- Ludziom, którzy tworzyli UOP, mówiłem, że nowa Polska zawiera z nimi umowę. Ci, którzy zostali, przystali na nowe zasady - mówi Andrzej Milczanowski, były szef Urzędu Ochrony Państwa.
W listopadzie 1990 r. William Webster, dyrektor CIA, przyjechał do Warszawy. W obecności premiera Mazowieckiego dziękował polskim służbom za operację „Samum”. W zamian obiecywał pomoc w oddłużeniu kraju.
Razem z gen. Gromosławem Czempińskim i gen. Henrykiem Jasikiem z Zarządu Wywiadu UOP byliśmy świadkami tej rozmowy. Dostaliśmy medale od dyrektora CIA. Na moim są słowa: „W dowód szczerej wdzięczności za twoją pomoc, październik 1990”. Potem był wspólny wyjazd do Krakowa i obiad u Wierzynka.
Podpisując zgodę na zorganizowanie operacji, miał pan wątpliwości?
Zastanawiałem się krótko. Później, podczas 25. rocznicy przeprowadzenia akcji – wspomniał o tym pewien emerytowany oficer wywiadu amerykańskiego. Wtedy w Iraku było blisko 5 tys. naszych obywateli. Pracowali w elektrowniach, przy budowie dróg, mostów. Wojna wywołana przez Saddama Husajna zaskoczyła ich. Gdyby pomoc polskiego wywiadu amerykańskim oficerom wyszła na jaw, mogliby zostać użyci jako żywe tarcze. Ale wiedziałem też, że Jasik i Czempiński to fachowcy, nasz wywiad ma spore możliwości operacyjne, a rezydenci w Bagdadzie mają względną swobodę poruszania się. No i było jeszcze coś. Wtedy, we wrześniu i październiku 1990 r. polski wywiad miał kiepskie notowania w kraju. Atakowany przez polityków i media potrzebował sukcesu.
To były pierwsze miesiące istnienia UOP. Pan – człowiek z zewnątrz i funkcjonariusze z komunistycznym rodowodem. Był pan ich pewien?
Polska w 1990 r. musiała mieć wywiad. Nie było innej kadry poza tą odziedziczoną po PRL. Najpierw, od maja, byłem zastępcą szefa UOP. Od sierpnia – szefem. To, że są to ludzie profesjonalni, zorientowałem się szybko.
Co z wiarygodnością, lojalnością?
Oni doskonale czuli, jaki jest kierunek politycznej jazdy w kraju i „demoludach” Europy Środkowo-Wschodniej. Wiedzieli, że zmiany będą głębokie. Mogli odejść lub się dostosować. Myślę, że wszyscy potraktowaliśmy operację w Iraku jako test wiarygodności.
A gdyby wywiad go nie zdał?
Na szali leżało życie głównego wykonawcy, gen. Czempińskiego, i wspomagających go oficerów. Mnie czekała zapewne nie tylko odpowiedzialność polityczna, ale i karna. No i nie byłoby tego, co stało się konsekwencją sukcesu. Stany umorzyły znaczną część polskiego zadłużenia. Amerykanie wnieśli znaczny wkład finansowy w wyposażenie GROM-u. Obecna władza woli nie pamiętać o tamtych wydarzeniach.
Co to za nowa służba, skoro w przytłaczającej większości stanowili ją byli funkcjonariusze?
Nie istniał sprawdzony wzór, z którego można było skorzystać. Nie widziałem tłumów nowych ludzi chętnych do pracy. Tych, którzy teraz najgłośniej krzyczą i krytykują, chętnie bym spytał, co oni dla kraju zrobili. Co ryzykowali? Ponad ćwierć wieku po tamtych wydarzeniach chcą dalej walczyć z komuną. Tzw. ustawa dezubekizacyjna autorstwa PiS jest zaprzeczeniem demokratycznego państwa, wprowadza zasadę odpowiedzialności zbiorowej i karze bez wyroku sądu. Funkcjonariuszom, którzy choćby chwilę pracowali przed lipcem 1990 r., obniżono emerytury. Wielu dostaje netto 880 zł miesięcznie. Ci ludzie złożyli blisko 25 tys. pozwów do sądu okręgowego w Warszawie. 24 stycznia 2018 r. sąd warszawski zadał pytania do Trybunału Konstytucyjnego o zgodność z prawem rozwiązań zapisanych w ustawie. Dotąd TK nie zajął się sprawą. Mam więc jeszcze jedno pytanie do dzisiejszych moralistów: tak wygląda państwo prawa?
Niektórzy mówią, że pana nie poznają: opozycjonista w czasach PRL, teraz „obrońca UB-ków”.
Miałem to szczęście, że uczestniczyłem w wydarzeniach Sierpnia’80, grudnia’81 i sierpnia’88 r. W grudniu w stanie wojennym byłem w Szczecinie w Stoczni im. Warskiego. Czołgi rozwaliły bramę, strajk został rozbity, a ja za współkierowanie nim i organizowanie zostałem przez sąd Pomorskiego Okręgu Wojskowego skazany na pięć lat więzienia (o co nie mam do sądu pretensji, prokurator żądał dla mnie 11 lat). Wyszedłem po amnestii 15 kwietnia 1984 r. I dalej działałem w podziemiu. To były najważniejsze wydarzenia mojego życia. Potem w 1990 r. to ja w UOP przyjmowałem ludzi do służby. Mówiłem im, że nowa Polska zawiera z nimi umowę. Była weryfikacja. Ci, którzy zostali, przystali na nowe zasady. Była ustawa o UOP z kwietnia 1990 r. Ustawa o zaopatrzeniu emerytalnym z 1994 r. potwierdzała te ustalenia. I tak do 2009 r., do pierwszej ustawy autorstwa PO obniżającej świadczenia funkcjonariuszom. Wtedy sprawa również trafiła do Trybunału Konstytucyjnego, który jednak zdołał się wypowiedzieć wyrokiem z 24 lutego 2010 r.: „Każdy funkcjonariusz organów bezpieczeństwa Polski Ludowej, który został zatrudniony w nowo tworzonych służbach policji bezpieczeństwa, ma w pełni gwarantowane, równe prawa z powołanymi do tych służb po raz pierwszy od połowy 1990 r., w tym równe prawa do korzystania z uprzywilejowanych zasad zaopatrzenia emerytalnego”. Ustawą z 2016 r. PiS ukarał tych ludzi po raz drugi i zakwestionował wyrok TK. To jest oczywiste bezprawie. W opisanym wyżej stanie rzeczy konstytucyjne prawo „do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd” (art. 45. 1 Konstytucji RP) – jest fikcją.