Starając się zrozumieć racje obu stron, pewien jestem jednego. Przede wszystkim nie może być tak, że rodzice dowiadują się z gazet, że na co dzień i na dodatek w normalnych godzinach funkcjonowania placówki oświatowej pracują skazani.
Z kolei wpuszczenie więźniów do placówek oświatowych powinno być poprzedzone dokładnym uregulowaniem tej kwestii w przepisach. Tymczasem jak do tej pory wszystko odbywa się na zasadzie wolnej amerykanki. Ot tak, „po polskiemu” – najpierw robimy, potem myślimy.
Pojawiają się także inne wątpliwości. Weźmy na przykład taką sytuację: nauczyciel, którego przyłapano na jeździe pod wpływem alkoholu i skazano na karę pozbawienia wolności w zawierzeniu, automatycznie jest zwalniany ze szkoły, bo sieje zgorszenie. Do szkoły przychodzi za to skazany, który pracuje na stanowisku asystenta nauczyciela. Ktoś może zapytać, dlaczego nauczyciel w ramach resocjalizacji nie może dalej pracować, zwłaszcza że uczniowie go lubią i jest świetnym matematykiem, skoro można w taki sam sposób przyjąć innego skazanego do pracy w szkole.
Te i inne kwestie powinien uregulować resort edukacji. Z pewnością musi też rozstrzygnąć, czy dyrektor przedszkola lub szkoły powinien informować rodziców o przebywaniu na terenie placówki skazanych, czy lepiej trzymać to w tajemnicy przed nimi, a czasami nawet nauczycielami.
Zdecydowanie jestem większym zwolennikiem współpracy z rodzicami niż dezinformacji i tworzenia niepotrzebnego strachu. Trzymam więc za słowo minister Annę Zalewską, która obiecała w rozmowie z DGP, że stworzy ramy prawne określające szczegółowe zasady zatrudniania więźniów.