Konieczność posiadania strategii ochrony obszarów wodno-błotnych o międzynarodowym znaczeniu wynika z konwencji ramsarskiej, której Polska jest stroną. Ostatnia wygasła jednak w 2013 roku. W 2021 Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska zamówiła nową, która trafiła do ministerstwa klimatu jeszcze za rządów PiS. Potem została przekazana do uzgodnień międzyresortowych i słuch po niej zaginął. W szufladzie przeleżała aż cztery lata.
Na początku miesiąca kolejny międzyresortowy zespół, który miał przedstawicieli ministerstwa środowiska, rolnictwa, finansów, spraw wewnętrznych, infrastruktury, a także Wód Polskich, GDOŚ i Straży Granicznej, zgodził się co do głównych założeń nowej strategii. Sam dokument ma być gotowy jesienią i trafić do konsultacji. Chodzi m.in. o działania renaturyzacyjne, uwodnienie osuszonych wcześniej torfowisk, odtworzenie terenów bagiennych i naturalnych rozlewisk rzek.
Bagna przy wschodniej granicy mają priorytet
Główną zmianą w podejściu do strategii mokradłowej jest jednak nacisk położony na obronne znaczenie obszarów bagiennych we wschodniej części kraju. Na ich odtworzeniu zależy przyrodnikom, ale w szczególny sposób także i wojsku. Jedną z przyjętych rekomendacji jest pierwszeństwo alokacji pieniędzy na tworzenie i przywracanie obszarów zalewowych w pasie przygranicznym. Ponadto - jak dodał na wczorajszej konferencji prasowej wiceminister Mikołaj Dorożała - resort klimatu przy wsparciu ministerstwa obrony chce uzyskać finansowanie krajowe i europejskie na projekty tzw. podwójnego zastosowania, czyli dotyczące obronności i kwestii środowiskowych lub zaopatrzenia w wodę.
– Początkowo priorytetowe znaczenie w strategii miały mieć te gminy, na terenie których znajdują się obszary objęte Konwencją Ramsar, teraz widać, że ochrona mokradeł skłania się w stronę jej obronnego potencjału na wschodniej granicy. Tam też jest potrzebna, ale nie jest przecież tak, że terenów, które domagają się działań ochronnych, nie ma w reszcie kraju - mówi prof. Wiktor Kotowski, jeden z autorów strategii z 2021 roku.
Osuszanie torfowisk emituje tony gazów cieplarnianych
Teoretycznie w Polsce mamy 1,5 mln ha torfowisk, jednak tylko ich niewielka część akumuluje torf. Większość osuszyliśmy dla celów rolniczych, co z jednej strony dało żyzną glebę, z drugiej spowodowało skokowy wzrost emisji CO2. Osuszenie powoduje rozkład materii organicznej z torfu, co rolnictwu udostępnia związki fosforu i azotu, ale węgiel, który był wiązany w torfowisku przez tysiące lat, wraca do atmosfery nawet 20 razy szybciej niż był akumulowany. Dziś osuszone torfowiska to jeden z największych problemów klimatycznych po stronie sektora rolniczego. Z kolei z punktu widzenia wojska grząski i niestabilny teren po odwróceniu tego procesu jest naturalną zaporą przed atakiem od wschodniej strony. - Uwodnienie torfowisk jest stosunkowo proste i może zająć 2-3 lata, jednak główną przeszkodą jest struktura właścicielska tamtych terenów. Znaczną część osuszyliśmy na cele rolnicze i dziś ta ziemia jest w prywatnych rękach - zauważa prof. Kotowski. Ministerstwo klimatu nie ma jeszcze odpowiedzi na pytanie, czy dla potrzeb przyszłej strategii zabezpieczy pieniądze np. na wykup ziemi czy subsydia dla rolników, którzy zmienią sposób gospodarowania ziemią i będą szukali swojej szansy w tzw. paludikulturze, czyli rolnictwie bagiennym. Dziś trudno jest do tego szukać zachęt finansowych na poziomie polityki rolnej.
Wojsko widzi szansę na zaporę przed atakiem ze Wschodu
Z punktu widzenia wojska szczególne znaczenie mają bagna oraz gęste i podmokłe lasy łęgowe powstające nad nieuregulowanymi rzekami. Dla czołgów przeciwnika takie tereny to tzw. „no-go zone”. Kilka dni temu ministerstwo klimatu na spotkanie z wojskowymi odpowiedzialnymi za Tarczę Wschód zaprosiło więc przyrodników. - Coś, co wówczas wybrzmiało to zbieżność celów. Oczywiście nam zależy na odtwarzaniu obszarów wodno-błotnych z zupełnie innego powodu niż wojsku, jednak co istotne: nie są to sprzeczne interesy, wręcz przeciwnie. Logiczne rozumowanie wojskowych jest takie, że lepiej bronić kraju w kilku przesmykach, które wciąż będą mogły nadawać się do przejścia granicy niż na całej jej długości, względy bezpieczeństwa idą więc w parze z interesem przyrody, która we wschodniej części kraju jest wyjątkowo cenna - podkreśla prof. Michał Żmihorski, dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN, jeden z pierwszych, który wskazywał na strategiczne znaczenie przyrody w myśleniu o Tarczy Wschód.
Monitoring na Bugu i Tarcza Wschód. Jak chronić granicę Polski?
Jednak interes wojska i działania MSWiA nie idą ze sobą w parze. Tarczą Wschód zajmuje się wojsko, zaporą w Puszczy Białowieskiej i monitoringiem Bugu MSWiA, które stara się utrzymać kontrolę nad migracją. Podczas gdy pierwsze marzy o „no-go zone” na wschodniej granicy, drugie umacnia monitoring na Bugu, co wymagało m.in. wycięcia całego pasa nadbrzeżnej roślinności, by móc zainstalować tam potrzebną do obserwacji infrastrukturę. Wcześniej, jeszcze za czasów PiS, w Bugu pojawiła się tzw. concertina, czyli drut żyletkowy, również problematyczny z punktu widzenia ochrony przyrody. To, jak zarósł brzeg rzeki w ciągu kilku miesięcy można zobaczyć na zdjęciach:
- Rozumiem, że państwo musi utrzymywać kontrolę nad swoją granicą i nie może sobie pozwolić na niekontrolowaną migrację, jednak w przypadku działań na Bugu zdecydowano się na działania, które wydają się sprzeczne z ideą strategicznego odtwarzania dzikości w dolinie rzeki. Zainstalowany monitoring wymaga nieustannego koszenia pasa terenu nad Bugiem i to na długości 180 km. Po roku widać już, że kilka miesięcy wegetacji wystarczy, żeby cały ten teren na nowo zarósł, taki system z punktu widzenia ochrony przyrody jest nie do przyjęcia, a z punktu widzenia finansów jest studnią bez dna. Wystarczyło przesunąć go na przykład nieco dalej, na łąki, żeby nie wchodzić z wycinką w łęgi - opowiada prof. Żmihorski.
Wszystkie drogi prowadzą do wschodniej granicy
Zapora w Puszczy Białowieskiej to także obszar spraw wewnętrznych i administracji. Tam z kolei na potrzeby budowy, a także jako pozostałość po intensywnej gospodarce leśnej, do granicy prowadzą dziesiątki dróg, co także stoi w sprzeczności z „przyrodniczą strefą buforową” na wschodzie kraju. - Puszcza jest lasem niezwykle trudnym do przebycia, czego doświadczam podczas pracy w terenie. Jednak sieć przejezdnych dróg leśnych do granicy jest niezwykle gęsta, mamy tu drogi co 500 czy 700 metrów, co znacznie ułatwia przekroczenie tego kompleksu leśnego przez potencjalnego agresora. Mam nadzieję, że po zakończeniu wszystkich prac MSWiA oraz MON dojdą do porozumienia w sprawie wzajemnych działań i wiele z tych dróg zostawimy do zarośnięcia przez las. Przecież w wyniku zagrożenia od wschodniej strony wszystkie te drogi trzeba całodobowo patrolować, co pochłania ogromne zasoby ludzkie, z pewnością moglibyśmy nasze siły wykorzystać mądrzej - mówi prof. Żmihorski.
Wśród założeń do przyszłej strategii znalazł się m.in. zapis, że realizacja rozbudowy infrastruktury transportowej ma się odbywać przy poszanowaniu jej zasad. Szczegółów na razie brak.