Rzeczniczka MEN Joanna Dębek zapewnia, że resortowi chodzi o "urealnienie" obecnych kwot, płynących do szkół. Przekonuje, że dziś placówki ponoszą znacznie mniejsze koszty w związku z pieczą nad uczniami edukowanymi w domu niż wynosi subwencja, a pieniądze z niej nie są wykorzystywane na ich rzecz. "Te kwoty są urealnione, to nie są kwoty, które bezpośrednio trafiały do rodziców i uczniów. Ta zmiana nie będzie odczuwalna przez rodziców, którzy edukują swoje dzieci w domu" - zapewnia rzeczniczka.
Joanna Dębek informuje, że MEN, po zmniejszeniu subwencji na uczniów objętych edukacją domową, nie przewiduje dodatkowych form wsparcia tego sposobu nauczania. "Edukacja domowa finansowana jest z subwencji. Środki, które gwarantujemy poprzez rozporządzenie, są w tym momencie wystarczającymi, aby finansować ten rodzaj edukacji" - dodaje rzeczniczka MEN.
Pionierka edukacji domowej Izabela Budajczak podkreśla, że sugestie o małej roli szkoły w uczeniu takich dzieci są błędne. Dodaje, że jest wiele szkół - zarówno publicznych, jak i niepublicznych - które nie ograniczają się do przeprowadzania egzaminów dla dzieci uczących się w domach. Podkreśla, że nauczyciele potrafią przez cały rok angażować się we współpracę z rodzicami, przygotowują dla nich wskazówki czy wymagania dla nich. "W wypadku solidnych szkół, solidnych dyrektorów, to jest bardzo solidna współpraca" - zaznacza Izabela Budajczak. Ma ona nadzieję, że MEN wyjdzie z pomysłem, jak w nowych warunkach finansowych wesprzeć edukację domową. Dodaje, że nie można dyskryminować dzieci, których rodzice decydują się na alternatywny wobec powszechnego sposób uczenia. "Ich rodzice płacą podatki, tak jak rodzice dzieci chodzących do szkoły" - podkreśla pionierka edukacji domowej. Dodaje, że w przeszłości samorządy próbowały odbierać szkołom pieniądze, przeznaczone na dzieci z klas zerowych, które uczyły się w domu.
zobacz także:
W uzasadnieniu do rozporządzenia dotyczącego zmniejszenia subwencji, MEN podkreśla że "zasadność tej zmiany wynika ze znacznie niższych kosztów kształcenia uczniów spełniających obowiązek szkolny poza szkołą w stosunku do pozostałych uczniów". Resort dodaje, że "szkoły ponoszą tylko niewielkie koszty związane z ich klasyfikacją, a w przypadku uczniów kształcących się w tak zwanej 'edukacji domowej' dodatkowo koszty związane z zapewnieniem ewentualnych dodatkowych zajęć. Nie ma więc potrzeby finansowania uczniów spełniających obowiązek szkolny poza szkołą w wysokości kwoty subwencji przeznaczonej na uczniów kształcących się w szkołach".
Według danych MEN z marca tego roku, z nauczania domowego korzystało w roku szkolnym 2014/2015 3020 dzieci.
Zezwolenie na spełnianie przez dziecko obowiązku szkolnego poza szkołą wydaje dyrektor szkoły na wniosek rodzica. Rodzice muszą przedstawić dyrektorowi opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej, oświadczenie o zapewnieniu warunków umożliwiających realizację podstawy programowej i zobowiązanie, że dziecko corocznie przystąpi do egzaminu klasyfikacyjnego.
moja oswiata(2015-12-23 21:34) Zgłoś naruszenie 83
Kolejny szwindel w wydaniu władzy. Kolejny podział na dzieci gorsze i lepsze. W domyśle, dzieci uczęszczające do szkoły publicznej to "lepsze". Szybkie porównanie. Ogółem w kraju mamy ok. 3,5 mln. uczniów szkół podstawowych i gimnazjalnych. Natomiast uczniów tzw. edukacji domowej zaledwie 1,5-3 tysiące. Wynika z tego, że pani minister oświaty chce zabrać 80% dotacji garstce dzieci ED, żeby uzdrowić ogromną masę uczniów w całym kraju! To jawne łamanie Konstytucji RP, w której mówi się zrównaniu wszystkich w prawach i braku dyskryminacji. Gdyby odwrócić sposób wykonania tego rozporządzenia, tj, zabrać równo WSZYSTKIM, a nie tylko ED - koszt tego zaboru wynosiłby... 13 groszy miesięcznie na jednego ucznia szkoły publicznej. Jest w tym jednak ukryty cel, ponieważ w większości uczniów ED przygarniają małe szkoły, prowadzone najczęściej przez fundacje, stowarzyszenia i dyrektorów, którzy sami uczyli własne dzieci w domu. Dzięki wzajemnej współpracy uczniowie ED zyskiwali autentyczną bazę do nauki w domu, tak jakby uczyli się w szkole, a placówka miała z tego subwencje na utrzymanie budynku. Był to warunek przeżycia takiego obiektu, gdyż dotacje na dzieci stacjonarne były zbyt niskie. Jednak burmistrzom, wójtom i starostom bardzo się to nie podobało, bo w ten sposób tracili dzieci, które uczęszczały do małej szkoły przeznaczonej pierwotnie do likwidacji. W efekcie obecnego rozporządzenia (za 13 groszy!) proceder zamykania małych szkół stanie się jeszcze łatwiejszy, ponieważ organ prowadzący nie będzie w stanie utrzymać placówki przy tak drastycznych cięciach. To się nazywa "wygłuszanie kraju", a nie żadne "urealnienie" kwot. Należy się zatem spodziewać, że w następnym roku zamkniętych zostanie kolejnych 500 małych placówek w kraju. A dzieci zostaną wyeksmitowane do jakiegoś gminnego kołchozu, w którym i tak ciasnota jest przysłowiowym gwoździem do trumny publicznej oświaty. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjmie do wiadomości faktu takiego obcinania finansów, przy zerowych działaniach w kwestii np. zabrania "karty nauczyciela", za dobrą monetę. W dalszym ciągu więc obowiązuje hasło: "Albo szkoła publiczna, albo śmierć!"
Odpowiedzlolek(2015-12-23 15:59) Zgłoś naruszenie 514
bo musi Iść na dzieciorobów Elbanowskich !!!
Pokaż odpowiedzi (1)Odpowiedzddd(2015-12-29 11:56) Zgłoś naruszenie 20
ps. a co Elbanowscy mają do tego, zostaw Panie lolek tych ludzi w spokoju, to że mają kilkoro dzieci to ich osobista sprawa!
PiS(2015-12-23 19:03) Zgłoś naruszenie 43
#dobrazmiana :-(
Odpowiedztakże rodzic(2016-01-04 16:57) Zgłoś naruszenie 41
straszna afera się zrobiła po obniżeniu subwencji na dzieci uczące się w domu. Szkoda, że nikt nie pisze o szkołach, które żyją z tej subwencji, właściwie nie mając uczniów na co dzień. Zorganizowanie egzaminu dwa razy do roku jest raczej dużo mniejszym obciążeniem finansowym dla szkoły niż codzienna edukacja. Profesor Śliwerski chyba upadł na głowę przyłączając się do tej ogólnopolskiej (czy aby na pewno?) histerii. "Rodzice, których dzieci realizują obowiązek szkolny w domu są przerażeni drastycznymi cięciami subwencji na ten cel..." - przecież rodzice nie dostają pieniędzy na kształcenie dzieci w domu, nie widzą ani jednej złotówki więc skąd nagle takie protesty? Kto kogo na to nakręcił? Zdaje się, że najwięcej do stracenia mają szkoły niepubliczne, które zaczęły się w tym, czyli w nieposiadaniu uczniów, specjalizować ...
Odpowiedzprzedszkolanka(2015-12-23 18:03) Zgłoś naruszenie 33
Szkoda, bardzo źle się stało. Pieniądze do rodziców po prostu nie trafią.
Pokaż odpowiedzi (1)Odpowiedztakże rodzic(2016-01-04 16:53) Zgłoś naruszenie 12
Ale jak to "nie trafią" ? Przecież nigdy nie trafiały! Zostawały i zostają w szkole, a rodzice uczą i ponoszą koszty tej decyzji. Szkoła tylko egzaminuje - klasyfikuje do następnej klasy !!!
Ja(2015-12-24 12:39) Zgłoś naruszenie 22
Skandal!
OdpowiedzpanMarek(2015-12-25 15:38) Zgłoś naruszenie 24
Chodzi więc o to, że szkoły brały 100% za dziecko które uczyli rodzice w domu. Teraz ma to być 40% choć powinno być 0% a te 100% powinny wrócić do rodziców za ich pracę i ich koszty. Tak to wygląda "sprawiedliwość społeczna" a wszyscy jej wyznawcy - najdelikatniej mówiąc - to idioci.
Pokaż odpowiedzi (1)OdpowiedzJa2(2015-12-28 10:09) Zgłoś naruszenie 31
Taka sytuacja występowała tylko na początku rozwoju edukacji domowej! Teraz szkoły przeznaczają te środki na pomoc rodzicom w nauczaniu swoich dzieci. Rodzice wybierają te szkołīy, które oferują największe wsparcie. Teraz te najlepsze szkoły będą musiały znacząco ograniczyć ofertę dla dzieci.