W testach z angielskiego, które będą jednym z kryteriów rekrutacji, wygrają ci, których rodzice płacą za dodatkowe lekcje.

Patrząc na rozkład wyników ubiegłorocznego egzaminu gimnazjalnego z języka angielskiego na poziomie rozszerzonym, zauważyć można trzy grupy uczniów. Najwięcej jest tych, którzy z testem poradzili sobie słabo, zdobywając do 25 proc. możliwych punktów. Drugą dużą grupą są najlepsi – uzyskali ponad 75 proc. Najmniej jest średniaków. Języki obce to jedyny przedmiot, w którym rozkład układa się w dwa garby, przy pozostałych przedmiotach zachowany jest rozkład odpowiadający mniej więcej krzywej Gaussa (najmniej wybitnych i niezbyt zdolnych, najwięcej uczniów pośrodku).

– Wychodzi rozwarstwienie w umiejętnościach uczniów – ocenia Jacek Członkowski, prezes Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Jakości w Nauczaniu Języków Obcych (PASE), które zleciło badania w tej kwestii. – Okazało się, że system nauczania języków jest niewydolny. Klasy do 23 uczniów nie są dzielone na grupy, nie ma konwersacji i ćwiczeń ułatwiających rozumienie ze słuchu – wylicza prezes. I relacjonuje, że 71 proc. uczniów uczy się języka tylko w szkole. 20 proc. na dodatkowych zajęciach. Z tej grupy 34 proc. dzieci pobiera korepetycje, a 27 proc. chodzi do prywatnej szkoły językowej. Zaś 26 proc. rodziców samodzielnie uczy swoje dzieci. Na pytanie, kto udziela dziecku korepetycji, połowa przyznała, że nauczyciel ze szkoły publicznej.

– Od 2018 r. egzamin z języka obcego będzie się liczył w rekrutacji do liceum. Może to spowodować, że te najlepsze będą dostępne tylko dla tych, którzy inwestują w dodatkowe lekcje. Publiczne szkoły nie potrafią ich przygotować – alarmuje Członkowski.

Selekcję uczniów na takiej podstawie widać już na niższym poziomie – publiczne wielkomiejskie gimnazja, zwłaszcza te przy znanych liceach, ściągają do siebie dzieci, których rodzice najwięcej inwestują w edukację. Choć oficjalnie nie mogą prowadzić rekrutacji, tworzą klasy dwujęzyczne, do których robią testy językowe. Jak mówią dyrektorzy, do najlepszych z takich klas trafiają zwykle dzieci na średniozaawansowanym poziomie. Tak jest np. w stołecznym gimnazjum im. Stefana Batorego.

O tym, że selekcja szóstoklasistów na podstawie testów językowych to prosta droga do segregacji ekonomicznej uczniów, już w poprzednim sezonie egzaminacyjnym ostrzegał prof. Roman Dolata z Instytutu Badań Edukacyjnych, ekspert w dziedzinie systemu egzaminów zewnętrznych. W rozmowie z DPG przekonywał, że nic bardziej nie różni tych wywodzących się z bogatych i biednych rodzin niż znajomość języków obcych.