Dla wielu trzylatków, które rodzice chcieli wysłać do takiej placówki, zabrakło miejsca. Jedne samorządy upychają dzieci w dodatkowych salach i namawiają sześciolatki na szkołę. Inne po prostu rozkładają ręce
W Gorzowie Wielkopolskim brakuje w przedszkolach ok. 100 miejsc dla trzylatków. Chętnych było 700 dzieci. W Opolu na 691 tych, których rodzice chcieli wysłać do takich placówek, nie dostało się 157. W Bydgoszczy brakuje miejsc dla 317 trzylatków (z 2600 chętnych). Natomiast w Białymstoku brakuje miejsc dla 221 dzieci w tym wieku (z 620 zgłoszonych).
Braki wywołane zostały przez grudniową reformę oświaty. Posłowie PiS przegłosowali ustawę, która zniosła obowiązek szkolny dla dzieci sześcioletnich. Rodzice mają teraz wybór – puścić dziecko do szkoły lub zostawić je jeszcze na rok w przedszkolu. Jak szacuje MEN, do szkoły pójdzie ok. 20 proc. sześciolatków. Reszta musi się zmieścić w przedszkolach. Samorządy miały jednak przygotowanych zbyt mało miejsc. Dlatego w placówkach są problemy z trzylatkami – w tym roku gmina nie ma obowiązku przyjmować tak małych dzieci. W Krakowie do przedszkola nie dostanie się dwukrotnie więcej trzylatków niż w ubiegłym roku – 1,4 tys. W Warszawie miejsc nie ma dla 2,6 tys. trzylatków. – To tyle samo dzieci, ilu sześciolatków zostało w przedszkolach – komentuje Katarzyna Pienkowska, rzeczniczka stołecznego ratusza.
Z sondy przeprowadzonej przez DGP wynika, że rekordowej liczby miejsc mogło zabraknąć dla trzylatków w Poznaniu. Po pierwszej turze co trzeci z 2707 zgłoszonych nie dostał się do przedszkola. Co oznaczało, że jak tłumaczyła Hanna Surma, rzeczniczka Poznania, 43 proc. rocznika nie byłoby objętych opieką przedszkolną. Rok temu tego rodzaju problemów nie było, do placówek zostały przyjęte wszystkie dzieci, które złożyły wniosek. – Pod koniec grudnia było ponad 600 wolnych miejsc – podkreśla Surma. Łącznie objętych edukacją przedszkolną było blisko 90 proc. dzieci z rocznika trzylatków. Sytuacja jednak jest dynamiczna. Urzędnicy liczą, że uda się rozwiązać problem – nie wszyscy potwierdzą gotowość do uczęszczania do przedszkola, część uda się przesunąć do szkół, miasto uruchomi też dodatkowe miejsca.
Samorządy widzą problem, jednak ich podejście jest różne – niektóre gminy rozkładają ręce i mówią: miejsc nie ma. Inne szukają rozwiązania. Tak było w Łodzi, gdzie 16 maja ruszy drugi nabór. Urząd miasta znalazł 900 dodatkowych miejsc (po pierwszej turze zabrakło ich dla 20 proc. biorących udział w rekrutacji dzieci) – 600 w przedszkolach i 300 w oddziałach przedszkolnych w szkołach. W jaki sposób? – Do maksimum wykorzystaliśmy przestrzeń w przedszkolach – tłumaczy Joanna Wojtkun z biura prasowego Łodzi. Magistrat poprosił przedszkola o udostępnienie wszystkich pomieszczeń, również tych, które do tej pory były wykorzystywane jako sala gimnastyczna czy biblioteka. Przedszkola się zgodziły, choć dyrektorzy przyznają, że kosztem komfortu dzieci. – Sale i tak muszą spełniać określone wymagania, a jeżeli stajemy przed wyborem, czy nie przyjąć dziecka, czy oddać salę gimnastyczną dla dodatkowej grupy, nie mieliśmy wątpliwości, że będzie to z korzyścią dla dzieci – uważa Wojtkun.
– W tym roku przyjęłam zasadę, że przyjmuję do każdej grupy po jednym dziecko więcej niż dopuszczane 20 przedszkolaków – deklaruje dyrektor jednego z przedszkoli integracyjnych z Łodzi. – Z doświadczenia wiem, że zawsze we wrześniu albo ktoś choruje i rodzice wycofują dziecko, albo jakaś babcia przechodzi na emeryturę i przejmuje opiekę nad dzieckiem – uzasadnia swoją decyzję. W ten sposób udało jej się przyjąć prawie wszystkie chętne trzylatki.
Część miast nie jest w stanie podać jeszcze dokładnie liczby dzieci, które zakwalifikowano do przedszkola. Urzędnicy wciąż czekają na decyzje rodziców. Tak jest w Lublinie. – Jeżeli miasto zaspokoi potrzeby rodziców dzieci 4-, 5- i 6-letnich, którym ma obowiązek zapewnić miejsca, na wolne miejsca w lubelskich przedszkolach samorządowych zostaną przyjęte dzieci trzyletnie – podkreśla Beata Krzyżanowska, rzeczniczka lubelskiego magistratu.
Niektóre samorządy problemu nie mają: w Zielonej Górze w przedszkolu będą miały miejsce wszystkie trzyletnie dzieci. – W naszym mieście od pięciu lat dzieci sześcioletnie chodzą do szkoły. Nawet gdy nie było to obowiązkowe, rodzice posyłali połowę rocznika. Już samo to sprawia, że w przedszkolach jest luźniej – tłumaczy Lidia Gryko, naczelnik zielonogórskiego wydziału oświaty.
Urzędnicy dodali do tego jeszcze jedno rozwiązanie: zerówkę przy szkole, która czynna jest – tak jak przedszkole – przez 10 godzin dziennie i zapewnia dzieciom posiłki. – Tak jak każda inna zerówka, nasza zapewnia pięć godzin zajęć dydaktycznych, a później pięć godzin zajęć opiekuńczo-wychowawczych. Rozmowy z rodzicami pokazały, że nie decydują się na zerówki dlatego, że trudniej im wtedy zorganizować dzień. Dzięki takiemu rozwiązaniu ten problem odpada – przyznaje nasza rozmówczyni. Dodaje, że miasto najpierw zainwestowało pieniądze w rozwój szkolnej infrastruktury, a później urzędnicy przeznaczyli wiele godzin na spotkania z rodzicami. – To pozwoliło im rozwiać wątpliwości – mówi Lidia Gryko.