Klasy I–VI to najbardziej kosztowny etap edukacji. Rok nauki jest wart tutaj jedną czwartą więcej niż np. w liceum. Gimnazja i zawodówki też są tańsze.
Klasy I–VI to najbardziej kosztowny etap edukacji. Rok nauki jest wart tutaj jedną czwartą więcej niż np. w liceum. Gimnazja i zawodówki też są tańsze.
Wykształcenie jednego ucznia szkoły podstawowej to wydatek dla gminy na średnim poziomie 8,1 tys. zł rocznie. To etap edukacji, na który z budżetu trzeba wydać najwięcej – za gimnazjalistę samorządy płacą prawie 100 zł miesięcznie mniej. A im wyżej, tym taniej. Za ucznia szkoły zawodowej prowadzący ją powiat płaci średnio 7,3 tys. zł, a za licealistę – 6,3 tys. zł – wynika z najnowszych analiz Instytutu Badań Edukacyjnych. Pokazały one, że w niektórych gminach dysproporcja jest jeszcze większa – dla przykładu w Nowym Dworze (pow. sokólski) uczeń podstawówki rocznie kosztuje gminę 12 tys. zł.
– Szkoły ponadgimnazjalne przez wiele lat niewiele się zmieniają, podstawówki i gimnazja potrzebują znacznie większych inwestycji – wyjaśnia prof. Kazimierz Przyszczypkowski z Uniwersytetu Adama Mickiewicza. – Na tę kwotę mogą też wpływać dofinansowania dla ubogich uczniów, koszty dowozu do szkoły czy urlopy zdrowotne dla nauczycieli. Są one znacznie częstsze w przypadku nauczycieli szkół podstawowych – wylicza.
Badacze IBE, biorąc pod lupę gminne wydatki na oświatę, chcieli sprawdzić, jakich zmian w przyszłości potrzebują gminy. Przeanalizowali więc sprawozdania finansowe samorządów, a także wzięli pod lupę dziewięć z nich, wysyłając tam ankieterów na rozmowy z radnymi, rodzicami i dyrektorami. Szczegółowa analiza została przeprowadzona w powiatach: giżyckim, sokólskim, pruszkowskim, głogowskim, sępoleńskim, w Świnoujściu, Poznaniu, Siemianowicach Śląskich i Tarnobrzegu. Opracowanie wyników jeszcze trwa, całość raportu będzie gotowa w grudniu. DGP dotarł do wyników z dwóch powiatów – sokólskiego i pruszkowskiego.
Badanie pokazało, że gros wydatków na oświatę stanowią te, które pozwalają zapewnić uczniom niezbędne minimum. – Najwięcej pieniędzy wydajemy na wypłaty i utrzymanie budynku szkoły. Koszty nabija nam zwłaszcza ogrzewanie, mamy duży budynek, w którym niestety grzejemy gazem – potwierdza Robert Romański, dyrektor szkoły podstawowej w Krynkach (woj. podlaskie).
Jak pokazują badania, wynagrodzenia dla nauczycieli i administracji to zwykle około połowy szkolnych wydatków. Choć i tu są wyjątki – w Janowie pensje pochłaniają 72 proc. Utrzymanie budynków, opłaty za wodę i ogrzewanie, przeglądy techniczne czy wywóz śmieci – średnio kolejne 30 proc. W niektórych gminach aż 10 proc. budżetu pochłania dowożenie dzieci do szkół. Tak jest na przykład w Suchowoli. W części gmin wiejskich do szkół podstawowych dowożonych jest nawet 60 proc. uczniów, a do gimnazjów – 80 proc. Wszystko przez duże odległości między placówkami.
Przeprowadzone przez IBE badania pozwalają prognozować, że w przyszłości pod tym względem może być jeszcze gorzej. „Dla większości gmin powiatu sokólskiego koszty utrzymania gminnych szkół podstawowych i gimnazjalnych, których wielkość nie jest adekwatna do liczby dzieci, są bardzo obciążające. Jest to wynikiem nasilającego się w ostatnich latach w gminach powiatu tzw. efektu św. Mateusza, kiedy wraz z odpływem uczniów ze szkół mniejszych i biedniejszych zmniejszają się kwoty z subwencji, a trudna sytuacja takich szkół ulega dalszemu pogorszeniu – szkoły pustoszeją i ich utrzymanie przestaje mieć uzasadnienie ekonomiczne” – napisali badacze w raporcie szczegółowym z powiatu sokólskiego.
Profesor Przyszczypkowski potwierdza, że podobny efekt obserwuje też w Wielkopolsce, której badaniami zajmował się wraz z zespołem z UAM.
– Na tym samym osiedlu w Poznaniu mamy szkołę, która ma niedobór uczniów, i taką, która ma ich nadmiar. Dochodzi do paradoksów, bo w pierwszej dzieci chodzą na jedną zmianę, a w drugiej – na dwie i pół zmiany. Zamiast wspierać pierwszą szkołę, by podniosła poziom nauczania i polepszyła infrastrukturę, tak by rodzice chcieli do niej posyłać dzieci, samorząd rozwiązuje problem administracyjnie – zmienia granice obwodów, by więcej uczniów znalazło się w zasięgu pierwszej. Ale ci rodzice, którzy będą dbali o jakość edukacji dzieci, prawdopodobnie i tak będą tę szkołę zmieniać – opowiada.
Badanie prowadzone przez IBE pokazało zresztą, jak różnie podejście do tego, jak pracuje szkoła, mają samorządowcy i dyrektorzy. Ankieterzy pytali radnych gmin, co ich zdaniem jest miarą sukcesu placówki. Okazuje się, że dla radnych najważniejsze były osiągnięcia uczniów na egzaminach zewnętrznych, udział uczniów w konkursach i olimpiadach przedmiotowych, a także sposób, w jaki dyrektor rozlicza się z powierzonych mu środków. Mało istotny okazał się natomiast dla samorządowców udział szkoły w życiu społeczności lokalnej. Kiedy ankieterzy zapytali dyrektorów, na co samorządy zwracają szczególną uwagę, oceniając szkołę, większość z nich wskazała właśnie aktywność we wspólnocie lokalnej.
Badacze IBE pytali o zdanie na temat gminnych szkół również uczniów. Gimnazjaliści z powiatu pruszkowskiego zwrócili uwagę, że gdyby ich placówka nagle dostała dodatkowe pieniądze, powinna kupić sprzęt komputerowy i pomoce dydaktyczne. Dla porównania: w powiecie sokólskim najważniejszą potrzebą według uczniów byłby sprzęt sportowy.
Inaczej na sprawę patrzyli rodzice. W Pruszkowie woleliby, żeby szkoła uruchomiła dodatkowe zajęcia dla uczniów (przy czym z badania wynika, że samorządy raczej ograniczają liczbę dodatkowych zajęć). W Sokółce – aby kupiła dla nich pomoce. Kiedy ankieterzy IBE pytali, co dla rodziców oznacza dobra szkoła, mówili głównie o nauczycielach – ich jakość była istotna dla ponad 70 proc. Pozostałe kwestie nie były dla nich aż tak istotne.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama