaden problem. Ściągnięcie tony węgla do Polski, np. z USA czy Australii, kosztuje 25 dol. – poza ceną samego surowca, która dzisiaj w największych europejskich portach węglowych ARA (Amsterdam – Rotterdam – Antwerpia) oscyluje wokół 85 dol. Te 25 dol. to opłata frachtowa, przeładunek i transport koleją do miejsca docelowego. W sumie 110 dol., co przy obecnym kursie 3,56 zł daje ponad 391 zł za tonę.
To sporo. Średnia cena polskiego węgla podobnej jakości wynosiła w lipcu, według danych katowickiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu, ponad 231 zł netto (z opłatami i transportem ponad 330 zł). Mówimy oczywiście o cenach uśrednionych, bo w kontraktach dla elektrowni, gdzie dostarczane są miały, cena paliwa będzie zupełnie inna niż w składzie węglowym, gdzie dla Kowalskiego sprzedawane są zupełnie inne rodzaje węgla.
A węgiel rosyjski będzie tu najtańszy, a jego sprowadzenie najprostsze. Ponieważ Rosjanie w przypadku węgla, w przeciwieństwie do gazu, na naszym rynku muszą jednak bardziej rywalizować, to ich ceny są zdecydowanie konkurencyjne. I to nie tylko we wschodniej Polsce. Powód? Koszt wydobycia tony węgla w Rosji jest niemal trzy razy niższy niż u nas. Oczywiście warto wspomnieć o kwestiach bezpieczeństwa w tamtejszych kopalniach, ale to już osobna historia. Sęk w tym, że zdecydowana większość rosyjskich kopalń to odkrywki. W Polsce natomiast węgiel kamienny wydobywany jest wyłącznie w kopalniach głębinowych, coraz częściej dobrze ponad kilometr pod ziemią (najgłębszy poziom wydobywczy w naszym kraju to 1290 m w kopalni Budryk). Kopalnie odkrywkowe zatrudniają mniej ludzi niż podziemne, a to przekłada się na większą wydajność oraz niższe koszty osobowe. Te w Polsce z kolei dobijają nasze górnictwo od lat – stanowią bowiem połowę kosztów stałych w branży. I to mimo wprowadzenia oszczędności – m.in. ograniczania deputatu węglowego czy czternastek.
Poza tym Rosjanie mają świetnie zorganizowany transport kolejowy, warto także przypomnieć, że linia kolei transsyberyjskiej jest połączona koleją szerokotorową z terminalem węglowym w Sławkowie – pomiędzy Olkuszem a Dąbrową Górniczą. Gdyby kontrolowane przez Skarb Państwa koncerny energetyczne nie miały odgórnego zakazu importu paliwa ze Wschodu, to część z nich na pewno korzystałaby z rosyjskiego węgla (np. dowiezienie go do Ostrołęki to żaden problem), co byłoby logiczne z punktu widzenia ekonomii, ale już niekoniecznie z punktu widzenia geopolitycznego i bezpieczeństwa energetycznego.
Nieudane blokady
Pismo nosem wyczuł już 10 lat temu największy rosyjski producent węgla, SUEK, który otworzył w Polsce przedstawicielstwo. Polskie kopalnie starałysię wtedy zaklinać rzeczywistość, ale nie dało się za wiele zrobić z rosyjskim importem węgla. Próbowano przekonywać, że jest on gorszy jakościowo, że nie ma certyfikatów. Na próżno. Krajowi producenci zapowiedzieli wówczas skargę antydumpingową do Komisji Europejskiej, twierdząc, że nasi sąsiedzi oferują węgiel po cenach niższych niż koszty produkcji. Gdyby udało się to udowodnić, można by myśleć o przepisach blokujących wjazd rosyjskiego węgla do Polski. Jednak na ostrych zapowiedziach się skończyło, a surwoiec ze Wschodu jak do nas jechał, tak dalej jedzie.
Rok temu resort energii ostro zapowiadał, że ukróci ten proceder, jednak do dzisiaj nie znalazł żadnego rozwiązania. Cło importowe musiałoby zostać zaakceptowane nie tylko w Brukseli (i musiałaby to być nie inicjatywa krajowa, lecz unijna), ale również w WTO, Światowej Organizacji Handlu. Pomysł na razie został więc chyba odłożony do głębokiej szuflady.
Dobry, bo polski? Nie zawsze
Z obroną naszego węgla mamy we Wspólnocie coraz większe problemy. Najpierw pakiet klimatyczny oraz ograniczenia emisji CO2 (najwięcej dwutlenku węgla do atmosfery uwalnia się przy spalaniu węgla brunatnego, na drugim miejscu jest węgiel kamienny), teraz kolejne przepisy dotyczące jakości paliw. Kluczowe są zapisy tzw. konkluzji BAT (Best available technology – najlepsze dostępne techniki) do unijnej dyrektywy o redukcji emisji przemysłowych. Co ona oznacza w praktyce? Wszystkie instalacje spalające węgiel będą musiały od 2021 r. spełniać bardzo rygorystyczne wymagania dotyczące emisji związków siarki i azotu oraz chloru i rtęci.
Siarka jest tutaj kluczowa. W energetyce oraz ciepłownictwie do produkcji energii wykorzystywany jest węgiel o maksymalnej zawartości do 0,6 proc. (taki poziom dopuszczają unijne przepisy). Jeżeli zakłady spalałyby bardziej zasiarczony węgiel, musiałyby zainwestować w bardzo drogie systemy odsiarczania, by końcowa emisja spalin spełniała wymagane prawem normy. Zdecydowanie taniej jest kupić mniej zasiarczone paliwo. I tu dochodzimy do sedna sprawy. O ile dużą energetykę na instalacje odsiarczania stać, tak mniejsze ciepłownie, często komunalne, kontrolowane przez samorządy – niekoniecznie. One więc będą stawiać na niskosiarkowy węgiel. A takiego paliwa w polskich kopalniach po prostu jest o wiele za mało. Nawet jeśli zwiększyłyby one produkcję węgla ogółem, to tego o niskiej zawartości siarki i tak nie byłoby więcej.
Tymczasem rosyjskie paliwo idealnie wpisuje się w parametry jakościowe dotyczące zawartości siarki, bo z natury ma jej mniej. Poza tym ma jeszcze jeden plus – dobrze się spala, co oznacza, że przy okazji wytwarza się mniej popiołu. Właśnie z powodu siarki nie możemy sobie, mimo zapewne dobrej ceny po wizycie prezydenta Donalda Trumpa w Polsce, sprowadzić „czarnego złota” z Ameryki. Tamtejsze paliwo zawiera jej ok. 3 proc., co oznacza, że w naszych warunkach do niczego się nie nadaje. Choć państwowy eksporter węgla Węglokoks sprowadził właśnie 75 tys. ton węgla z USA, czym wprawił wszystkich w niemałe osłupienie, jednak firma chce go mieszać w krajowym składzie w Ostrowie Wielkopolskim i taką mieszankę wysyłać na eksport. Ciekawe, ile będzie kosztował po tych eksperymentach finalny produkt i kto go kupi. Nisko zasiarczony węgiel jest raczej deficytowym towarem na rynku, więc poza Rosją możemy go jeszcze sprowadzić z Kolumbii, ale takie rozwiązanie byłoby obecnie o ok. 30 proc. droższe.
Chcąc nie chcąc jesteśmy więc skazani na rosyjski węgiel. W przypadku gazu zaczynamy mówić o możliwości całkowitego odcięcia się od dostaw w przyszłości. Z węglem teoretycznie może być tak samo, jednak zawsze pozostaje pytanie – za jaką cenę? Rząd powtarza, że bezpieczeństwo energetyczne kosztuje i nie ma co do tego wątpliwości. Jednak drogi prąd (a ten mamy z węgla) przekłada się na wyższe ceny wszystkiego innego. A tego chyba mimo wszystko chcielibyśmy uniknąć.