Według społeczników Librus może łamać akt o usługach cyfrowych. Nie ma jednak urzędu, który mógłby to sprawdzić. Z kolei Vulcanowi przygląda się UOKiK

– Prezes UOKiK uznał, że zasadne jest zweryfikowanie działań spółki Vulcan w ramach postępowania wyjaśniającego – mówi DGP Kamila Guzowska z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. To pokłosie kilkunastu skarg, jakie wpłynęły do urzędu na przełomie sierpnia i września.

O co chodzi? Vulcan specjalizuje się w dostarczaniu oprogramowania dla szkół. Jednym z jego flagowych produktów jest dziennik elektroniczny, czyli narzędzie pośredniczące w kontakcie rodziców i nauczycieli. Uruchomienie takiego e-dziennika w przeglądarce internetowej jest bezpłatne, do tej pory opłata nie była pobierana także za dostęp do aplikacji mobilnej. Tak będzie jednak tylko do końca października. Potem platforma, wzorem swojego największego konkurenta – Librusa, będzie pobierać opłaty za dostęp do niektórych funkcji. – Konsumenci skarżą się przede wszystkim na sposób informowania o rodzajach kont i związanych z nimi opłatach – przyznaje Guzowska. – Sygnały, które wpłynęły do urzędu w związku z wprowadzeniem opłat za dostęp do e-dziennika przez aplikację mobilną, analizujemy zarówno od strony ochrony konkurencji, jak i naruszenia zbiorowych interesów konsumentów – dodaje.

Zamknięty dostęp do dziennika

Zmiany w Vulcanie zmobilizowały rodziców. W połowie września petycja dotycząca e-dzienników trafiła na biurko minister edukacji. Jej autorzy domagają się, by MEN postawił tamę komercjalizacji publicznej oświaty i wprowadził wymogi dla dzienników elektronicznych. Zgodnie z tym pomysłem e-dzienniki miałyby być bezpłatne na wszystkich oferowanych kanałach, w tym przez stronę internetową, aplikację i API (interfejs, za którego pomocą z aplikacją mogą się komunikować inne programy). Dzięki temu mogłyby powstawać konkurencyjne narzędzia. Rodzice chcą też, by firmy nie mogły stosować nieuczciwych praktyk, które utrudniają szkole zmianę dostawcy e-dziennika.

Jeszcze dalej idących rozwiązań domagają się od Barbary Nowackiej parlamentarzyści Lewicy Razem. „Jeśli państwo nakłada obowiązki dotyczące komunikacji z uczniami i rodzicami, to powinno także zapewniać szkołom adekwatne narzędzia. Państwo ma kompetencje i zasoby, żeby dostarczyć takie oprogramowanie” – przekonują w interpelacji wysłanej do MEN na początku września. Posłowie pytają w niej, czy MEN pracuje nad takimi rozwiązaniami. Na odpowiedź wciąż czekają.

Podobnie jak przedstawiciel Konfederacji Grzegorz Płaczek. W połowie września pytał MEN oraz MSWiA o to, jakie są globalne koszty zakupu licencji na e-dzienniki. Poza tym, że za dostęp do niektórych funkcji w aplikacjach płacą rodzice, to samorządy ponoszą główne koszty eksploatacji. Z naszych ostrożnych szacunków wynika, że może chodzić o kwotę 40 mln zł rocznie.

Reklama na miarę w Librusie

A to nie koniec problemów z e-dziennikami. Jak bowiem przekonują eksperci z Fundacji Panoptykon, inny dostawca – Librus – może łamać unijne rozporządzenie – Akt o usługach cyfrowych (DSA). Chodzi o sprawę umieszczanych w Librusie reklam.

– DSA wprowadza zasadę, że nie można profilować reklam w stosunku do małoletnich. Z komunikacji, którą widzieliśmy, dość jasno wynika, że aplikacja Librus może ten zakaz naruszać – mówi Dorota Głowacka, prawniczka z Panoptykonu.

Czym są takie reklamy? „Poprzez zbieranie informacji o użytkownikach, a następnie dostosowywanie komunikatów reklamowych do ich indywidualnych preferencji, firmy mogą z większym prawdopodobieństwem dotrzeć do właściwej grupy odbiorców” – wyjaśniają eksperci EY w raporcie dotyczącym profilowania.

Możliwość profilowania reklam pod kątem dzieci od 13. roku życia potwierdzają materiały marketingowe Librusa, które widzieliśmy. Jest w nich napisane, że przekaz może dotrzeć do grupy docelowej sprofilowanej na podstawie etapu i poziomu nauczania, województwa czy miasta zamieszkania uczniów. Z deklaracji platformy wynika, że nie używa ona do profilowania danych przekazywanych jej przez szkoły, a więc danych osobowych konkretnych dzieci czy ich ocen. Reklamy są dopasowywane do odbiorców na podstawie ciasteczek (ang. cookies). To niewielkie pliki, które witryna przesyła do przeglądarki internetowej. Ta zapisuje je i przy kolejnej wizycie przesyła z powrotem na serwer. To umożliwia personalizację usługi.

Jak jednak zapewnia prezes Librusa, w opinii prawników spółki do naruszenia nie dochodzi, bo aplikacja w rozumieniu DSA nie jest platformą internetową. – Jeżeli już (co jest stosunkowo rzadkie) dochodzi do zgodnego z prawem wyświetlenia jakiejś reklamy (w tym profilowanej) w aplikacji mobilnej, której grupą docelową może stać się uczeń starszy niż 13 lat, to są to reklamy, co do których wydaje nam się, że ci uczniowie mogą być nimi zainteresowani i że są one związane bezpośrednio z ich edukacją – wyjaśnia Marcin Kempka.

Spór mógłby rozstrzygnąć specjalny urząd, koordynator usług cyfrowych, który powinien działać w państwach UE. Sęk w tym, że dziś takiego w Polsce nie ma. Zostanie wyznaczony dopiero przez ustawę wdrażającą DSA. Regulacja czeka na ocenę Komitetu ds. Europejskich Rady Ministrów. ©℗