Dzięki podsumowaniu półrocza rządu znamy już mniej więcej skutki kontrreformy sześciolatkowej przeprowadzonej przez MEN. Do pierwszej klasy pójdzie w przyszłym roku 91 tys. siedmiolatków, które rodzice odroczyli w ubiegłym roku, 45 tys. dzieci repetujących ją na życzenie opiekunów i 74 tys. sześciolatków. To 18 proc. rocznika 2010. Reszta zostanie w przedszkolach lub oddziałach przedszkolnych przy szkołach.
Dzięki podsumowaniu półrocza rządu znamy już mniej więcej skutki kontrreformy sześciolatkowej przeprowadzonej przez MEN. Do pierwszej klasy pójdzie w przyszłym roku 91 tys. siedmiolatków, które rodzice odroczyli w ubiegłym roku, 45 tys. dzieci repetujących ją na życzenie opiekunów i 74 tys. sześciolatków. To 18 proc. rocznika 2010. Reszta zostanie w przedszkolach lub oddziałach przedszkolnych przy szkołach.
PiS zniósł obowiązek szkolny dla sześciolatków ekspresowo – w październiku utworzony został rząd, a już w grudniu przyjęta została przez Sejm ustawa. Tempo zmian było przedmiotem krytyki samorządowców i nauczycieli. Minister Anna Zalewska i posłowie PiS argumentowali pośpiech stanem wyższej konieczności.
Przy okazji wprowadzania zmian z kąpielą wylano nie jedno, ale kilkoro dzieci. Nie było czasu na stworzenie sensownego programu nauczania dla maluchów, które zostaną w przedszkolu. A także dla tych, które w pierwszej klasie będą uczyć się jeszcze raz. Nie zadbano też o dobrą legislację. Na problem zwracał już w marcu uwagę Związek Nauczycielstwa Polskiego. W maju potwierdziło to Biuro Analiz Sejmowych. Chodzi o to, że przepisy dotyczące zniesienia obowiązku szkolnego sześciolatków obowiązują dopiero od 1 września. Czyli, teoretycznie, wszystkie sześciolatki powinny wziąć udział w rekrutacji do szkół. Absurd? Zdaniem analityków z BAS ich tegoroczna rekrutacja do przedszkoli jest legalna, bo liczy się też intencja ustawodawcy. A ta jest jasna – dzieci mają w przedszkolach zostać, a jeśli rodzice chcą – mogą posłać je do szkoły. BAS uważa, że do ustawy lepiej byłoby wydać przepisy przejściowe jasno pozwalające na prowadzenie rekrutacji sześciolatków do przedszkoli. Ich wprowadzenie stanowiłoby krok w stronę pewności prawa i gwarantowałoby jednolite jego stosowanie we wszystkich jednostkach samorządowych.
Sprawę urzędnicy z MEN bagatelizują, tłumacząc, że taka technika legislacyjna, jaką się posłużyli, jest stosowana w prawie oświatowym od wielu lat. „Analogicznie skonstruowany był cały kompleks przepisów wprowadzających w 200 9 r . i w następnych latach obowiązek szkolny sześciolatka” – piszą i dodają, że wtedy nikt podobnych wątpliwości prawnych nie zgłaszał.
Jednoznaczność przepisów oświatowych powinna być dla PiS jednym z priorytetów, jej brak to bowiem jedna z największych bolączek dyrektorów szkół i innych placówek. Z powodu rozbieżnych interpretacji przepisów groźba zamknięcia stoi np. przed młodzieżowymi ośrodkami wychowawczymi. MEN daje im subwencję na wychowanków i interpretuje przepisy tak, by pieniądze znalazły się też na tych, których po wyroku sądu nie uda się przyciągnąć do ośrodka, a urzędy skarbowe w czasie kontroli uznają, że środki te należą się niesłusznie, i nakazują je zwracać. Pani minister wskazywała to jako jedną z patologii podczas audytu poprzedniego rządu. Trudno mi zrozumieć, dlaczego jej resort usprawiedliwia tworzenie kolejnych niejasnych przepisów argumentem, że tak było zawsze. To kiepska praktyka, jeśli do wyborów idzie się z hasłem „dobrej zmiany”.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama