Tymczasem na dnie Bałtyku zalega ponad 50 tys. ton broni chemicznej zawierającej gazy porażające układ nerwowy, łzawiące, gaz musztardowy oraz inne gazy parzące. Chemikalia pochodzą z arsenału III Rzeszy, który po II wojnie światowej na mocy konferencji poczdamskiej miał zostać zatopiony w oceanie na głębokości tysiąca metrów.
– Do oceanu było jednak daleko, więc alianci większość broni chemicznej zatopili w Morzu Bałtyckim i Morzu Północnym – mówi Andrzej Jagusiewicz, główny inspektor ochrony środowiska.
– W Polsce broń chemiczna zalega praktycznie wszędzie, od Szczecina do Elbląga. W 2008 roku Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy przyjęło rezolucję na temat zatopionej broni chemicznej, która mówi, że trzeba ją zlokalizować, zinwentaryzować i znaleźć rozwiązanie – dodaje Andrzej Jagusiewicz.
Koszty wydobycia broni są znaczące (szacowane nawet na 5 mld dolarów) i Polska sama ich nie udźwignie. Dlatego według zasady „zanieczyszczający płaci” oczyszczanie Bałtyku powinno sfinansować NATO jako spadkobierca aliantów.
– W 2014 r. kończy się projekt CHEMSEA (Chemiczna Amunicja – Poszukiwanie i Oszacowanie – red), który otworzy drogę do projektu pilotażowego NATO. Starania o te środki już trwają – zapewnia Andrzej Jagusiewicz.
Pozostawiona na dnie broń chemiczna stwarza zagrożenie dla morskich ekosystemów, ponieważ bomby zawierające gazy czasem się rozszczelniają (generalnie wg szacunków naukowców z Wojskowej Akademii Technicznej powinny wytrzymać ok. 150 lat).
– Obecna technologia pozwala już na bezpieczną utylizację broni chemicznej. Używa się do tego specjalnych komór detonacyjnych – mówi Terrence Long, przewodniczący Międzynarodowego Dialogu ds. Zatopionej Broni.
Dla wzmocnienia naszych starań o oczyszczenie Bałtyku potrzebne są działania polityczne. Ministerstwo Spraw Zagranicznych przygotowuje delegację na konferencję przeglądową Konwencji o broni chemicznej, na której Polska będzie lobbować za wzmocnieniem ONZ-owskiej rezolucji, która mogłaby zostać przyjęta na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ w grudniu tego roku.