Zanim zaczęła obowiązywać ustawa pozwalająca MEN wydać elementarz, w resorcie byli już zatrudnieni jego autorzy
/>
Kiedy premier Donald Tusk niespodziewanie na początku roku zapowiedział, że już od września pierwszoklasiści będą uczyć się z bezpłatnego rządowego podręcznika, mało kto w to wierzył. Nie było podręcznika, zespołu, który mógłby go stworzyć, ani nawet podstaw prawnych do takiej rewolucji. Mimo to MEN przygotowało reformę, wydrukowało już pierwszą część książki i zebrało zamówienia od ponad 90 proc. szkół na „Nasz elementarz”. DGP poznał kulisy ekspresowych prac nad tym projektem.
Prace ruszyły z kopyta już w kilka dni po wystąpieniu Tuska. Po 5 dniach MEN podczas obrad Stałego Komitetu Rady Ministrów przedstawiło nowelizację ustawy dającą ministrom edukacji oraz kultury możliwość zlecania i opracowywania podręczników. Choć projekt ten został ostro skrytykowany przez Biuro Analiz Sejmowych, m.in. za tempo pracy nad nim oraz planowany błyskawiczny termin wejścia ustawy w życie, to jak się okazuje, równolegle w resorcie edukacji już trwały prace nad podręcznikową reformą.
To, jak dokładnie wyglądały, wiemy dzięki Forum Obywatelskiego Rozwoju, które w kwietniu złożyło wniosek o udostępnienie informacji o tym, jaki był przebieg i zasady wyboru autorów podręcznika oraz procesu jego przygotowania. Resort edukacji nie palił się do udostępnienia tych danych. Kiedy jednak na początku lipca FOR złożyło skargę do wojewódzkiego sądu administracyjnego, ministerstwo dokumenty udostępniło – a z nich wyłonił się ciekawy obraz.
Resort edukacji był tak zmobilizowany do wprowadzenia reformy, że prace nad wybraniem autora podręcznika i koncepcją książki zaczęły się na długo przed uchwaleniem ustawy, której założeniem było przecież to, że ministerstwu pozwalała zająć się wydawaniem podręczników. Jak wynika z dokumentów, MEN już w połowie stycznia przekazało podległemu sobie Ośrodkowi Rozwoju Edukacji zadanie „opracowania, druku i dystrybucji materiałów metodycznych do kształcenia zintegrowanego”, a ORE od końca stycznia zaczął szukać autorów podręcznika. W pierwszej kolejności zgłosił się do trzech grup potencjalnych autorów: dr Małgorzaty Skury i dr. Marcina Lisickiego (autorów publikacji dydaktycznych dla ORE, ale także współautorów sztandarowego podręcznika WSiP „Tropiciele”), do Anny Boboryk i Marii Środoń (także piszących dla WSiP, ale również dla Nowej Ery czy Egmontu) oraz do Marii Lorek (autorki m.in. „Elementarza pierwszej klasy”, jednej z pierwszych książek po transformacji dla najmłodszych uczniów).
Autorzy WSiP niemal natychmiast odmówili, drugi zespół 19 lutego przedstawił swoją ofertę (prace nad podręcznikiem za 182 tys. zł netto plus 84 tys. zł za konsultacje). Jako ostatnia wyliczenia podała Lorek – 25 lutego wyceniła prace nad podręcznikiem na 200 tys. zł plus 40–50 tys. zł za konsultacje.
W międzyczasie jednak ORE podpisał już z Marią Lorek inną umowę – na wykonanie koncepcji dla tego podręcznika, która miała być dostarczona przed 24 lutego.
Równolegle ORE szukał grafika, redaktora merytorycznego i eksperta od składu DTP. Przypomnijmy: w tym czasie nowelizacja ustawy o systemie oświaty, która zmieniała prawo, by resort miał możliwość zamawiania i wydawania książek, dopiero była procedowana w Sejmie.
– Pojawia się więc pytanie, po co w ogóle proces legislacyjny i parlament, skoro rząd jeszcze przed wejściem nowelizacji w życie zleca konkretne działania, zatrudnia ludzi i ma prawie wszystko gotowe? – zastanawia się Hubert Guzera z FOR, który wnioskował o dostęp do informacji o zawartych przez MEN umowach.
I rzeczywiście, choć ta ustawa weszła w życie dopiero 22 marca, to do tego momentu MEN wraz z ORE miały już wszystko przygotowane. Szczególnie szybkie było tempo podpisywania umowy z Marią Lorek. MEN wysłało jej zaproszenie na negocjacje (umowa była zawierana z wolnej ręki, bez przetargu) 17 marca po godzinie 20. Negocjacje odbyły się następnego dnia o godzinie 11, a tuż po godzinie 13 resort przedstawił ją dziennikarzom na konferencji jako oficjalnego autora „Naszego elementarza”.
– My tak naprawdę uprawnienia do tworzenia treści dydaktycznych i metodycznych oraz do zlecania ich podległym MEN już mieliśmy. Ustawa była potrzebna, by je uporządkować i byśmy mieli także uprawnienia wydawnicze. I ten proces zaczęliśmy dopiero po jej wejściu w życie – zapewnia nas minister edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska.
Nie do końca jasny jest też tryb zawarcia z Marią Lorek i z innymi autorami umów – wszystkie negocjowane były z wolnej ręki (łącznie wydano na nie ponad 234 tys. zł), ponieważ jak pisze MEN w swoich dokumentach, „zastosowanie innego trybu (...) uniemożliwiłoby terminową realizację zadania”.
W odpowiedzi na nasze pytania rzecznik MEN tłumaczy, że zgodnie z prawem tryb zamówienia z wolnej ręki nie ma ograniczenia kwotowego przy zamówieniach na usługi niepriorytetowe. I rzeczywiście jest taki wyjątek, który pozwala nie organizować przetargu, jeżeli ten tryb zagroziłby terminowemu wykonaniu usługi.
Być może MEN tak szybkim trybem przygotowywania reformy prawa nie złamało, ale ewidentnie pokazało, że proces ustawodawczy dla władzy wykonawczej wcale nie jest niezbędny.