Po 1989 roku w Polsce bardzo szybko rosła liczba studentów, a skolaryzacja w naszym kraju osiągnęła wysoki poziom nie tylko w skali europejskiej, lecz także światowej. Nie oznacza to jednak, że nasze szkolnictwo wyższe jest wzorem do naśladowania.

W ostatnich latach w Polsce maleje zainteresowanie studiami płatnymi. Kilka lat temu tłumaczyło się to zniesieniem obowiązkowego poboru do wojska, obecnie częściej wspomina się o kryzysie ekonomicznym, sytuacji demograficznej, nasyceniu rynku absolwentów oraz wzrastającym przekonaniu, że dyplom uczelni wyższej nie poprawia bytu.

Sytuacja uczelni niepublicznych się pogarsza, ponieważ oprócz mniejszego zainteresowania coraz większą konkurencję stanowią placówki publiczne. Studia płatne stanowią coraz większy udział w budżetach tych ostatnich. Dla przykładu: w 2012 roku niemal 15 proc. przychodów Uniwersytetu Warszawskiego stanowiły pobrane opłaty za usługi edukacyjne.

Zasadne jest zwrócenie uwagi na problem finansowania studiów studentów stacjonarnych (dziennych). Czy pieniądze do uczelni powinny trafiać wraz z przyjęciem osoby na studia, czy może dopiero po ich ukończeniu? W obliczu coraz powszechniejszej rezygnacji z podjętej nauki pierwsze rozwiązanie może wydawać się złe. Z drugiej strony: stosowanie drugiej opcji może negatywnie wpływać na poziom nauczania, bowiem uczelniom – nawet tym uchodzącym za najlepsze, z tradycjami – zależy na tym, aby żak ukończył studia, bo dopiero wtedy jego nauka będzie opłacalna.

Niezależnie od formy dotacji, często wspomina się o niedofinansowaniu polskiego szkolnictwa wyższego. Udział wydatków na nie w relacji do PKB jest bardzo niski. Mówi się, że powinien wynosić około 2 proc., podczas gdy w relatywnie dobrym 2005 roku ledwo co osiągnął 1 proc.

Jak wskazuje Biuro Analiz Sejmowych, koszt studiowania, który ponosi budżet państwa, w Polsce wynosi zaledwie około jednej czwartej średniego kosztu w krajach Europy Zachodniej i jednej ósmej średniego kosztu studiowania w Stanach Zjednoczonych. Prof. Jerzy Wilkin z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że przy tak niskich nakładach na kształcenie studentów nie da się znacząco poprawić jakości.