Niestety, dzisiaj szkoły, które bardziej ufają sobie niż wytycznym kolejnych wcieleń reformatorów obradujących w tzw. eksperckich gronach, są postrzegane jako balast. W oświacie zapanował radosny duch standaryzacji.

Jan Wróbel / Dziennik Gazeta Prawna
Protestujący przed Sejmem nauczyciele podnieśli wiele słusznych postulatów, ale cóż z tego, skoro wyrażają oczekiwanie, że edukacją zajmie się „wreszcie” rząd. Nie! To nie spójność systemu i nie mądry minister stanowią o jakości szkolnictwa, lecz wielość małych inicjatyw. Z setek dopływów powstaje wielka rzeka, a nie na odwrót. Po 1989 r. przeżyliśmy kilka fundamentalnych reform całego systemu nauczania, z nauczaniem nauczycieli włącznie, przeżyliśmy wielu dobrych ministrów. Te doświadczenia podsumowałbym w jeden sposób: rację mieliśmy przed laty, kiedy domagaliśmy się autonomii nauczyciela, samodzielności szkół, uspołeczniania „państwowej” oświaty.
Gdyby Sokrates chciał pojawić się dzisiaj w pokoju nauczycielskim, dowiedziałby się od dyrektora, że nie ma uprawnień pedagogicznych, i tyle by popracował. Polska edukacja znajduje się w rękach ewaluatorów i kontrolerów. Na ich wysiłki nakłada się narodowa tradycja niedowierzania, że cokolwiek, co sami robimy, może zostać wykonane dobrze. Musi przyjść – przepraszam, że odwołam się do pewnego archetypu – pani z kuratorium, która wie lepiej.
Standaryzacja miała swoje osiągnięcia. Poziom niejednej szkoły i niejednego nauczyciela polepszył się dzięki zewnętrznym wymaganiom. Jednak każdy projekt trzeba umieć zakończyć w dobrym momencie, a my ten moment przegapiliśmy. Chcemy szkoły dobrej i nowoczesnej, ale wciąż ją standaryzujemy, bo nam się nowoczesność myli ze sprawnym zarządzaniem kadrami. Jakość nowoczesnej szkoły łączy się ze skłonnością do ryzyka, samodzielnością i gotowością ponoszenia konsekwencji za błędy.
Jestem bardzo przywiązany do modelu mojej szkoły, przeraża mnie jednak myśl, że wszystkie szkoły w Polsce zostałyby zmuszone do organizowania pierwszym klasom rajdów rowerowych! Lubię powtarzać, że w porządnej restauracji rodzinnej kuchnia podaje specyficzne dania (a nie wszędzie kotlety schabowe). W szpitalu odwrotnie, procedury są ujednolicone. Lepiej, kiedy szkoła jest restauracją rodzinną niż szpitalem. Szkoda, że protestujący związkowcy chcą zadbać o lepszy szpital.