Aż o cztery miliony osób różniła się w 2012 r. liczba członków OFE od liczby faktycznie tam ubezpieczonych rejestrowanych przez ZUS. Na koniec 2012 r. – według danych KNF – członkami funduszy było 15 mln 942 tys. osób. Według ZUS faktycznie ubezpieczonych w OFE było 11 mln 755 tys. Znaczna część tych osób może mieć w przyszłości problemy z uzyskaniem nawet minimalnego świadczenia. Obecnie wynosi ono 831 zł.
Aż o cztery miliony osób różniła się w 2012 r. liczba członków OFE od liczby faktycznie tam ubezpieczonych rejestrowanych przez ZUS. Na koniec 2012 r. – według danych KNF – członkami funduszy było 15 mln 942 tys. osób. Według ZUS faktycznie ubezpieczonych w OFE było 11 mln 755 tys. Znaczna część tych osób może mieć w przyszłości problemy z uzyskaniem nawet minimalnego świadczenia. Obecnie wynosi ono 831 zł.
Te cztery miliony to różnica między osobami, które mają założone w OFE konta, a tymi, które faktycznie oszczędzały na emeryturę. Kto tworzy grupę nieobecnych? – Wszyscy, za których nie są odprowadzane składki, a którzy mają konta. Na pewno bezrobotni, emigranci, renciści, osoby z zagranicy, które kiedyś okresowo pracowały w Polsce – wylicza rzecznik ubezpieczonych prof. Aleksandra Wiktorow.
Warto dodać, że nie chodzi tylko o nieodkładanie w OFE. Dotyczy to wszystkich osób, które są w nowym dwufilarowym systemie, czyli ich oszczędności nie płyną jednocześnie także na konta w ZUS. Nowy system emerytalny zadziałał tu jak termometr, pokazując problem. Teoretycznie to nic dziwnego, mamy gospodarkę rynkową, bezrobocie – więc różnica między zarejestrowanymi kontami osób, za które kiedykolwiek wpłynęły składki, a obecnie płacącymi musi istnieć. Zastanawia jednak jej skala.
– Ta liczba może się różnić, ale trochę mnie dziwi, że jest aż tak duża – wskazuje twórca systemu emerytalnego prof. Marek Góra. Porównaliśmy dane z trzech ostatnich lat i za każdym razem wynik jest podobny: liczba osób ubezpieczonych w ZUS jest o jedną czwartą niższa od liczby otwartych w OFE kont. Ale mimo że proporcja jest podobna, to przynajmniej w części nie dotyczy tych samych osób w kolejnych latach (bo bezrobotni mogą zacząć pracować, tak samo renciści, jeśli wygasną ich uprawnienia lub przejdą na emeryturę itp.).
Istotne jest to, że spora część populacji, która powinna oszczędzać w zreformowanym powszechnym systemie emerytalnym, tego nie robi. – W systemie zdefiniowanej składki ta różnica między ZUS a OFE powinna być jak najniższa, a przeciętny czas przebywania w grupie niepłacącej składek jak najkrótszy. Jeżeli ta różnica jest duża, a czas przebywania w tej grupie długi, to współczuję całemu systemowi w przyszłości – mówi ekonomista dr Bogusław Grabowski.
Nowy system daje prawo do emerytury minimalnej osobom, które przepracowały 25 lat i odłożyły przez ten czas składki od co najmniej minimalnego wynagrodzenia. Ci, którzy tego nie zrobią, dostaną jeszcze mniej lub nic. Jak duża może być ta grupa, której emerytury będą najwyżej na poziomie minimalnej? Ekonomiści nie chcą mówić o dokładnych wielkościach, bo nieznana jest struktura grupy osób niepłacących składek. Takich informacji nie mają ani ZUS, ani resort pracy. Jednak nieoficjalnie przyznają, że może to dotyczyć jednej piątej, a może nawet jednej czwartej osób, które osiągną wiek emerytalny.
Nowy system emerytalny wprowadzony w 1999 r. miał zapewnić, że emerytury zostaną dopasowane do możliwości finansowych państwa. Miało tak się stać dzięki zmniejszeniu stopy zastąpienia, czyli relacji emerytury do pensji. Relatywnie niskie emerytury i kapitałowa część systemu miały zapewnić, że mimo niekorzystnych trendów demograficznych system nie będzie obciążeniem dla finansów publicznych. Ale jeśli się okaże, że znaczna część przyszłych emerytów nie zarobi na siebie, pojawi się problem ze zbilansowaniem systemu.
– Jest spora grupa osób, która nie buduje kapitału emerytalnego, a w przyszłości będzie go potrzebować. Może być ona skazana na bardzo niskie emerytury. Do tego jeśli zapadną decyzje polityczne, przyszłe pokolenia będą skazane na wyższe podatki, by te świadczenia zwiększyć – mówi główny ekonomista Credit Agricole Jakub Borowski. Pojawi się duża liczba osób o niskich świadczeniach, która będzie wywierać presję na rządzących, by je podwyższyć. – To poważne zagrożenie. Wyjdzie na to, że wprowadziliśmy niezbilansowany system i mamy dwa miliony nędzarzy, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Efekty zobaczymy w finansach publicznych, w pieniądzach na pomoc społeczną czy w systemie minimalnej emerytury – dodaje Grabowski. Jego zdaniem rząd powinien odnieść się do tego problemu w trakcie trwającego właśnie przeglądu emerytalnego.
Na razie brak dokładnych danych do oceny skali tego zjawiska. Zdaniem resortu pracy warto przeprowadzić duże i dokładne badania karier zawodowych, które to zmierzą. Trudno też wyrokować, jak będzie wyglądał rozkład emerytur w przyszłości. „Tendencja jest taka, że najniższych świadczeń będzie pewnie więcej w porównaniu z dzisiejszą populacją emerytów, których staże pracy są pochodną pełnego zatrudnienia w poprzednim słusznie minionym ustroju” – napisało ministerstwo w odpowiedzi na nasze pytania.
Resort zwrócił uwagę, że po maju 2011 r., gdy weszła w życie korekta reformy, w ZUS założono subkonta dla 12,6 mln osób. „Liczba osób, którym otwarto rachunki w OFE i co do których nie ma jakiejkolwiek pewności, że będą jeszcze kiedykolwiek podlegać polskiemu ubezpieczeniu, przekracza 3,3 mln (20 proc ogółu)” – napisało ministerstwo.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama