W naszym kraju koszty są przerzucone na społeczeństwo. Każdy może hałasować, ile chce, a za bariery akustyczne, wymianę nawierzchni płaci samorząd - mówi Piotr Kleczkowski, profesor Piotr Kleczkowski, Katedra Mechaniki i Wibroakustyki, Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie
DGP
Unia Europejska chce dokładniej mierzyć hałas w miastach.
Chce także uwzględniać wrażliwość człowieka na różne typy hałasu i w mapach hałasu podawać jego wpływ na zdrowie. Świdrujący dźwięk pracującej piły jest bardziej nieprzyjemny niż monotonny szum hałasu lotniczego, a w żadnej z dotychczasowych metod nie było to uwzględniane. Ta metoda, zawarta w aneksie III do dyrektywy hałasowej UE, ma być wkrótce gotowa, ale rozwiązania raczej nie wejdą w życie przed 2022 r. Mapy akustyczne w skali kraju sporządzane do tego czasu powstaną na podstawie bardziej dokładnych danych, zgodnie z aneksem II. Jednak większa dokładność danych, to wyższe koszty, które nie przełożą się niestety na poprawę jakości życia mieszkańców, bo sposoby ograniczania hałasu są ograniczone.
Mapy akustyczne są obowiązkowe dla miast powyżej 100 tys. mieszkańców. Co robią one, żeby było ciszej?
Najtańszą metodą jest ograniczenie prędkości na ulicach. Gdy ograniczymy ją z 70 km/h do 30 km/h, poziom dźwięku spadnie o 10 dB. To mniej więcej dwukrotne obniżenie głośności typowych dźwięków. Mniej hałasu powoduje też ruch o mniejszym natężeniu. Znaczenie ma jego koordynacja, na przykład tak zwane zielone fale – im rzadziej samochody się zatrzymują i przyśpieszają, tym jest ciszej. Można ten efekt uzyskać bez ponoszenia kosztów.
Inne metody są drogie i mają swoje ograniczenia. Przy arteriach można stawiać ekrany akustyczne, ale nie ma na nie miejsca w centrach miast. Zawsze pomaga wymiana nawierzchni, ale taka, która pochłania dźwięk, zwiększa koszt remontu o milion złotych za kilometr drogi. Trzeba ją konserwować i czyścić specjalistycznym sprzętem. Ciche nawierzchnie sprawdzają się jednak lepiej w Europie Zachodniej, bo w Polsce jeździ wciąż wiele starych, rozklekotanych samochodów. Cichsze są nowoczesne tramwaje, bo dobrze amortyzują wstrząsy, ograniczają je też nowoczesne torowiska. Koła i torowiska odpowiednio się szlifuje i smaruje. I na tym możliwości właściwie się kończą.
Jak głośno jest w polskich miastach?
Normy są przekraczane na bardzo niewielkiej powierzchni dużych miast. W Krakowie na ostatniej mapie z 2017 r. okazało się, że 8,4 proc. mieszkańców jest narażonych na przekroczenia. Na poprzedniej mapie, wykonanej kilka lat wcześniej, było to tylko 5 proc. Natomiast powierzchnia miasta, gdzie są przekroczenia, to 1,49 proc., wcześniej było 1,27 proc. Jest więc gorzej, ale na pierwszy rzut oka nie są to dane alarmujące. Problem jednak leży w poluzowanych w 2012 r. poziomach dopuszczalnego hałasu, które obecnie są dużo łagodniejsze niż zalecane przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). Organizacja ta idzie zresztą w odwrotnym kierunku – ostatnio obniżyła zalecany dopuszczalny poziom hałasu drogowego, średni roczny poziom całodobowy to zaledwie 53 dB, a nocny – 45 dB. Gdyby przyjąć normy WHO, okazałoby się, że żyjemy w innej rzeczywistości, a na przekroczenia norm hałasu narażonych byłaby większość mieszkańców miast.
Życie w hałasie kosztuje. Kto za to płaci i ile?
W UE roczne straty tylko z powodu hałasu drogowego ocenia się na 38 mld euro. Na pewno odbija się on na zdrowiu. Podstawowym miernikiem jest odsetek ludzi, u których występuje rozdrażnienie z powodu hałasu. Jesteśmy pod tym względem na 12. miejscu w UE.
Z wielu badań wynika, że hałas zakłóca zdolności poznawcze dzieci, szkodzi układowi sercowo-naczyniowemu. Prowadzono badania epidemiologiczne. Ocenia się, że w Unii rocznie występuje 16 tys. 600 zgonów z powodu nadmiernego hałasu, z czego 12 tys. to zgony z powodu niedokrwiennej choroby serca, ale zdarzają się też udary. Ocenia się, że wzrost poziomu dźwięku o 10 dB powoduje wzrost ryzyka wystąpienia niedokrwiennej choroby serca o 8 proc. – dowody na to są bardzo mocne. Ocenia się także, że ryzyko udaru rośnie o 14 proc. – tutaj wyniki badań nie są jednak tak bardzo przekonujące. Działanie naszego słuchu opiera się na mikroskopijnych pręcikach nazywanych rzęskami, które pod wpływem dźwięku delikatnie się uginają. Jeżeli ugięcia te są zbyt duże, to pręciki tracą zdolność powrotu do naturalnej pozycji. Tak stopniowo tracimy słuch.
Jak z hałasem radzą sobie europejskie miasta i kraje?
W Wielkiej Brytanii planowane jest umieszczanie kamer akustycznych: kamery z mikrofonem, która będzie mierzyła hałas. Kierowca motocykla, który przekracza normy hałasu, bo przerobił swój pojazd, zostanie zarejestrowany i otrzyma mandat. Wystarczy, że taki głośny motocykl przejeżdża tylko raz w ciągu nocy w cichej okolicy, by łączną nocną ocenę hałasu podnieść o około 20dB.
W Polsce koszt hałasu jest przerzucony na społeczeństwo. Każdy może hałasować, ile chce, a koszty zmian technicznych, barier akustycznych, wymiany nawierzchni ponosi gmina, samorząd, czyli społeczeństwo. Poza tym sposób walki z hałasem jest nieskuteczny i nieekonomiczny, a wystarczą proste działania, do których potrzeba woli politycznej. W ochronie środowiska powinno być zasadą, że należy przede wszystkim ograniczać źródło zanieczyszczeń. Natomiast polska norma hałasu pojazdów to norma muzealna, która rażąco odbiega od tego, co robi Europa. Sama metoda pomiaru sprawia, że nawet trudno jest zestawić dane z zaleceniami unijnymi.
Diametralnie inaczej wygląda to w Stanach Zjednoczonych. Tam najpełniej jest realizowana zasada: zanieczyszczający płaci. Czyli ten, kto jest źródłem hałasu. Jeśli nie chce płacić kar, musi ponieść większe koszty inwestycyjne, unowocześnić sprzęt. Swoje rozwiązania wprowadzają samorządy. W Nowym Jorku ograniczono głośność słuchania muzyki w słuchawkach, by dźwięki nie były wyraźnie słyszalne z odległości 1,5 metra.
Wracając do map akustycznych. Może mieszkańcom hałas nie przeszkadza?
Mapy są pomocne. Jednak gdyby społeczeństwo przykładało do hałasu większą wagę, to miałyby one wpływ na wartość rynkową nieruchomości, na wartość ceny wynajmowanych mieszkań, a tak chyba nie jest. W dodatku map akustycznych nie przygotowują mniejsze miejscowości, bo nie muszą. Częściowo jest to zrozumiałe ze względu na koszty. W Krakowie dwa lata temu opracowanie mapy kosztowało 568 tys. złotych, a programu ochrony przed hałasem 305 tys. złotych.