W Kątach między ludźmi a kormoranami zapanowało zawieszenie broni. Mogłoby tak być i gdzie indziej, gdyby państwo wzięło odpowiedzialność za szkody albo ludzie przestali widzieć tylko zyski i straty. Bo od ptaków nie można wymagać znajomości rachunku ekonomicznego.

Podobno Henryk O. (imię i inicjał zmienione) wypłynął z kolegą rybakiem na Jezioro Tonowskie z myślą o okoniach. Podobno połów był udany, a na wyspie na jeziorze przycumowali jedynie po to, by załatwić potrzeby, a nie dlatego, że akurat tam kolonię miały kormorany. Podobno pod drzewami, na których były gniazda, było mnóstwo małych karpi. Takich samych, jakimi kilka dni wcześniej Henryk O. zarybił swój staw hodowlany, inwestując w to kilka tysięcy złotych. Karpiki leżały pod drzewami, bo kormoran to ptak, który nie lubi się schylać po rybę, którą upuści. Podobno na ich widok Henryk O. bardzo się zdenerwował i w tych nerwach parę godzin później wrócił z kolegą na wyspę uzbrojony w długie, metalowe rury, i razem zaczęli strącać gniazda z pisklakami i niewyklutymi jeszcze jajami.

Podobno, bo Henryk O. nie chce o tym rozmawiać. Wiadomo za to, że, jak wyliczyło jedno z towarzystw ochrony przyrody, mężczyźni strącili 110 gniazd, zabili 300 piskląt i rozbili kilkadziesiąt jaj, za co, jak poinformowała prokuratura, grozi im kara do trzech lat więzienia. A jeśli sąd uzna, że działali ze szczególnym okrucieństwem, to nawet pięć.

– Nie ma co gadać, czynu pochwalić nie można, ale warto się zastanowić, co ich do tego pchnęło – mówi dr inż. Henryk Sobolewski, prezes Gospodarstwa Rybackiego Łysinin, w skład którego wchodzi Jezioro Tonowskie.

Ptak vs. człowiek

Gospodarstwo to ponad 100 jezior o powierzchni 5,5 tys. ha. Henryk Sobolewski pracuje w nim od ponad 50 lat i na razie nie zamierza iść na emeryturę, bo jak mówi, ma tu jeszcze wiele do zrobienia. Od lat walczy z nielegalną zabudową linii brzegowych, zanieczyszczaniem ściekami i spływającą do jezior z pól chemią, co powoduje degradację wód. Boleje nad tym, że lustra jezior obniżają się z roku na rok i wytyka, że to m.in. przez brak retencji, która w latach słusznie minionych ratowała jeziora przed wysychaniem. Dziś nie działa, więc na niektórych jeziorach gospodarstwa poziom wód obniżył się nawet o 2 m. To z kolei sprawia, że brzegi – wcześniej porośnięte trzciną, która chroniła ryby przed kormoranami – świecą teraz golizną, która przed niczym nie chroni. W głębokich jeziorach ryba może się jeszcze schować, ale w płytkich i czystych nie ma szans. Jest jak na patelni. Istny raj dla kormoranów.

Prezes Sobolewski nieraz słyszał, że kormoran zjada tylko ryby gospodarczo nieistotne – ukleje, płocie, leszcze czy okoniowate. Ale on wie swoje – ptaki lubią węgorze. Leszcz jest krępy i szeroki, łatwo przez gardło nie przechodzi. Tak samo okoń, którego podczas karmienia piskląt trzeba wypluć, co utrudniają jego ostre płetwy. Co innego węgorz. Nieraz więc widział, jak ptak zręcznie przekłada go w dziobie i połyka.

Jeden kormoran zjada średnio 0,5 kg ryb dziennie. Prezes twierdzi, że na swoim terenie ma kilkanaście tysięcy tych ptaków. W sumie gospodarstwo traci więc kilka ton ryb dziennie. W dodatku populacja kormorana się zwiększa, bo gatunek nie ma naturalnych wrogów i jest pod ochroną, co wyklucza podejmowanie zbyt drastycznych kroków. Można go odstraszać armatkami hukowymi, ale to inteligentny ptak, więc po pewnym czasie orientuje się, że huk nie czyni krzywdy i się przyzwyczaja. Można uzyskać pozwolenie na ograniczony odstrzał, ale zlikwidowanie kilkunastu czy kilkudziesięciu sztuk nic nie daje. Ludzie, którzy inwestują pieniądze w stawy hodowlane, są bezsilni. I zdesperowani. – Mogą pomyśleć, że prawa ptaków są ważniejsze od praw człowieka, a tak chyba nie powinno być – tłumaczy ich Henryk Sobolewski.

Żyłka lepsza od nylonu

Między rybakiem a kormoranem zgody nie było nigdy. Doktor Michał Goc, ornitolog, emerytowany pracownik Katedry Ekologii i Zoologii Kręgowców Uniwersytetu Gdańskiego, przypomina, że w Prusach, na terenach dzisiejszych Ziem Odzyskanych, rybacy wycinali drzewa, na których te ptaki zakładały gniazda. Bez pardonu strzelali też do nich z karabinów. Do walki wzywani byli nawet żołnierze. Nic dziwnego, że w latach 30. XX w kormoran stał się gatunkiem zagrożonym wyginięciem. – Źródła mówią, że w tamtym czasie na terenach dzisiejszej Europy Zachodniej było zaledwie 4–6 tys. par lęgowych – mówi dr Goc.

ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna / rys. Adam Głowacki

Gdy w latach 50. sytuacja dojrzała do tego, by wziąć kormorana pod ochronę, jego populacja zaczęła wzrastać, i to gwałtownie. Swoje zrobiły też zrzuty ścieków przemysłowych i komunalnych oraz nawożenie pól, które użyźniły jeziora i sprawiły, że stały się bogatsze w pokarm. Nic tylko jeść i się rozmnażać. Więc kormoran jadł i się rozmnażał. Tempo było imponujące. W niektórych krajach liczba kormoranów podwajała się co cztery lata. Pod koniec ubiegłego wieku na terenie Europy było już 200 tys. par lęgowych.

Zanim w Kątach Rybackich powstał rezerwat, na Mierzei Wiślanej osiadło kilkanaście par. Z roku na roku przybywało ich, bo stary las z ponadstuletnimi sosnami okazał się świetnym miejscem na budowę gniazd. A Zatoka Gdańska z jednej strony i Zalew Wiślany z drugiej – idealnym żerowiskiem. Tym bardziej że w zasięgu skrzydeł były jeszcze Nogat, ujście Wisły i jezioro Drużno – też pełne ryb.

W 1959 r., dwa lata po utworzeniu rezerwatu, na starych drzewach gnieździło się już 117 par kormoranów. Wciąż na tyle mało, by pierwsze ptaki, które co roku przylatywały do Kątów na przełomie lutego i marca, rybacy witali uśmiechem. Zwiastowały pieniądze, bo zwykle dwa, trzy tygodnie później kładli łodzie na wodę i rozpoczynali sezon.

40 lat później rezerwat trzeba było powiększyć z 11 do ponad 100 ha, co wraz z otuliną dało ponad 165 ha obszaru chronionego. W 2005 r. kolonia kormoranów osiągnęła apogeum – liczyła 11 tys. par, co wraz z wyklutymi młodymi daje niemal 40 tys. ptaków. Rybacy przestali uśmiechać się na ich widok. Raczej rzucali kamieniami, oskarżając je o spustoszenie Zalewu Wiślanego. Tyle że sami też nie byli bez winy.

Paweł Stępniewski, naczelnik wydziału zadrzewień i ochrony gatunkowej w Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Gdańsku, zwraca uwagę, że tam, gdzie stan środowiska jest dobry, relacje między gatunkami są zrównoważone. Nie dochodzi do nagłych zmian liczebności, dopóki coś się nie zepsuje w ekosystemie. A tak właśnie stało się w Kątach Rybackich.

Na początku lat 90. XX w. nylonowe sieci, w które ryba łapała się średnio (bo widać je w wodzie, więc co sprytniejsze ryby je omijały), zastąpiono sieciami żyłkowymi. W te wpadały nawet najsprytniejsze. Pełne sieci to pełne portfele, więc ci, którzy wcześniej mieli po 20, 30 żaków, czyli pułapek z sieci ze skrzydłami, co zwiększa ich zasięg, zaczęli ich stawiać kilkaset. Bywały lata, kiedy na Zalewie Wiślańskim jak okiem sięgnąć z wody sterczały tyczki. A pod nimi setki ton ryb w sieciach.

Skupieni na zarabianiu rybacy zapomnieli o zarybianiu, więc większych gatunków szybko zaczęło brakować. Zwłaszcza sandacza, największego drapieżnika w Zalewie i naturalnego rywala kormorana w walce o pożywienie. Gdy go zabrakło, drobnica mnożyła się jak nigdy, a ptaki nie musiały się martwić o jedzenie, więc rozmnażały się na potęgę. A wraz z rosnącą liczbą kormoranów rosła niechęć. Nie tylko ze strony rybaków.

Jaja w oleju

Dopóki kolonia mieściła się w granicach rezerwatu, dopóty mieszkańcy Mierzei Wiślanej nie mieli specjalnych powodów do narzekań. Gdy jednak sosen w rezerwacie zaczęło brakować, kormorany zajmowały na gniazda drzewa poza jego granicami. Rozmnażały się w takim tempie, że szybko zbliżyły się do ludzkich osiedli – od zachodu do Sztutowa, od wschodu do Kątów. Mieszkańcy nie byli zadowoleni. Turyści też nie. Tam, gdzie mieszkają kormorany, drzewa obumierają, a poszycie lasu znika pod grubą warstwą ich odchodów. Konflikt był nieunikniony. Zapadła decyzja, by ograniczyć rozrost kolonii.

Plan przygotowali pracownicy Parku Krajobrazowego Mierzeja Wiślana. Na obrzeżach kolonii ludzie wspinali się wysoko na stare sosny, sięgali do gniazd i spryskiwali leżące w nich jaja olejem, który zatyka pory w skorupce i nie dopuszcza do rozwoju zarodka. Podmieniali też jaja na kurze, pomalowane specjalną farbą, by ptak nie zorientował się, że z wysiadywania nic nie będzie. To ważne, bo z obserwacji innych ptaków błotno-wodnych wynika, że jeśli przystępują do lęgów i nie udaje się im ich wyprowadzić, to opuszczają kolonię i szukają nowej, która da im większą szansę na potomstwo. Samo płoszenie nie wystarcza – ptaki mogą wtedy zbudować gniazdo na sąsiednim drzewie. Musiały się przekonać, że ta kolonia nie jest dla nich.

Smarowanie i podmienianie jaj trwało sześć lat. Ptaki, które nie doczekały się piskląt, odlatywały, reszta wróciła do rezerwatu.

– Część ptaków z Kątów Rybackich odleciała na Mierzeję Kurońską. Nowe kolonie są atrakcyjne, charakteryzują się większą dynamiką, ptaki składają więcej jaj, wykluwa się z nich więcej piskląt, a to przyciąga ptaki z innych kolonii – tłumaczy Paweł Stępniewski, który realizował program ograniczenia kolonii w Kątach Rybackich.

Mniej więcej w tym samym czasie wprowadzono zakaz połowu sandacza na Zalewie Wiślanym. Gdy po kilku latach go zniesiono, kormoranom nie było już tak łatwo o pożywienie. Coraz częściej znajdowano martwe ptaki z pustym wolem. Nic więc dziwnego, że kolejne opuszczały rezerwat. Dziś w Kątach Rybackich zostało ok. 2,5 tys. par.

Ryba jak owca

Kormoran to ptak wędrujący. Lubi latać. Zwłaszcza po okresie lęgowym, gdy nie musi trzymać się blisko gniazda. Wtedy w poszukiwaniu pokarmu potrafi przeszukać teren w promieniu 30 km. A jeśli go nie znajdzie lub będzie go za mało, to wyemigruje.

To typ oportunisty. Potrafi wykorzystać każdą nadarzającą się okazję, by zdobyć pożywienie. Robi to raczej w pojedynkę, ale gdy do Zatoki Gdańskiej wpłynie ławica śledzi, potrafi się zorganizować i zapolować stadnie. Stawom hodowlanym nie przepuści.

Doktor Goc mówi, że zbiorniki naturalne są dla wszystkich. Dla ludzi i dla zwierząt. Nikt nie może mieć pretensji do ptaków czy wydr, że polują na ryby. Tym bardziej że natura tak wszystko zorganizowała, że ryba nie jest tu bez szans. Stawy hodowlane to co innego – brzegi bez roślinności, wody niewiele, wszystko po to, by móc łatwiej odławiać ryby. I żadnych zabezpieczeń. Jak w tej sytuacji dziwić się kormoranom?

W przypadku zwierząt chronionych jest tak, że jak czynią szkody, to państwo za nie płaci. Za dzika płaci, za wilka płaci… Henryk Sobolewski uważa, że za kormorana też powinno. Nie ma nic przeciwko różnorodności, ale jeśli państwo jej chce, to musi wziąć za nią finansową odpowiedzialność. I przekonuje, że rachunek szkód jest prosty: liczba kormoranów pomnożona przez 0,5 kg ryby i ustaloną kwotę odszkodowania. To powinno załatwić sprawę.

Paweł Stępniewski przekonuje, że to nie jest takie proste. Po pierwsze, szkody trzeba udowodnić. O ile w stawach hodowlanych jest to w miarę łatwe, o tyle na jeziorach już nie. Po drugie, straty można minimalizować. Ustawa o ochronie przyrody pozwala na działania zwalniające z zakazów w stosunku do gatunków chronionych, w tym kormorana, w celu ograniczenia ich negatywnego oddziaływania na gospodarkę człowieka. Można go wypłoszyć z atrakcyjnych gospodarczo jezior, a pozwalać mu się osiedlić na tych mniej atrakcyjnych. Przy brzegach stawów można budować kryjówki dla ryb, nad lustrem wody rozciągnąć cienkie linki, które nie pozwolą rozpostrzeć ptakom skrzydeł, albo nakryć cały staw siecią.

Fakt, wszystko to kosztuje, ale skoro hodowca owiec musi zadbać o ich bezpieczeństwo, to czemu hodowca ryb nie miałby robić tego samego? Zdania są podzielone. Henryk O. z kolegą (rybakiem) czekają na decyzję prokuratury i ewentualny akt oskarżenia. Prezes Sobolewski ma nadzieję, że sąd będzie łagodny, bo nie zrobili tego dla korzyści, tylko w gniewie i z bezsilności. Ekolodzy chcą, by ewentualny wyrok był surowy i odstraszał innych.

O zgodę będzie trudno. Być może trudniej nawet niż między rybakami a kormoranami. Wprawdzie nad Jeziorem Tonowskim sytuacja jest wciąż napięta i daleka od rozwiązania, ale w Kątach chyba się udało. Bo może jeszcze nie machają tam na widok kormoranów z radości, jak dawniej, ale przynajmniej nie rzucają w nich kamieniami. Jeśli to nie zgoda, to przynajmniej zawieszenie broni. ©Ⓟ

W przypadku zwierząt chronionych państwo płaci za szkody. Za dzika płaci, za wilka płaci… Za kormorana też by mogło – twierdzą jedni. Inni przekonują, że straty trzeba jeszcze udowodnić, a poza tym można je minimalizować