W większości gmin spada od 2019 r. liczba wniosków składanych o wypłatę jednorazowego świadczenia 4 tys. zł z tytułu urodzenia ciężko chorego dziecka.

Takie są wyniki sondy DGP. W pozostałych miejscach, nawet jeśli nastąpił wzrost w 2021 r., to szacunki na ten rok znów pokazują spadek. Potwierdzają to również dane z urzędów wojewódzkich, które przekazują pieniądze na ten cel. Z danych zebranych z 10 z nich wynika, że w 2019 r. wydały 9,76 mld zł, co pozwoliło na wypłatę 2,43 tys. świadczeń. Rok później kwota ta wyniosła 8,5 mln zł (2,1 tys. świadczeń). Ubiegły rok przyniósł delikatne odbicie. Wypłacono bowiem ponad 2,2 tys. świadczeń o wartości ponad 8,9 mln zł. W tym roku wypłacono je dotąd 640 razy (2,5 mln zł). I jeśli ta dynamika się utrzyma, wynik za ten rok będzie także gorszy od tego z 2021 r.
Dla przykładu w Wielkopolsce w tym roku wypłacono do dziś 101 świadczeń, wobec 398 w całym 2021 r., 374 w 2020 r. i 429 w 2019 r. Gdy wziąć pod uwagę sam Poznań, to w 2019 r. pozytywnie rozpatrzono 73 wnioski, przyznając świadczeń na kwotę 292 tys. zł. W 2020 r. – 45 (180 tys. zł), w 2021 r. było to już 60 (240 tys. zł). A do ostatnich dni maja – 21. Tu, jak słyszymy, jest duża rozbieżność między wnioskami składanymi a uznawanymi, gdyż brakuje im właściwego zaświadczenia potwierdzającego ciężką lub nieodwracalną wadę powstałą w okresie ciąży lub podczas porodu.
Przypomnijmy: świadczenie przysługuje od 2017 r. na podstawie ustawy o wsparciu kobiet w ciąży i rodzin „Za życiem”.
Pytana o te tendencję demografka prof. Irena E. Kotowska przyznaje, że choć mamy trend malejący, gdy chodzi o generalną liczbę urodzeń, to jednak w tym przypadku nie ma on fundamentalnego znaczenia, na co wskazuje rozłożenie wniosków na kolejne lata. – Pamiętajmy, że decyzją z końca 2020 r. Trybunał Konstytucyjny w praktyce zaostrzył prawo aborcyjne. Zniknęła przesłanka dopuszczająca aborcję ze względu na ciężkie, nieodwracalne i letalne wady płodu. Teoretycznie więc także wniosków o wypłatę świadczenia powinno być więcej. Skoro tak się nie dzieje, przyczyn dopatrywałabym się w działalności organizacji kobiecych lub niedostatecznej zachęcie zawartej w programie i ustawie „Za życiem” – ocenia. I przekonuje, że w świadczeniach, które mają wpłynąć na decyzje natalistyczne, kluczowa jest kompleksowość podejścia.
Paweł Kubicki, doktor nauk ekonomicznych z SGH, mówi, że program „Za życiem” był odpowiedzią przede wszystkim nie na potrzeby, ale uliczne protesty. Najpierw czarnych parasolek, a potem pod TK. – Dziś trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czemu ma służyć? Wsparciu kobiety w ciąży obarczonej ciężkimi wadami czy zmianie polityki państwa wobec osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunów – pyta. Tego drugiego nie sposób, jak przekonuje, zmienić jedną ustawą czy programem. – Realia mówią dziś o terapii, diagnozach, leczeniu, rehabilitacji, które w praktyce finansowane są z żebractwa związanego z 1 proc. – Faktycznie mówi się więcej o hospicjach perinatalnych, a dostęp do lekarzy i diagnozy jest łatwiejszy. Ale co dalej? – pyta. Kluczowe jest rozwijanie opieki wytchnieniowej w połączeniu z ofertą środowiskową, działalności doradców przy wiodących ośrodkach koordynacyjno- rehabilitacyjno-opiekuńczych (WOKRO), portalu i infolinii z fachową informacją, gdzie można otrzymać wszelką pomoc. O tym wszystkim mówił rząd na początku roku, zachwalając uchwałę, która zmieniała program „Za życiem”.
Spytaliśmy resort o stan prac nad tymi pomysłami. Do czasu publikacji tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Z nieoficjalnych informacji z resortu rodziny wynika, że nadal trwają prace nad wyłonieniem partnera, który będzie organizował te działania pod egidą ministerstwa.

Jednorazowe świadczenie nie rozwiązuje prawdziwych problemów rodzin

Profesor Mirosław Grewiński, prezes Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej, zwraca uwagę właśnie na tempo prowadzonych działań, które widocznie przyspieszają przy okazji protestów. – Ważne jest nie tylko wsparcie na początku w postaci psychologa, terapeuty, ale też w kolejnych fazach życia dziecka i funkcjonowania rodziny. Dziś np. trwa dyskusja o deinstytucjonalizacji, wycofywaniu się państwa z DPS-ów. To przywołuje pytanie, stale obecne w głowach rodziców opiekujących się niepełnosprawnymi dziećmi: gdzie one trafią po ich śmierci lub gdy zwyczajnie zabraknie im sił – pyta. Na plus działań rządu, poza podniesieniem kwoty na sam program, zalicza także rozwijanie programu asystenta osoby z niepełnosprawnościami. Z perspektywy rodzin to jednak wciąż za mało.
Doktor Agnieszka Dudzińska z Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW zwraca uwagę, że samo jednorazowe świadczenie można traktować tylko jako doraźne koło ratunkowe. – Brakuje jego regularnej waloryzacji. A także systemowych przemian na czele ze zmianami w świadczeniu pielęgnacyjnym. Dziś owszem, podniesiono jego wysokość, ale nadal przysługuje opiekunowi tylko, jeśli zrezygnuje z aktywności zawodowej. Nasze środowisko bezskutecznie postuluje od lat wprowadzenie chociaż mechanizmu złotówka za złotówkę – mówi ekspertka, która jest matką dziecka z niepełnosprawnością. Przekonuje, że w jej przypadku nie było konieczności rezygnacji z pracy, ale wiele rodzin ta sytuacja spycha do szarej strefy. Inaczej bowiem nie sposób jest utrzymać rodzinę. – Z moich badań wynika, że dziś pracuje jedynie do 10 proc. matek takich dzieci.
Docenia, że zwiększono dofinansowanie na sam program „Za życiem” prawie dwukrotnie. W latach 2022–2026 to ok. 5,95 mld zł (w latach 2017–2021 – 3,1 mld zł). – Jednak pieniądz zmienia wartość z uwagi na inflację, ceny paliw, mediów, a to wszystko rzutuje nie tylko na koszty utrzymania, ale i rehabilitacji – podkreśla. Ta ostatnia potrzebna jest nieustająca i nie da się jej realizować bez korzystania z usług komercyjnych.