Powrót sześciolatków do szkoły, likwidacja gimnazjum, nowelizacja Karty nauczyciela. To niektóre pomysły na zmiany w polskich szkołach i przedszkolach. Jednak czy jest sens wracać do starych rozwiązań? A jeśli tak, to na co trzeba zwrócić uwagę? Na te pytania odpowiadali uczestnicy naszej debaty edukacyjnej.
/>
/>
/>
/>
/>
/>
PiS chce m.in. zlikwidowania reformy polegającej na objęciu obowiązkiem szkolnym sześciolatków. To rodzice mieliby decydować o tym, czy posłać sześciolatka do szkoły, czy też pozostawić go w przedszkolu. Co państwo sądzą o tej propozycji?
Joanna Berdzik
Około 20 proc. sześciolatków w ubiegłym roku szkolnym uzyskało odroczenie od obowiązku nauki, w tym będzie ich jeszcze więcej. Nie możemy więc mówić, że rodzice nie mają wyboru w tej kwestii. Nie chciałabym powtarzać, że sześciolatki są gotowe do tego, aby wcześniej pójść do szkoły. O tym świadczą przykłady wielu państw i nasze obserwacje funkcjonowania tych dzieci w szkołach. Z chwilą, gdy dzieci sześcioletnie wrócą do przedszkoli, zabraknie ok. 350 tysięcy miejsc dla dzieci młodszych, w tym dla 3- i 4-latków, dla których samorządy mają obowiązek zabezpieczyć miejsca. Albo odbierzemy tym dzieciom prawo do edukacji przedszkolnej, albo gminy będą musiały przygotować dla nich szybko dodatkowe miejsca. Na to potrzeba czasu i olbrzymich środków finansowych. Należy też pamiętać o wytycznych Komisji Europejskiej, które mówią o konieczności osiągnięcia 90 proc. uprzedszkolnienia. Jeśli cofniemy reformę, osiągnięcie tego wskaźnika będzie niemożliwe. Ponadto pojawi się nam fala pustego rocznika. Przez 12 lat będziemy mieć 11-klasowy system oświaty. Pracy nie będą mieli nauczyciele nauczania początkowego, następnie zabraknie jej dla nauczycieli gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych. Jest to więc niedobra zmiana, wprowadzająca wielki chaos w edukacji.
Sławomir Kłosowski
Dziś jako jedyna formacja polityczna mamy całościowy program zmian w edukacji, który jest przemyślany i starannie zaplanowany. Obecny rząd nie zaproponował żadnych poważnych rozwiązań dla oświaty, a przecież sytuacja w polskiej edukacji jest fatalna. Począwszy od wychowania przedszkolnego, poprzez gimnazjum, kształcenie zawodowe, doskonalenie nauczycieli i edukację poza granicami kraju. Wszystko to wymaga korekty, a w niektórych przypadkach głębokiej zmiany. Jeśli chodzi o kwestie cofnięcia reformy sześciolatków, jest to zmiana, która opiera się na postulacie rodziców. 75 proc. z nich wyraziło pogląd, że nie życzy sobie modelu polegającego na obniżeniu wieku szkolnego. Nie można też mówić, że rodzice mają wybór. Nie muszę chyba przypominać o dantejskich scenach, jakie miały miejsce w tym roku przed poradniami psychologiczno-pedagogicznymi w oczekiwaniu na odroczenie. Pani wiceminister twierdzi, że cofnięcie reformy spowoduje pojawienie się pustego rocznika, który może doprowadzić do zwolnień wśród nauczycieli. Nie będzie pustego rocznika. W tej chwili mamy liczniejszy rocznik w klasie II szkoły podstawowej i skumulowany rocznik w klasie pierwszej. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w przyszłym roku do pierwszej klasy trafi 30 proc. odroczonych sześciolatków i 25 proc. autentycznych wyborów rodziców dotyczących posłania dzieci do szkoły w wieku sześciu lat, to w klasach nauczania początkowego będzie w sumie około 70 proc. tej liczby uczniów co obecnie. Szkoły odetchną i skończy się dwuzmianowość. Proponujemy też zniesienie godzin karcianych, które są realizowane przez nauczycieli w ramach 40-godzinnego czasu pracy. Dodatkowe zajęcia w ramach tych godzin będą realizowane odpłatnie. Dzięki temu uda się nam zagospodarować wszystkich nauczycieli i nie ma mowy o konieczności przeprowadzania wśród nich zwolnień. Warto zaznaczyć, że rodzice chcą, aby ich dzieci mogły się uczyć w przedszkolu czytania i pisania, a także działań na liczbach. Obecnie nie ma takiej możliwości.
Marek Olszewski
Partie polityczne są, później ich nie ma, a edukacja młodego pokolenia musi trwać. Istotne jest, aby programy partyjne przekładały się na konkretne rozwiązania poprawiające jakość kształcenia. Nie zamierzam zabierać głosu na temat programów partyjnych lub tego, czy sześciolatek jest dojrzały. To rodzice generalnie powinni decydować o tym, czy ich sześcioletnia pociecha pójdzie do szkoły czy do przedszkola. Przy czym chciałbym zaznaczyć, że dla samorządu istotne jest, czy w koncepcji nowego systemu znajdą się środki na wprowadzenie zaproponowanych zmian. Czy ich autor, a w przyszłości być może ustawodawca, ma już pomysł na nowy model finansowania oświaty. Nie chciałbym za kilka miesięcy usłyszeć od nowego rządu, że samorządy muszą własnymi siłami wdrożyć nowe rozwiązania. Jeśli słyszymy, że przybędzie 350 tys. przedszkolaków, że mają być likwidowane gimnazja i tworzone szkoły ośmioklasowe, to pojawiają się wątpliwości. Na przykład co z budynkami, które przebudowywaliśmy w ostatnich 15 latach, co z dyslokacją uczniów i ich przewożeniem. Dla nas to poważne problemy organizacyjne, które pojawią się natychmiast po wprowadzeniu nowego systemu. Nie można też machnąć ręką na jeden lub dwa roczniki edukujące się w organizacyjnym bałaganie, bo straty w procesie kształcenia zwykle są już nie do odrobienia.
Joanna Berdzik
Po pierwsze, ze strony MEN nie było nacisku na psychologów, aby ci nie odraczali dzieci, co zresztą udowadniają liczby odroczeń. I druga rzecz – z tym nieuczeniem pisania i czytania w przedszkolu jest to bardziej argument polityczny niż merytoryczny. Podstawa programowa nie zabrania uczenia i pisania w przedszkolu. To od nauczyciela zależy, jaki program realizuje i jak pracuje z dziećmi, nie można wszystkiego literalnie określić w przepisach. Jeśli nauczyciele wprowadzają elementy pisania, to jest ich wybór wynikający z podążania za możliwościami i potrzebami dzieci. Natomiast odnosząc się do pustego rocznika, niezależnie od zaklinania rzeczywistości on po prostu będzie faktem i każdy, kto bliżej zna funkcjonowanie szkoły, musi się z tym zgodzić. Jeśli chodzi o godziny karciane, to od kilku lat nauczyciele organizują w ich ramach ciekawe i ważne zajęcia. Jestem przekonana, że rodzice będą chcieli, aby nadal się one odbywały, a to oznacza, że ich koszt – ok. 1,7 mld zł rocznie – zapewne będą miały pokryć samorządy.
Marek Olszewski
Obecny system oświaty nie jest doskonały, ale jest w miarę spójny. Jeśli zmieni się struktura nauczania, to zastanawiam się, jaki będzie generalny skutek finansowy.
Sławomir Kłosowski
Dlatego tak zależy nam na tym, aby ustawę o cofnięciu reformy sześciolatków przygotować już w listopadzie, bo wtedy będzie konstruowany budżet. Będziemy chcieli przesunąć kwotę na edukację sześciolatków do subwencji dla samorządów, tak by nie finansowały jej z dochodów własnych. Docelowo subwencją oświatową chcemy objąć całą edukację przedszkolną.
Pieniądze to jedno, ale czy placówki sobie poradzą z tak rewolucyjnymi zmianami? Czy pod płaszczykiem troski o dzieci partie nie urządzają przedwyborczych igrzysk?
Marek Pleśniar
Nasi dyrektorzy zapewne im podołają, jednak podobnie jak samorządowcy mam obawy co do kosztów tej inwestycji, które mogą być wyższe niż szacunki. Można powiedzieć, że to nie nasz problem, ale co stanie się z nim, jeśli będziemy pracować bez prawidłowego finansowania. Doświadczenia europejskie wskazują, że nie jest istotne, czy dzieci zaczynają edukację w wieku siedmiu czy sześciu lat. Oba rozwiązania są dobre. Ale ważna jest konsekwencja we wprowadzaniu i trzymaniu się jednego rozwiązania.
Sławomir Wittkowicz
Manipulowanie przy systemie edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej było błędem obecnej koalicji rządowej. Takie rozwiązanie być może należało proponować przy użyciu bardziej miękkiego systemu. Jako związki zawodowe przestrzegaliśmy, że taka droga jest błędem. Mówiliśmy o tym, że rodzice się zorganizują i będą blokować obowiązek szkolny dla sześciolatków. Nie dziwię się, że partie polityczne chcą skorzystać z tego ruchu społecznego. Co do zasady PIS proponuje ruch we właściwym kierunku. Efekt reformy jest taki, że w małych miasteczkach mamy dwuzmianowość. Część przepisów jest przeregulowana, bo nie daje elastycznego reagowania na zmiany.
Sławomir Broniarz
Dyskusja na ten temat nabrała emocjonalnego charakteru. Trochę pod dyktando zwolenników tego, by dziecko pozostawić w domu, bez udziału specjalistów. Wynika to m.in. z tego, że rząd w ciągu ostatnich lat wielokrotnie zmieniał zdanie w tej sprawie, przekładał wejście reformy, wprowadzając coraz większy chaos. Zabrakło dialogu ze zdezorientowanymi rodzicami i ogólnopolskiej kampanii pokazującej korzyści z wczesnego rozpoczynania edukacji. Bo większość dzieci sześcioletnich jest gotowa do podjęcia nauki. Mają na to wpływ przemiany cywilizacyjne. Zamiast cofać reformę, należy zatroszczyć się o jej lepsze wdrożenie, skoncentrować się na zapewnieniu dzieciom bezpieczeństwa i pełnej opieki o wysokim standardzie zgodnie z oczekiwaniami rodziców.
Czy zmiany powinny więc objąć również sposób finansowania oświaty?
Sławomir Wittkowicz
Trzeba dokonać całościowej analizy całego systemu i zdefiniowania finansowania zadań edukacyjnych. Obecny system doszedł do ściany. Mamy do czynienia z 40 mld zł subwencji oświatowej i do tego około 20–25 mld zł wydatków po stronie samorządów. Trzeba się zastanowić nad zmianą finansowania wynagrodzeń nauczycieli, skoro ponad 90 proc. składników wynagrodzenia dla ponad 600 tys. nauczycieli jest uzależnione od decyzji centralnych. W tym przypadku powinna być ustanowiona dotacja celowa. Natomiast zadania edukacyjne muszą być podzielone na obowiązkowe i nadobowiązkowe. I muszą być rzeczywiście wycenione. Przy prezydencie lub premierze powinna być rada oświatowa, której zadaniem byłoby opiniowanie czy też wypracowywanie zmian w systemie. Przypomnę o Okrągłym Stole Edukacyjnym zwołanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Marek Pleśniar
Bardzo bym uważał z tym bezpośrednim dotowaniem oświaty przez państwo. Mieliśmy już system, w którym stosowano takie mechanizmy. Zmiana modelu finansowania była dobrym rozwiązaniem, bo samorządy z reguły dokładają do edukacji i szybko reagują na nasze potrzeby.
Sławomir Broniarz
ZNP proponuje – w ramach obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej – rozwiązanie polegające na zagwarantowaniu wynagrodzeń poprzez dotację z budżetu dla wszystkich nauczycieli z placówek samorządowych: przedszkoli i szkół. Naszym zdaniem wszystkie zadania edukacyjne powinny być finansowane z budżetu. A wynagrodzenia nauczycieli wypłacane centralnie z zachowaniem dodatku motywacyjnego będącego w gestii dyrektorów szkół.
Marek Olszewski
Gdyby moi koledzy wójtowie i burmistrzowie usłyszeli, że w nowym systemie wynagrodzenia nauczyciele będą finansowani bezpośrednio z budżetu centralnego, zyskałoby to prawdopodobnie pełną aprobatę. Trzeba jednak pamiętać, że taka zmiana spowoduje duże zmiany w finansach publicznych. Subwencja oświatowa stanowi obecnie od 30 do 60 proc. lokalnego budżetu. Wyjęcie tej kwoty z budżetów samorządowych wywoła masę skutków. Nie łudźmy się, każda zmiana w oświacie dużo kosztuje i wymaga od samorządów ponadprzeciętnej aktywności.
Sławomir Kłosowski
Zdajemy sobie sprawę, że nasza propozycja będzie się wiązała ze zmianą modelu finansowania edukacji. Tym bardziej że jego obecny model jest najwygodniejszy dla rządu, bo jeśli pojawiają się protesty związane na przykład z podwyżkami, to nauczyciele są odsyłani do samorządów.
Joanna Berdzik
Przede wszystkim nie widzę powodu tych zmian. Celem powinna być pomoc szkole w staniu się kreatywną, nowoczesną placówką, która wprowadza nasze dzieci we współczesny świat. A z tego, co słyszę, powstaje plan zaangażowania szkół, nauczycieli i dyrektorów w wir organizacyjnych zmian, które będą od nich wymagały ogromnego wysiłku, a nie przyniosą edukacyjnego skutku. Obecny podział na zadania rządowe i samorządowe ma głęboki sens i m.in. powoduje lokalną odpowiedzialność za edukację, co jest nie do przecenienia. Nie mówiąc już o tym, że znalezienie w budżecie państwa kilku miliardów rocznie na tego typu reformę będzie po prostu niewykonalne. Gdzieś trzeba będzie odjąć, żeby gdzieś dodać.
Sławomir Wittkowicz
Płace od 2009 r. to jest ok. 2/3 całej subwencji. Te pieniądze są w systemie. Główny problem jest z wyceną zadań edukacyjnych, które nie dotyczą wynagrodzeń. Do tej pory rząd nie chciał się podjąć nawet próby ich oszacowania. Nowa ekipa będzie musiała się z tym problemem zmierzyć. Tym bardziej że samorządy mają coraz większe problemy finansowe. Już obecnie widzimy, że nie mają środków własnych na przystąpienie do nowych programów operacyjnych z UE. Siłą rzeczy do tego tematu trzeba usiąść. Z kolei administracja rządowa powinna wziąć na siebie odpowiedzialność za wynagrodzenia nauczycieli.
Joanna Berdzik
Dokonaliśmy gigantycznego wysiłku finansowego, wprowadzając przedszkola za złotówkę i obejmując je jednocześnie dotacją z budżetu państwa. Nie wyobrażam sobie, że nagle znajdą się pieniądze na to, aby subwencją objąć przedszkola. Obecny układ z samorządami dotyczący partycypacji wydatków na przedszkola jest zasadny. Wprowadzanie standaryzacji w edukacji również nie jest dobrym rozwiązaniem. Przekonaliśmy się przy wprowadzeniu limitu uczniów w klasach I–III. Ma on przecież tylu zwolenników, co przeciwników. Dodatkowo jest mało elastyczny. Dlatego wzbraniałabym się od takiej powszechnej standaryzacji i wyceny poszczególnych zadań oświatowych. Zresztą pewne standardy są już opisane np. w ramowych planach nauczycieli.
Marek Olszewski
Bardzo bylibyśmy zadowoleni z objęcia subwencją oświatową również przedszkoli. To nasz stały postulat. Nie mogę się jednak zgodzić z twierdzeniem, że obecnie mamy do czynienia ze standaryzacją i wyceną zadań oświatowych. To nie jest standard edukacyjny, o jakim mówimy od lat. Miał on określać dokładnie kwotę, jaką placówki otrzymają z budżetu państwa, a od rodziców, dyrektorów szkół i samorządów miało zależeć, czy my dopłacamy ponad ten standard. Niestety, od tego rządu nie doczekaliśmy się takiej standaryzacji.
Marek Pleśniar
To, że będzie subwencja oświatowa na przedszkola, nie oznacza automatycznie, że dyrektorzy tych placówek otrzymają więcej pieniędzy. Pojawia się tradycyjna obawa, że samorząd za pieniądze z subwencji wybuduje np. drogę. Dlatego lepsza byłaby dotacja dla przedszkoli, bo jej nie można dowolnie wydawać, trzeba się z niej ściśle rozliczyć.
Sławomir Broniarz
Zastanawiam się, co skłoniło PO–PSL w 2008 r. i 2010 r., aby odrzucić obywatelskie projekty ZNP, które zakładały finansowanie przedszkoli z budżetu państwa w formie subwencji. Dziś bylibyśmy w zupełnie innym miejscu.
Program PiS zakłada też likwidację gimnazjów, przywrócenie ośmioklasowej szkoły podstawowej, a także wydłużenie nauki w liceum. Jest sens wracać do rozwiązań sprzed kilkunastu lat?
Marek Pleśniar
Co będzie z setkami polskich gimnazjów, które uczyły się przez kilkanaście lat pracować z młodzieżą w wieku bardzo trudnym. Nie jest przecież tak, że z zasady gimnazja wywołują niepożądane zachowania młodzieży, że dzieci stają się w nich np. bardziej agresywne. Nauczyciele, w tym ja, którzy kiedyś uczyli klasy siódme i ósme szkoły podstawowej, wiedzą doskonale, że ci nastolatkowie zawsze sprawiali trudności wychowawcze. Uważam, że przed oświatą stoją dziś inne wyzwania niż kolejne przebudowy systemu, kreślenie w ten czy inny sposób tabelek. Czy w ogóle ktoś z kolejnych administracji rządowych podjął dyskusję o naszych dalekosiężnych celach, na co powinniśmy wydać ograniczone przecież środki finansowe? Nikt z nami nie próbuje rozmawiać o tym, po co mamy dokonywać zmian! Myśli się na poziomie administracyjnych korekt, zmian w programach czy podręcznikach. A przecież mamy do czynienia z ogromnymi cywilizacyjnymi problemami. Nasi absolwenci będą być może nieszczęśliwymi ludźmi bez zajęcia, żyjącymi w społeczeństwie, w którym nie ma dla nich oferty pracy, gdyż automatyzacja wypiera człowieka. Muszą powstać nowe zawody, ale nie wiadomo dokładnie jakie. Nie ma też pewności, czy młodzi w ogóle będą mogli liczyć kiedyś na emeryturę. Martwi mnie więc to, że nie ma dyskusji o tego typu problemach, a ta, która trwa od lat, sprowadza się do tego, jak ten model oświaty przebudować, aby był autorskim dziełem danej partii.
Sławomir Broniarz
Nie wiem, dlaczego nagle pojawił się pomysł likwidacji gimnazjów. Wydaje mi się, że takie działania powinno się podjąć dopiero po rzetelnej ocenie reformy Mirosława Handkego. A takiej nie było. I to samo dotyczy sześciolatków. Rozumiem presję rodziców, ale z jednej strony mam pewien problem związany z brakiem konsekwencji. Skoro zdecydowali się wysłać te dzieci do szkół, to tego się trzymajmy. Czas pewnie pokaże, czy obecny system jest błędny, ale dziś nie ma racjonalnych przesłanek poza czystym politycznym zapotrzebowaniem na zmiany. W dodatku jest to podszyte sondażowymi reakcjami polityków, które powinny być jak najdalej od edukacji. Warto wspomnieć, że wiceprezydent Gdańska mówi, iż wiele osób straci pracę w tym mieście po likwidacji gimnazjów. Gimnazja należy doskonalić, a nie likwidować. Poprawiać ich funkcjonowanie przez zatrudnienie psychologów, pedagogów, tworzenie mniej licznych klas. Oświata potrzebuje stabilizacji i spokoju, żeby wypracować dobry efekt edukacyjny. Zostawmy szkoły w spokoju.
Sławomir Wittkowicz
Po 12 latach systemu Mirosława Handkego nasze środowisku uważa, że należy dokonać całościowej ewaluacji tej reformy. Z pewnością trzeba odpowiedzieć na pytanie, jaka jest efektywność tego systemu.
Sławomir Kłosowski
Proponowany przez nas model jest odpowiedzią na obecny stan. Został on skonsultowany ze środowiskami oświatowymi, w tym też organizacjami związkowymi. Jest to efekt szerokiej dyskusji, ale jeszcze nie zakończonej. Będziemy kontynuować tę dyskusję po ewentualnej wygranej w wyborach parlamentarnych. Nie jest to jednak zmiana dla zmiany. Nie jest to też absolutnie cofanie się. Likwidacja gimnazjum nie jest łatwym tematem. Miało ono być szkołą wyrównującą szanse edukacyjne. Jednak jak byśmy nie zaklinali rzeczywistości, i nie jest to zarzut adresowany do nauczycieli, bo oni robią co mogą, ale w 35-osobowych oddziałach klasowych trudno jest przeprowadzać indywidualizację nauczania. Już wiemy, że gimnazjum jest szkołą jedynie pogłębiającą różnice. Patrząc na statystyki Komendy Głównej Policji, widać też, że gimnazjum przoduje w przestępczości szkolnej. Mamy do wyboru, albo zamykamy na to oczy i mówimy: taki wiek, albo znajdzie się ktoś, kto zmierzy się z tym problemem. My chcemy stopniowo wygaszać gimnazja. Jednak tę decyzję chcemy poprzedzić dyskusją, aby przekonać nieprzekonanych. Nie ma jednak obaw, że z powodu likwidacji gimnazjum nauczyciele będą tracić pracę. Wprowadzimy przepisy przejściowe, które będą gwarantowały nauczycielom płynne przejście do szkół ponadgimnazjalnych, ponieważ naukę w liceum ogólnokształcącym wydłużymy do czterech lat.
Joanna Berdzik
Warto, abyśmy rozmawiali, opierając się na faktach. System edukacyjny to w dużej mierze nauczyciele i dyrektorzy szkół. Mamy obiektywne badania zewnętrze – PISA (Programu Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów) i PIAAC (Międzynarodowe Badanie Kompetencji Osób Dorosłych) – mówiące o ich pracy. Otóż Polska odnotowała największy przyrost w zakresie umiejętności kluczowych na tle wszystkich krajów objętych badaniem. Dzięki wydłużeniu okresu kształcenia ogólnego, dzięki gimnazjom, które jednak wyrównują szanse, nasze dzieciaki są w czołówce państw europejskich. I chciałabym podkreślić, że nie ma mowy o płynnym przechodzeniu nauczycieli z gimnazjum do innych szkół.
Marek Olszewski
Samorządy przez ostatnie lata zrobiły bardzo dużo, aby dzieci chodziły do porządnych szkół. A tu nagle ma nastąpić zmiana systemu i ma być lepiej. Dobrze, ale nie negujmy wszystkiego, co dotychczas zrobiliśmy. Byłoby to niezgodne z prawdą i mocno niesprawiedliwe. Samorząd patrzy na edukację ponadpartyjnie. Dla mnie proponowany przez PIS system jest zrozumiały, bo sam chodziłem do podstawówki ośmioklasowej i czteroletniego liceum. Ale tak naprawdę pamiętam przede wszystkim dobrych nauczycieli.
Marek Pleśniar
Likwidacja gimnazjów nie obejdzie się jednak bez zwolnień wśród nauczycieli. W swoim doświadczeniu zawodowym miałem już taką sytuację, że na skutek reformy musiałem połączyć dwie szkoły w jedną. W efekcie zwolnienie części kadry było nieuniknione.
Sławomir Broniarz
Tam, gdzie gimnazja są w zespołach szkół, jest cień szansy, że nauczyciele likwidowanych placówek nie będą masowo tracić pracy. Ale takich zespołów jest niespełna 3 proc. W pozostałych przypadkach, jestem przekonany, dojdzie do lawinowych zwolnień.
Sławomir Wittkowicz
Nie należy straszyć zwolnieniami, bo przecież za pomocą przepisów przejściowych można ocalić etaty nauczycieli pracujących w gimnazjach. Po 25 października trzeba odnaleźć się w nowej rzeczywistości i usiąść do dyskusji nad zmianami w edukacji. Przypomnę, że można stosować przenoszenie nauczycieli przez organy prowadzące do innych szkół.
Sławomir Kłosowski
Z pewnością nie wycofamy się z propozycji likwidacji gimnazjów, ale będziemy musieli poczynić odpowiednie wyliczenia i oszacować skutki finansowe tych zmian. Ponadto pomysł likwidacji będzie poprzedzony szeroką debatą z rodzicami, nauczycielami, dyrektorami szkół, samorządami i oświatowymi związkami zawodowymi.
Sławomir Broniarz
Mam więc pytanie. Czy jeśli za cztery lata nastąpi zmiana opcji politycznej, to znów zafundujemy dziecku, rodzicom i nauczycielom kolejną reformę, która ponownie wywróci system?
Sławomir Kłosowski
Odpowiedź jest bardzo prosta. Obecnie brakuje dialogu, a my będziemy rozmawiać ze wszystkimi i uwzględniać zgłaszane postulaty.
Można mnożyć przykłady, że dostępność do psychologa szkolnego czy pedagoga jest ograniczona. Nie wspomnę już o doradcy zawodowym. Czy w tych obietnicach polityków poza zmianą systemu znajdą się takie, które sprawią, że szkoły będą bardziej się otwierały na potrzeby ucznia?
Sławomir Kłosowski
Nie tylko psycholog i logopeda będą dostępni dla uczniów, chcemy także utworzyć specjalny program, który spowoduje, że do szkół powrócą gabinety stomatologiczne i medyczne.
Marek Olszewski
Cieszy mnie, że słyszę o bezpośrednim finansowaniu pensji nauczycieli, subwencji na przedszkola czy też o przywróceniu gabinetów medycznych w szkołach. Zakładam, że na realizację tych planów znajdą się środki.
Sławomir Broniarz
Na tego typu zmiany trzeba dużo pieniędzy. Ponadto wydaje mi się, że program PIS w zakresie edukacji wieje autorytaryzmem. Mam bowiem wrażenie, że już przesądziliście o wycofaniu sześciolatków, likwidacji gimnazjów, a także utworzeniu Narodowego Instytutu Wychowania, Programów i Podręczników, który zmierza do ograniczenia nauczycieli. Czyżby słowo dialog było tylko takim wytrychem, który nic nie znaczy? O likwidacji gimnazjów powinni decydować nie rodzice i uczniowie, lecz rzeczowa dyskusja z ekspertami i badania na szeroką skalę. A żadna reforma nie uda się bez nauczycieli. Tym bardziej że szkoła nie potrzebuje rewolucji, ale – powtórzę – spokoju.
Sławomir Kłosowski
Programy są tworzone po to, aby o nich dyskutować. Nasz program jest bardzo dobry i nie ma poważnego konkurenta. Co do rzekomego autorytaryzmu: w krajach, gdzie oświata jest na wysokim poziomie, panuje bardzo duża autonomia w realizacji programów edukacyjnych. Z kolei nadzór jest zcentralizowany. A program PIS zmierza właśnie w takim kierunku.
PO opowiada się za likwidacją karty i uelastycznieniem wynagrodzenia i zatrudnienia nauczycieli. Czy PIS również będzie chciało iść w tym kierunku?
Sławomir Kłosowski
Nie przewidujemy zmian w Karcie nauczyciela. Podjęliśmy taką decyzję nie dlatego, aby przypodobać się oświatowym związkom. Uważamy, że karta jest umową społeczną. Co więcej, jest ekwiwalentem i prawem nabytym, które przysługuje nauczycielom do momentu, w którym państwo nie będzie mogło ich gratyfikować na odpowiednim poziomie.
Marek Olszewski
Karta nauczyciela jest dokumentem leciwym i nieodpowiadającym współczesnym realiom naszego kraju. Dla samorządów jest problemem, bo to one muszą sfinansować wszystkie przywileje, które z niej wynikają dla nauczycieli. Ale jeśli ich wynagrodzenia będą opłacane bezpośrednio z budżetu państwa, to ta ustawa w części przestanie być dla nas ciężarem. Samorząd przecież nie ma nic przeciwko maksymalnemu komfortowi pracy nauczycieli.
Marek Pleśniar
Od lat jesteśmy zwolennikami likwidacji Karty nauczyciela. Jednak zaczynamy mieć wątpliwości, ponieważ pedagodzy wciąż nie są dobrze ani gratyfikowani, ani wspierani czy motywowani. Przy czym karta jako obiekt sporu stała się trochę fetyszem, zastępczym celem, o który się wciąż potykamy i debatujemy, zamiast rozwiązywać realne problemy.
Sławomir Broniarz
Karta jest rodzajem umowy społecznej, opisuje status zawodowy i gwarantuje, że niezależnie od zasobności gmin, w szkołach zarówno np. warszawskich, jak i bieszczadzkich uczą nauczyciele o tych samych kwalifikacjach. Natomiast o wynagrodzeniu trzeba rozmawiać oddzielnie, bez angażowania w to tej ustawy. Oczywiście dyskusja powinna się skupić na tym, aby nauczyciele byli lepiej wynagradzani. Chcemy wiedzieć, co w tej karcie jest takiego złego, że chce się ją zmieniać lub co gorsze likwidować. Przypomnę, że dyskusja w tej sprawie się już przetoczyła i był nawet przygotowany projekt jej nowelizacji.
Marek Olszewski
Uważam, że był on sensowny i bardzo nad tym ubolewam, że nawet ta kompromisowa wersja nie została uchwalona.
Sławomir Wittkowicz
Z pewnością zmiany w karcie będą konieczne np. w celu uproszczenia systemu wynagradzania i składników, które wpływają na średnie płace. Ale jeśli karta ma być dla nauczycieli konstytucją, to dlaczego nie obejmuje ona swoimi regulacjami pedagogów pracujących w niepublicznych placówkach? Tym bardziej że finansowanie szkół niepublicznych jest liczone na podstawie wydatków z karty na samorządowe placówki.
Joanna Berdzik
Zmiana Karty nauczyciela niewątpliwie jest potrzebna. W ciągu ostatnich dziesięciu lat do systemu edukacji wpłynęło dodatkowych 15 mld zł, a nauczyciele właśnie przez kartę w ogóle tego nie odczuwają. Jest w niej też wiele rzeczy, które przeszkadzają w dobrym organizowaniu edukacji.
Marek Olszewski
Dlatego mam duży żal do rządu, że projekt nowelizacji karty, który był już po konsultacjach, nie został uchwalony, tylko wyrzucony przez obecną minister do kosza.