Co najmniej jeden na dziesięciu pierwszoklasistów korzysta z innych podręczników niż ten darmowy.
Około 50 tys. kompletów ćwiczeń i dołożonych do nich bezpłatnie podręczników sprzedały Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne. Zamówienia z podstawówek nadal spływają. Do ok. 200 szkół swoją „Grę w kolory” wraz z kompletem ćwiczeń dopasowanych do rządowego elementarza wysłała Grupa Edukacyjna. To oznacza, że z 550 tys. pierwszoklasistów jedna dziesiąta korzysta z komercyjnych książek. Co ciekawe, dzieje się tak również w szkołach, które zgodziły się wcześniej na „Nasz elementarz”, bo jak chwalił się MEN, aż 97 proc. podstawówek zdecydowało się na bezpłatny podręcznik. Część zapewne dlatego, że taki wybór wiązał się z otrzymaniem 50 zł dotacji na każdego ucznia na zakup ćwiczeń.
– Za te dodatkowe pieniądze wkupiliśmy ćwiczenia z WSiP, zaś wydawnictwo za darmo dodało swój podręcznik. Dzięki temu dzieci otrzymały cały zestaw, nic nie dokładając – opowiada Agnieszka, nauczycielka nauczania początkowego z jednej z warszawskich podstawówek. Nie chce mówić oficjalnie, bo nie wie, czy to legalne, ale prawda jest taka, że dzieci korzystają przede wszystkim z pakietu od wydawnictwa. Jak tłumaczy nauczycielka, jej zdaniem ministerialny podręcznik się nie sprawdził. Z jednej strony jest zbyt łatwy, ale przede wszystkim trzeba do niego robić kserówki z materiałów dostępnych w internecie. Dzieci nie bardzo sobie z tym radzą: gubią kartki, drą, przeszkadza im, że ksero nie zawsze jest czytelne. Płatne ćwiczenia nie są natomiast w pełni kompatybilne z darmowym podręcznikiem. Pasują zaś oczywiście do podręcznika wydawnictwa, który uczniowie dostali w pakiecie. – Ale najbardziej protestują rodzice. Po miesiącu nauki dopytywali, czy mogą sami dokupić dodatkowe materiały. Nie podobał im się elementarz – przyznaje nauczycielka. Ostatecznie rozwiązano to tak, że wszystko załatwiała trójka klasowa. Pieniądze zbierali rodzice prywatnie i z tych pieniędzy dokupiono ćwiczenia kaligraficzne i ruchomy alfabet.
Inna nauczycielka z podstawówki na Mazowszu dodaje, że początkowo podręcznik od wydawnictwa miał być tylko dodatkową pomocą edukacyjną. – Ale ten rządowy trzeba zostawiać w szkole, komercyjny dzieci mogą zabierać do domów. Tak więc już po kilku tygodniach okazało się, że i im, i rodzicom wygodniej pracuje się na tym drugim. Mogą dowolnie po nim pisać, rysować, ćwiczyć w domu – opowiada.
W jednej z podstawówek w Krakowie nauczycielka sama ogłosiła na zebraniu, że wybiera sprawdzone dotychczas zestawy, a podręcznik rządowy odstawiła na półkę.
Co ciekawe, podobną metodę zastosowały szkoły prywatne. Wszyscy są zadowoleni: rodzice nie płacą, a nauczyciele i tak mają pakiety, z których korzystali do tej pory.
Czy jest to zgodne z prawem? MEN odpowiada enigmatycznie. Z jednej strony potwierdza: to nauczyciel decyduje o sposobie korzystania z podręcznika „Nasz elementarz”. Tak samo, jak o wszelkich innych pomocach dydaktycznych, z których zamierza korzystać w procesie nauczania, realizując wybrany program nauczania. Jednak Justyna Sadlak z biura prasowego MEN dodaje: – Każdy rodzic ma oczywiście prawo kupić swojemu dziecku dodatkowe materiały edukacyjne, do wykorzystania poza szkołą. Materiały obowiązkowe, z których uczeń będzie korzystał w szkole, zapewnia placówka.
Eksperci jednak wskazują, że niekoniecznie komercyjne podręczniki są lepsze. Ta sytuacja to także efekt działań marketingowych wydawnictw. One swoje książki dodały do ćwiczeń za darmo nie bez powodu. Wiedzą, że jeżeli dzieci, rodzice i nauczyciele przyzwyczają się do ich książek, to znowu po nie sięgną. A one zarobią.